Świat.
Taki wypaczony brudny, okrutny, bezwartościowy.
Ludzie stali się marionetkami bogaczy a bogaci są tak splamieni
brudem i grzechem, że ich życie zaśmieca wartość tego świata. Wszystko się
zmieniło. Myślicie, że przesadzam? Przyjdźcie do mojej dzielnicy. Jedyne, co tam
zobaczycie, to nędza i okrucieństwo. Tylko najsilniejszy przetrwa. Czasem sam
czuje jakbym miał się zapaść w mroku tego bezwartościowego gówna.
Człowiek miał opiekować się ziemią, miał żyć z miłością do
innych. Ale chyba nie potrafimy. Grzech zawładnął nami. Czuje, że już nie
znajdziesz Boga pośród tych szarych uliczek. Czy jest jeszcze gdzieś prawdziwa
miłość, uczucie? Jeśli tak to pokażcie mi to miejsce. Bo ja takiego nie znam.
Już dawno wszystkie łzy tego świata wyschły. Siły na płacz zniknęły wraz z
coraz śmielszym „rozwojem” cywilizacji.
Nienawidzę swojego miasta. Tego kraju, tego świata.
Rzeczywistość jest okrutna i powoli zabija w nas pozostałości ludzkich odczuć.
Nadzieja?
Już dawno umarła a jej mogiła porosła mchem od zaniedbania. A
ja, wędruje bez celu tymi szarymi ulicami. Nie wiem nawet gdzie moje miejsce.
Gdzie należę?
Nawet nie potrafię sobie przypomnieć obrazu ojca. Może to
nie dziwne, bo zmarł, gdy miałem zaledwie 2 lata.
Zdjęcie matki w medaliku to jedyna pamiątka i wspomnienie
mojej rodzicielki. Ale nie pamiętam już jej matczynego ciepła, to zbyt odległe
wspomnienia. Gdy jej zabrakło miałem 7 lat. Jedyne, co wtedy czułem to ból i
cierpienie. Te wspomnienia wyryły się w mojej pamięci jak głębokie rany, które
jednak zabliźniły się z czasem.
Choć wtedy miałem jeszcze jakąś nadzieję. Był ze mną Kaoru.
Mój brat. Pocieszał mnie. Myślałem wtedy będzie dobrze, może wszystko się
ułoży, może to zły sen. Ale koszmar ciągnął się dalej.
Obietnica, której nigdy nie wypełnił.
Jedyny raz, kiedy nie dotrzymał słowa, a mimo to tak boli.
Powiedział, że odchodzi by zdobyć pieniądze. By dać mi
lepsze warunki. Byśmy nie musieli już żyć jak żebracy. Obiecał, że po mnie wróci.
Obiecał! A ja mu uwierzyłem, ale przecież miałem tylko 8 lat. I mimo że już
przestałem się łudzić, że wróci, to ciągle boli. A ta głupia nadzieja gdzieś
spoczywa w moim sercu. Drażniąc mnie tylko.
Dziś kończę osiemnaście lat.
Mój prezent?
Ucieczka z domu ciotki. Miałem już dość. Ciotka była dziwką,
tak dosłownie sprzedawała się za pieniądze. I chociaż mówi, że to jakaś metoda by
przeżyć to dla mnie to zwykłe poniżanie siebie. Za dużo było już tych
codziennych kłótni, bójek z tymi jej cudownymi klientami. Dlatego dzisiaj chce
się wyzwolić. Mam nadzieje, że to koniec złej passy. Chce po prostu zacząć
cieszyć się życiem. O ile to w ogóle możliwe.
Zatrzymałem się na chwile by kolejny raz „podziwiać” znany
mi już tak dobrze widok. Ogromne drzwi kościoła. Całe zardzewiałe, zniszczone,
połamane, zamknięte. Po przeciwnej stronie wielkie, kolorowe okno, błyszczące
kolorowymi barwami a w nim kobiety wyginające się w zmysłowych pozach.
Nagie, bezwstydne.
Czemu to robią?
Chyba nigdy tego nie zrozumiem.
W następnej uliczce spotkałem jakiegoś żula, leżącego na
ziemi pośród sterty śmieci. Może nie żył, a może był chory? I co z tego? On nie
jest jedyny. Nikt się nim nie przejmie. Dla innych stał się jak jeden z tych
śmieci, pośród których leżał.
Uliczka dalej.
Para pieprząca się pod ścianą. Nawet nie zareagowali, gdy
przechodziłem obok nich. Zupełnie jakby mnie tam nie było.
A może mnie nie ma? Nikt mnie nie dostrzega. Jakbym w ogóle
nie należał do tego świata. I dobrze, kto chciałby być częścią takiego gówna? Ja
nie chcę.
Wyszedłem na główną ulicę miasta. Ludzie wciąż spieszący się
gdzieś. Biegając tracą poczucie uciekającego czasu. Czasu ich życia.
Po drugiej stronie ulicy jakieś nastolatki napadły kogoś.
Pewnie dla pieniędzy.
Trudno.
Policja i tak jest bezbronna. Kto chciałby pomóc jednemu
człowiekowi?
Znacie to dziwne uczucie, gdy czujecie jakby życie wysysało
z was wszystkie soki? Ja właśnie tak się teraz czuje.
Usiadłem na ławeczce pod jedną z nielicznych kawiarenek,
które jeszcze oszczędziła matka cywilizacja. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się
promykami słońca tańczącymi na mojej twarzy. To jedyne ciepło, które mogłem
otrzymać od tego okrutnego świata. Siedziałem tak długo. Nie miałem sił na cokolwiek.
Po prostu byłem zmęczony. Zmęczony życiem. Dzisiaj miał być pierwszy dzień
mojej wolności. Mój Wielki Dzień ucieczki od przeszłości. Ale wcale nie czuje
się wolny.
Jeszcze jest tyle do zrobienia. Musze znaleźć mieszkanie, jakąś
pracę. Cokolwiek. Byle bym dostał coś na jedzenie. Nie wiem nawet gdzie mam zacząć.
Niestety, jak to bywa w tym przeklętym świecie, nawet krótką
rozkosz ktoś drastycznie ci przerwie. Ocknąłem się z tej przyjemnej chwili
otępienia, gdy poczułem ohydny smród dymu nikotynowego. Nie wspominałem wam?
Nienawidzę tego dziadostwa. Nie dość, że truje palacza, to jeszcze osoby wokół
niego. To dopiero śmiercionośna broń.
Spojrzałem w bok by ujrzeć osobę, która bezczelnie przerywa
moją depreche. Obok ławki stał wysoki mężczyzna. Miał długie, blond włosy, spięte
w wysoki kucyk. Był ubrany w jasny garniak z beżowym płaszczem, zarzuconym na
ramiona. Stał z jedną ręką w kieszeni a w drugiej trzymał wypalonego do połowy
papierosa. Już chciałem się do niego odezwać, kiedy zobaczyłem jego oczy.
Były jakby rdzawe, w promieniach słońca miały czerwone
refleksy. Pierwszy raz widziałem takie oczy. Byłem tak zachwycony, że po prostu
wpatrywałem się w niego przez dłuższa chwilę, niezdolny do powiedzenia czegokolwiek.
Ocknąłem się dopiero, gdy podniósł papierosa do ust. I zburzył mi mój wspaniały
obraz ideału.
-Mógłby pan tu nie palić tylko pójść sobie gdzieś indziej?-
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego. Rozejrzał się jakby
przemówił do niego jakiś głos z zaświatów. W końcu spojrzał na mnie rubinowymi
oczami. Uśmiechnął się do mnie drwiąco, a w odpowiedzi na moją prośbę nabrał
dymu do ust i dmuchnął nim prosto we mnie. Zakrztusiłem się. A ten drań zaczął
się po prostu wrednie uśmiechać.
Nie wytrzymałem. Zagotowało się we mnie. Na dzisiaj to już
było za dużo. Najpierw chciałem mu przywalić, ale zrezygnowałem z tego na rzecz
lepszego planu. Energicznie wstałem i wyrwałem mu tego pieprzonego papierosa z
ręki. Na jego oczach złamałem go na pół i wrzuciłem mu jego części za poły
marynarki.
Zacząłem uciekać najszybciej jak się dało. Wyraz twarzy tego
dupka był bezcenny. Zupełnie tak jakby ktoś z zaskoczenia mu przywalił. Byłem
ciekaw czy mnie goni. Spojrzałem w jego stronę ciągle biegnąć przed siebie.
Stał tak jak go zostawiłem. Miał jakiś dziwny wyraz twarzy jakby się uśmiechał
a jednocześnie był wściekły. I wiecie co? To wcale nie był zabawny widok.
Zupełnie jak jakiś opętany człowiek. Wyciągnął rękę w moją stronę i zrobił z
palców pistolecik. Wycelował nim we mnie i „ustrzelił” mnie nim. Do tego ta
jego zaciętość w oczach. Przerażające.
Zacząłem dalej uciekać i już się nie oglądałem. Zatrzymałem
się dopiero, gdy poczułem, że brakuje mi sił.
Co to było? Pistolet? No ładnie. Co ja narobiłem? No tak
myśl zanim coś zrobisz. Czy ja w ogóle mam coś zamiast tej galarety w głowie?
No pięknie, jeśli on był jakimś niebezpiecznym kolesiem to
będę miał niezłe kłopoty. Miejmy nadzieje, że nie. Powiedz mi głupie życie czy
musisz mi aż tak bardzo dowalić?
Nie możesz mnie oszczędzić ani na chwile tak?
Świetnie po prostu cudownie.
Mam przerąbane.
Usiadłem na trawie w parku, do którego jakimś cudem dobiegłem.
Nawet nie wiedziałem, że jeszcze jakiś istnieje.
Ale widocznie matka natura nie dała się tym durnym
barbarzyńcą. I dobrze. Walcz kobieto walcz z tymi śmierdzielami.
Byłem zmęczony całym dniem. Położyłem się na trawie a moje
powieki same opadły, dając mi chwilę wytchnienia. Słońce delikatnie kołyszące
się na mojej twarzy dało mi takie ukojenie, że nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.
CDN...
Hej,
OdpowiedzUsuńświetnie zarysowane postacie i cała historia, coś mi się zdaje, że ten nasz elegancik to jakiś płatny zabójca i bardzo szybko odnajdzie naszego bohatera...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńbardzo świetnie zarysowane są postacie i cała historia, coś mi się wydaje, że ten "elegancik" to jest jakimś płatnym zabójcą i bardzo szybko odnajdzie naszego bohatera...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka