poniedziałek, 6 lipca 2020

Sara


Po ty tym jak pożegnałem się z Marshallem zostałem odprowadzony do swojego pokoju pod bacznym okiem jednego z ochroniarzy. Najgorsze było jednak to, że gdy pojawiłem się już w tym małym dusznym pomieszczeniu, który był naszym pokojem, zdałem sobie sprawę z tego, że Sary w nim nie ma. Ja pierdole… Czy ona dalej jest tym popieprzeńcem?

Milion myśli i obrazów zaczęło przychodzić do mojej głowy. Mało przyjemnych a jakże. Obrazy jak z horroru: gwałty, okładanie dziewczyny pięściami, batem… Wszystkie te straszne wizje sprawiały, że żołądek aż skręcał mi się z nerwów. Czy naprawdę nic jej się nie stanie? A może ten agresywny typek naprawdę zrobił jej krzywdę? Wciąż przed oczami odtwarzałem scenę, w której ten brutalny dupek ją szarpie.

Położyłem się na łóżku nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Czekałem. A z każdą mijająca godziną moje wyrzuty sumienia powiększały się a panika i gorycz przejmowały panowanie nad moim ciałem. Wciąż jej nie było! Oczywiście, nie byłem aż tak blisko z Sarą, ale… ale zwyczajnie nie potrafiłem patrzeć z boku jak komuś dzieje się krzywda. Bezbronna dziewczyna, która skazana była na tego pieprzonego zboka, mimo jej woli zmuszano ją do seksu. Boże to było tak absurdalne i abstrakcyjne, że aż chciało mi się śmiać. Ja ofiara wielokrotnych gwałtów i przemocy martwiłem się teraz o jakąś prawie nieznajomą dziewczynę!

O losie! Co za ironia!

A może to właśnie dlatego?

Może dlatego czułem tą wewnętrzną palącą potrzebę pomocy Sarze? Przełknąłem ślinę i mimowolnie przed oczami stanęły mi wszystkie noce w sypialni Izaku. Nie chciałem tego. Usilnie próbowałem skierować swoje myśli na inne tory, ale mój umysł pozostawał bezlitosny. Przymknąłem na chwilę powieki przypominając sobie te długie palce sunące po moim ciele. Pamiętałem każdy dotyk, ten delikatny i subtelny oraz ten brutalny i agresywny. Pamiętałem jak potrafił całować mnie czule wzdłuż szyi i jak bezlitośnie dociskał do pościeli odbierając mi oddech. Skuliłem się na łóżku czując jak moje ciało zaczyna lekko drżeć z podniecenia. Z podniecenia do cholery! Jakim kurwa cudem?! Zacisnąłem dłonie w pięść powstrzymując się przed palącą potrzebą dotknięcia się i zaspokojenia. Boże jestem pierdolnięty!

Krzyknąłem w poduszkę sfrustrowany tym co wyprawiało moje własne ciało. To nienormalne. Po tym czasie po tym co mi zrobił wciąż pragnąłem jego dłoni na sobie, wciąż chciałbym poczuć jak mnie dotyka, jak zawstydza i jak dominuje nade mną. Chciałem go na sobie a jeszcze bardzie w sobie. Boże co on mi zrobił? Zmieniłem się w jakiegoś pierdolonego masochistę. Jak na zawołanie mój umysł podsunął mi ostatnie jego słowa „ żegnaj Shon”. To niczym kubeł zimnej wody ocuciło mnie z otępienia. Słowa, które przeszywały i mroziły mnie na wskroś. Za każdym razem, gdy przywoływałem je w pamięci zamrażały kolejny kawałek mojego serca. Przymknąłem powieki próbując nie myśleć już o blondynie i o łzach, które zbierały się pod moimi powiekami.

Wciąż bolało.

Nad ranem, gdy usłyszałem szczek zamka i szmer ocknąłem się z płytkiego snu. Otworzyłem delikatnie oczy pozostając wciąż na łóżku. Dwóch ochroniarzy ciągnęło za ramiona niemal bezwładne ciało dziewczyny. Na ten widok oddech i przerażenie zamarły w mojej piersi. Czy ona? Żyje? W końcu rzucili dziewczynę na łóżko. Sara jęknęła przeciągle poprawiając się na posłaniu. Żyje! Niemal westchnąłem z ulgą, czując jak całe napięcie w jednej chwili opuszcza moje ciało. Gdy tylko drzwi za dupkowatymi ochroniarzami się zatrzasnęły, od razu doskoczyłem do dziewczyny.

- Sara? - Szepnąłem cicho, bo nie byłem pewien czy czasem już nie odpłynęła.

- Hmmm? - Mruknęła przenosząc na mnie swoje zmęczone oczy.

- Co on ci zrobił?! - Warknąłem zaciskając dłonie w pięści. Zazgrzytałem zębami omiatając zmaltretowane ciało przyjaciółki. Była posiniaczona a na jej jasnej skórze widoczne były też małe krwiaki – Zabiję tego skurwysyna! Przysięgam! - Mój głos przypominał teraz niemal syk.

Byłem tak wściekły a jednocześnie bezsilny. Chciałem pomóc tej dziewczynie, która przecież do tej pory okazała mi już tyle ciepła. Mimo to doskonale zdawałem sobie sprawę, że sam nie jestem w lepszej sytuacji, gdybym tylko mógł coś zrobić!

- Przestań – Cichy szept i zimna dłoń dziewczyny na moim policzku nieco mnie otrzeźwiły – Nie mów teraz o nim nie chce sobie tego przypominać – Szepnęła już ściszonym głosem chowając twarz w poduszkę.

Najwyraźniej zmusili dziewczynę do kąpieli po tym obrzydliwym akcie, bo jej włosy wciąż były mokre i opadały jej na czoło. Odgarnąłem włosy z twarzy Sary by móc lepiej jej się przyjrzeć. Zadrżała, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo zimne było jej ciało. Szybko okryłem ją jej kocem a następnie zabrałem koc z mojego łózka i zawinąłem dziewczynę po czubek głowy. Zacząłem gładzić ją uspokajająco po głowie. Wciąż drżała.

- Shon? -

- Tak? -

- Czy mógłbyś położyć się obok mnie? - Zapytała patrząc w moje oczy błagalnie. Przez chwilę się zawahałem. W końcu chwilę temu jakiś mężczyzna używał jej jak dmuchanej lali, a ja w końcu też byłem noooo… facetem.

- Jesteś pewna? - Zapytałem obawiając się o stan psychiczny dziewczyny.

- Tak. Proszę – Drżącą dłonią odgarnęła koc i odsunęła się pod ścianę robiąc mi miejsce na łóżku.

Bez wahania wsunąłem się pod koce. Ciało Sary było niemal lodowate. Przysunąłem się do pleców przyjaciółki, próbując ocieplić ją własnym ciałem. Podparłem głowę na ręce, przerzucając drugą przez talię dziewczyny. Sara złapała mnie za dłoń i ścisnęła mocniej. Wiedziałem, że potrzebuje jakiegoś pocieszenia, ale nie bardzo wiedziałem, jak niby miałbym jej to zapewnić?

- Wszystko będzie dobrze – Szepnąłem otulając ją mocniej kocem. To kłamstwo było tak oczywiste, że Sara uśmiechnęła się jedynie kpiąco w moją stronę. Wiedziała, aż za dobrze, że nic nie będzie „dobrze”. Zapewne już od dawna nie było – Nie bój się. Jestem tutaj – Szepnąłem chcąc jakoś uspokoić rozdygotane z nerwów i zmęczenia ciało Sary.

- Wiesz… Przypominasz mi mojego starszego brata – Szepnęła po chwili z uśmiechem na twarzy.

- Troszczył się o ciebie? -

- Nie. Był wiecznym niepoprawnym optymistą, tak jak ty – Parsknąłem słysząc ten delikatny przytyk. Objąłem dziewczynę ramieniem przytulając ją do siebie. Nie minęło wiele czasu nim Sara całkowicie odpłynęła wymęczona fizycznie i psychicznie. Gdybym miał tylko siłę, by obronić ludzi na których mi zależy, może wtedy nie musiałbym się godzić na to by ktoś cierpiał na moich oczach? Czasem mam wrażenie, jakbym z każdym krokiem na przód gubił coś ważnego w życiu. Jakby każde moje działanie pchało mnie coraz bardziej w stronę destrukcji samego siebie. I tak oto moje „dorosłe” życie „na własną rękę”, które przecież miało układać się tak cudownie i wspaniale zakończy się w burdelu, zapewne po tym jak zabije mnie jeden z tutejszych klientów albo po prostu złapię jakąś paskudną zarazę od któregoś z nich.

Wsłuchując się w równy spokojny oddech dziewczyny odpłynąłem myślami w daleką przeszłość. Do czasów, gdy wszystko wydawało się dziecinnie proste. Zacząłem rozmyślać nad czasami, gdy jeszcze posiadałem coś co mogłem nazwać „rodziną”. Co prawda twarzy ojca nie byłem sobie w stanie przypomnieć. Byłem zbyt mały, by go pamiętać. Jednak w głębi mojego serca na samo jego wspomnienie pojawiało się delikatne ciepło. Za to mama w moich wspomnieniach zawsze jest troskliwa, uśmiechnięta, gotowa by bronić mnie i brata przed wszelkim złem. Pamiętam jak powtarzała mi wciąż że „będzie dobrze”, że „muszę wyrosnąć na odważnego człowieka”, że „nie mogę pozwolić by życie mnie przygniotło”. Te wszystkie słowa, które miały mnie przygotować na okrucieństwo tego świata wydawały mi się wtedy tak błahe. Czasem zastanawiam się czy ona już wtedy wiedziała, jak ciężki los czeka mnie w przyszłości. Czy wiedziała, że zostanę sam? Może. Przed oczami w końcu zobaczyłem twarz brata. Zawsze poważna i pełna dumy, zmieniała się w uśmiechniętą tylko dla mnie. Zawsze podkradałem się do jego pokoju lub wałęsałem za nim gdziekolwiek by nie poszedł. Uważnie śledziłem każdy jego ruch i krok chcąc być takim jak on. Chciałem go naśladować. Był moim idolem, wzorem. Był odważny, nieustraszony i zuchwały. Zawsze potrafił walczyć o swoje i uparcie dążył do celu, który sobie obrał. Moje zupełne przeciwieństwo.

Drgnąłem, gdy do moich uszu doszedł dźwięk chrzęszczącego zamka. Odwróciłem się gwałtownie spoglądając na to, kto pojawi się w drzwiach. Poczułem jak Sara śpiąca obok, drgnęła niespokojnie najwyraźniej zbudzona moim ruchem. Na całe szczęście, ktoś wsunął jedynie tacę z dwoma miskami zupy koło drzwi i zaraz zamknął je za sobą. Delikatnie wyplątałem się z koców i poszedłem do naszego niezbyt obfitego obiadu. Zwykła zupa kartoflana z odrobiną kiełbasy i trochę suchego chleba. Tyle musiało nam wystarczyć.

Podniosłem jedną z misek wraz z łyżką i podszedłem do dziewczyny.

- Powinnaś coś zjeść. Pomogę ci usiąść – Odłożyłem miskę na szafkę nocną, po czym nachyliłem się by pomóc Sarze przyjąć nieco wygodniejszą pozycję. Dziewczyna skrzywiła się, gdy próbowała podciągnąć się na rękach. Wreszcie, gdy opadła na poduszkę odetchnęła wymęczona. W pierwszej chwili chciałem podać jej miskę z zupą, ale gdy dostrzegłem jak bardzo trzęsące i omdlałem są jej ręce zmieniłem zdanie – Poczekaj nakarmię cie – Sara skinęła jedynie uśmiechając się do mnie przepraszająco.

Powoli zacząłem podawać jej kolejne porcje zupy, uważając by przypadkiem nie oblać dziewczyny. Sara nie musiała mówić nic więcej. Potrzebowała pomocy, a ja w jakiś dziwny sposób czułem ukojenie mogąc jej ją zapewnić. To nieco uciszało wyrzuty sumienia, które mimo wszystko czułem. Wiem, że to zupełnie nielogiczne. W końcu przecież, to nie przeze mnie tutaj była i nie miałem również wpływu na to, co się z nami dzieje. Gdy skończyłem karmić dziewczynę, sam usiadłem ze swoją porcją na łóżku i zacząłem jeść. Między nami panowała cisza. Chyba żadne z nas nie wiedziało, co właściwie należy powiedzieć. Do mojej głowy przychodziły jedynie obrzydliwe, pełne odrazy obelgi, którymi z chęcią obrzuciłbym tego parszywego śmiecia.

- Czy to się często zdarza? - To pytanie nie dawało mi spokoju.

- Czasami – Dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami dalej wpatrując się przed siebie.

- To chore! Jak Jack może pozwalać na takie coś? Przecież ten gościu mógł cię nawet zabić. Jak może dopuszczać do czegoś takiego? - Warknąłem czując, że złość znów wzbiera we mnie.

- Dla niego jesteśmy jedynie sposobem na zarobienie kasy. Po takiej akcji zapewne skasował go podwójnie a może i potrójnie, bo przez parę dni będę wyłączona z jak to mówi „użytku” - W końcu Sara spojrzała na mnie i uśmiechnęła się smutno. W jej oczach dostrzegłem rezygnację. Widać było, że już pogodziła się ze swoim losem.

- Gdybym tylko mógł … - Nie dokończyłem. Zacisnąłem dłoń w pięść powstrzymując się przed rzuceniem pustym już naczyniem o pobliską ścianę. To wszystko było po prostu chore.

Dokładnie w tym momencie pod naszymi drzwiami znów słychać było kroki, a chwile później zamek znów zaklekotał. Do pomieszczenia wszedł Jack. O wilku mowa! Tuż za nim do pokoju wtoczyło się dwóch nieodłącznych mu ochroniarzy. Rzucił w moją stronę mało zainteresowane spojrzenie, po czym skierował się do łózka Sary. Omiótł dziewczynę oceniającym spojrzeniem, po czym bez ceregieli przyłożył swoją dłoń do jej czoła.

- Masz gorączkę – Skwitował odsuwając się z wyraźnie niezadowoloną miną. Spojrzałem na Sarę, która faktycznie wyglądała na rozpaloną. Jej policzki były teraz wyraźnie zaróżowione – Wstań! - Rozkazał niemal lodowatym tonem.

Dziewczyna zadrżała. Z wyraźnym ociąganiem i najwyższa ostrożnością próbowała wysunąć się spod koców. Dostrzegłem na jej twarzy wyraźny grymas bólu. Nawet najmniejsze ruchy sprawiały jej cierpienie.

- Czego od niej chcesz!? - Warknąłem wstając z łóżka. Nie mogę patrzeć jak ten pieprzony drań ją traktuje.

Jack zmarszczył brwi i zmrużył oczy patrząc na mnie nienawistnie. Chyba nie spodobał się mu mój ton. Jeden z ochroniarzy zrobił krok w moją stronę po czym spojrzał na szefa wyraźnie oczekując pozwolenia na obicie mi facjaty.

- Och, czyżby znalazł się wreszcie nasz książę na białym koniu?- Zakpił patrząc na mnie nienawistnie.

- Nie widzisz, że ona ledwie się rusza po tym co zrobił jej ten pieprzony dupek!? - Krzyknąłem podchodząc bliżej mężczyzny. Jack uniósł jedną brew, jakby zirytowała go moja uwaga.

- Najwyraźniej. Dlatego właśnie zabieram ją do lekarza – Fuknął zaplatając ręce na piersi – Widzę, że zaprzyjaźniłeś się z tą małą kurwą – Syknął mrużąc oczy jeszcze bardziej.

Na dźwięk tej obelgi, aż zazgrzytałem zębami. Miałem wielką ochotę rozkwasić mu ten pieprzony zadarty nochal. Spojrzałem na Sarę, która teraz stała tuż przy łóżku na chwiejnych nogach ze wzrokiem wlepionym w podłogę. Była przestraszona. Odetchnąłem głębiej siląc się na spokój. Jeśli teraz zaatakuje tego dupka pewnie Sara również poczuje konsekwencje. Odwróciłem się. Nie mogłem patrzeć na to wszystko. Miałem ochotę pozabijać tych wszystkich skurczysunów, wybijając im wcześniej wszystkie zęby.

- Zabierzcie dziewczynę – Rzucił Jack w stronę ochroniarzy. Dwóch goryli nie przejmując się zbytnio stanem dziewczyny bez specjalnej delikatności wytargało Sarę z pokoju trzymając ją mocno za ramiona. Zacisnąłem dłonie w pięści starając się nie wybuchnąć, chociaż gniew aż palił mnie od środka – A ty mój książę, skoro tak bardzo współczujesz tej dziewczynie to zajmiesz dzisiaj jej miejsce – Jack spojrzał na mnie z iście lisim uśmieszkiem najwyraźniej bardzo zadowolony ze swojego pomysłu.

Spojrzałem mężczyźnie w oczy wyzywająco, próbując nie okazać niepokoju, jaki wzbudziła we mnie ta informacja. Mężczyzna podszedł do mnie z szerokim uśmiechem wpatrując się we mnie intensywnie. Złapał mnie palcami za brodę i nachylił się w moja stronę zdecydowanie zbyt blisko. Całe moje ciało napięło się niczym struna w oczekiwaniu na kolejny ruch tego dupka. Przysunął usta do mojego ucha, owiewając je gorącym oddechem, dodał szeptem.

- Mam nadzieję, że twój klient zerżnie cię tak dobrze, że nie będziesz potrafił wstać przez kolejny tydzień – Nie potrafiłem powstrzymać drżenia, gdy zdałem sobie sprawę co dzisiaj mnie czeka. Błysk w oku Jack’a i ten jego perfidny zadowolony uśmieszek wywoływały we mnie prawdziwe obrzydzenie. Przez chwilę wpatrywał się we mnie zadowolony z siebie. W odpowiedzi próbowałem zabić go wzrokiem. Dosłownie. Gdyby było to możliwe, to już dawno powinien wić się w spazmach bólu na posadce, ale niestety wciąż wpatrywały się we mnie te jego żmijowate oczka.

- Któregoś dnia pożałujesz tego – Warknąłem nie mogąc już dłużej powstrzymać narastającej we mnie wściekłości.

- Wątpię skarbie, ale niecierpliwie będę wyczekiwał tego momentu – Uniósł brwi w wyrazie rozbawienia i posłał w moją stronę pobłażliwy uśmieszek. W końcu odwrócił się parskając pod nosem z rozbawieniem i wyszedł. Tuż za nim zamknęły się drzwi wraz ze skrzypnięciem zamka.

Zacisnąłem pięści i przymknąłem na chwilę powieki. Spróbowałem się opanować, ale chciało mi się zwyczajnie ryczeć z bezsilności. Mogłem przywalić Jack’owi albo jednemu z tych goryli, ale prócz upuszczenia odrobiny moich nerwów, nie przyniosło by to żadnych skutków. Nie mam wyjścia trzeba by rozegrać to jakoś inaczej. Sprytniej. Muszę wymyślić, jak się stąd wydostać. Usiadłem w końcu na łóżku podpierając twarz na dłoniach. W tym momencie do mojej głowy wkradła się gorzka ale bardzo prawdziwa myśl. Gdybym był jednym z nich… jednym z zabójców… nie musiałbym wymyślać żadnego planu, po prostu bym ich zabił.

CDN...

piątek, 22 maja 2020

Nowy świat cz. II


Z każdą przemijającą chwilą wieczór powoli i nieubłaganie się zbliżał, a wraz z nim narastało we mnie zdenerwowanie. Od dłuższego czasu siedziałem na łóżku z kolanami podwiniętymi pod brodę ciasno obejmując je ramionami. Jakaś niezrozumiała dla mnie bierność i rezygnacja przejęła władzę nad moimi wyborami i ruchami. Po powrocie od Jack’a ubrałem się w niewielkiej łazience w najmniej wyzywające ubrania, jakie przyniosłem ze sobą. Z początku dokładnie sprawdziłem wszystkie zakamarki pokoju w poszukiwaniu czegoś, co pomogło by mi wydostać się z tego miejsca. Niestety dałem sobie spokój w momencie, w którym nie znalazłem nic. Sara, choć przyglądała się moim poczynaniom, nie komentowała ich. Chyba wiedziała, że w ten sposób daję upust swojej desperacji i chwytam się każdej możliwej opcji. W końcu jednak, nawet ja musiałem się poddać.

Westchnąłem, już chyba dwudziesty raz dzisiejszego wieczora, zsuwając głowę na poduszkę. Sam nie wiem ile już tak leżałem. Gniew, desperacja, nienawiść i nadzieja bezpowrotnie przeminęły pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę. Jedyne co mi pozostało to czekać „aż będziemy potrzebni” jak to ujęła dziewczyna. I choć wcale mi się to nie podobało, nie potrafiłem wykrzesać z siebie ani odrobiny siły by się temu przeciwstawić.

- Sara... -

- Tak?- Dziewczyna spojrzała na mnie znad książki, którą wciąż namiętnie czytała.

- Ile to jeszcze potrwa? - Westchnąłem czując się naprawdę beznadziejnie.

- To znaczy? - Dziewczyna uniosła brew spoglądając na mnie spokojnie.

- No kiedy stąd wreszcie wyjdziemy? - Jęknąłem, wyciągając się na plecach w iście dramatycznej pozie.

- Wątpię by ci się tam spodobało – Burknęła ignorując mnie i znów zatopiła wzrok w książce.

- Jak to wygląda? Opowiedz mi – Podparłem głowę na dłoni i ułożywszy się wygodnie na boku rzucałem w stronę dziewczyny wyczekujące spojrzenie. W końcu westchnęła ciężko odkładając tą przeklętą książkę na bok. Wreszcie!

- Cokolwiek bym Ci nie powiedziała, nie da się przygotować na to co cię tam czeka. Nawet ja nie wiem, jakich akurat klientów będziemy mieli dzisiaj – Spojrzała na mnie uważnie, jakby doszukiwała się w mojej twarzy jakichś emocji. Nie znalazła ich.

- Więc są jakieś rodzaje klientów? - Burknąłem bardziej obojętny niż zaciekawiony. Chciałem po prostu podtrzymać rozmowę. Sara niewiele mówiła. Z początku mi to odpowiadało, bo mogłem przemyśleć sobie wszystko bardzo dokładnie, ale z każdą kolejną godziną zwyczajnie zaczęła doskwierać mi nuda a własne myśli zaczynały mnie dobijać, więc rozmowa była idealnym rozpraszaczem.

- Powiedzmy. Z początku tak się wydaje. Jedni chcą, żebyś prowadził z nimi rozmowy o życiu, rodzinie, filozofował. Drudzy chcą, żebyś ich obsługiwał, nalewał alkoholu, karmił przekąskami, odpalał papierosy. Są też tacy, co żądają tańca erotycznego, albo przebieranek – Parsknąłem słysząc dwie ostatnie zachcianki klientów. Niedoczekanie kurwa! - Ostatecznie jednak wszystkim chodzi o to samo, czyli o twoją dupę - Skwitowała dziewczyna wzruszając ramionami.

Jęknąłem w poduszkę czując się naprawdę beznadziejnie. Dlaczego? Dlaczego musiało mnie spotkać coś takiego? Ze wszystkich możliwych opcji gównianego, życia, ta była chyba najgorsza. Egzystencja dmuchanej lalki do dymania dla pierdolonych bogatych świń.

- Nie zamierzam tak po prostu im się oddać – Warknąłem w stronę dziewczyny, choć ta miała na to równie wielki wpływ co ja. Sara pokręciła głową, a na jej twarzy wymalował się grymas niezadowolenia.

- To nie ma znaczenia. Jeżeli będziesz się stawiał to Jack cię zmusi do tego, a uwierz mi, że potrafi –

- Niby jak? - Prychnąłem bo ta ukryta groźba wydawała mi się mało przekonująca.

- Będzie Cie tresował, jak to mówi, czyli mówiąc krótko zapewni ci tak nieludzkie tortury, aż zgodzisz się na wszystko byle tylko przestał – Dziewczyna drgnęła nerwowo i podkurczyła nogi na łóżku, najwyraźniej przypominając sobie coś nieprzyjemnego.

Dokładnie w tym momencie na korytarzu za drzwiami rozległ się donośny łoskot. Chwilę później korytarz wypełnił wściekły ryk „do roboty kurwa”. Spojrzałem na Sarę, która wstała powoli z łóżka z miną skazańca.

- Zaczęło się – Szepnęła w moją stronę uśmiechając się niemrawo.

Wstałem dokładnie przyglądając się dziewczynie. W jej twarzy było coś rozpaczliwego. Patrzyła na mnie wzrokiem przepełnionym bólem, frustracją i obrzydzeniem. Na jej ustach malowało się coś na kształt wymuszonego uśmiechu a może bardziej grymasu. W tym momencie zdałem sobie sprawę, z tego, że ona równie mocno nienawidzi tego miejsca. Może nawet bardziej niż ja. Przez te wszystkie lata upokorzeń była zmuszana do seksu z obcymi obleśnymi facetami. Ja miałem to dopiero przed sobą. Na tę myśl moje dłonie mimowolnie zwinęły się w pięści. Zagryzłem wargę by opanować jej drżenie. Nie bałem się po prostu frustracja i gnie przelewały się przez każda komórkę mojego ciała.

Drzwi do naszego małego pokoju otworzyły się raptownie. Stanął w nich ten sam barczysty ochroniarz z blizną na twarzy co poprzednio.

-Wyłazić kurwa! - Wrzasnął w naszą stronę machając ręką pospieszająco.

Pierwsza do wyjścia ruszyła Sara. Chwilę za nią na korytarz wyczołgałem się ja. Mimowolnie zacząłem się rozglądać po niewielkim tłumie kilkunastu osób jaki się tam zgromadził. Większość osób była niewiele starsza ode mnie. Młode dziewczyny o niemal każdym typie urody oraz mężczyźni albo raczej chłopcy o delikatnych, ale ładnych twarzach. Oni wszyscy a wraz z nimi ja, byliśmy tutaj niczym rzeczy, żywe zabawki dla obrzydliwie bogatych władców tego przeklętego miasta. Gdy niewielki tłum zaczął się przemieszczać podążyłem za nimi. Stanąłem obok Sary, czując, że pośród tego całego bajzlu powinienem się jej trzymać. Minęła chwila nim wszyscy przeszli przez korytarze, które już wcześniej widziałem. W wielkim czerwonym holu pierwsi z grupy skierowali się w nieznanym mi dotąd kierunku. Słychać było, że odległa muzyka z każdym kolejnym krokiem stawała się coraz głośniejsza. W końcu weszliśmy do olbrzymiego pomieszczenia, przypominającego rozległy salon. Dookoła stało wiele sof, kanap i foteli pogrupowanych w rozległe loże. Przy każdej z nich znajdował się luksusowo wyglądający stolik oraz pokaźnej wielkości żyrandol. „Goście” już zajmowali swoje zwyczajowe miejsca. Nasze pojawienie się spowodowało wśród nich niemałe poruszenie. Poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wszystkie wnętrzności przewracały się we mnie chcąc zaprotestować przeciw temu, co miało się tutaj wydarzyć. Cała grupa ustawiła się w równej linii stając jeden przy drugim. Nie mając wielkiego wyboru zrobiłem to, co inni stając u boku Sary z mieszaniną niedowierzania i zniecierpliwienia. Dlaczego oni wszyscy byli tacy… grzeczni? Potulni? Czy nie mieli w sobie nawet na tyle odwagi by próbować zaprotestować? Czy nie chcieli chociaż spróbować się stąd wydostać? Przecież ich było więcej niż ochroniarzy do cholery! Wystarczyło, żeby każdy z nich wykrzesał z siebie odrobinę siły, a Ci dwaj goryle, którzy nie odstępowali nas na krok nie mieliby najmniejszych szans. W tym przypadku przewaga była znacząca. W końcu spomiędzy kurtyny ciężkich złotych zasłon wyłonił się Jack. Jego parszywa gęba z wyraźnie rozciągniętym uśmieszkiem zadowolenia wywoływała u mnie obrzydzenie.

- No...moi drodzy milusińscy. Czas trochę na siebie zarobić – Rozłożył szeroko ręce, uśmiechając się w naszą stronę sugestywnie. Zaledwie sekundę później, uśmiech na jego twarzy zmienił się w nieprzyjemny grymas - Mario,Alice, Bella, Sam i Gin wy do swoich stałych klientów – Zakomenderował, posyłając w stronę wyczytanych lodowate spojrzenie. Wywołani niemal od razu ruszyli w stronę loży do swoich stałych bywalców - Reszta, jak zwykle, macie zabawiać pozostałych gości. Przypominam tylko, kto nie będzie miał dzisiaj ŻADNEGO klienta, ten nie dostanie ŻADNEJ kolacji! – Ostatnie zdanie wypowiedział ściszonym, syczącym głosem, tak, żebyśmy tylko my byli w stanie go usłyszeć.

Wzdrygnąłem się mimowolnie słysząc tą ewidentną groźbę. A więc, tak to załatwiał. Kto mu się stawiał, ten głodował. Spojrzałem ukradkiem w stronę Sary, która jednak uparcie spoglądała przed siebie.

-Ach, zapomniałbym o naszej świeżynce! – W tym momencie, Jack zaczął zbliżać się w moją stronę z niepokojąco szerokim uśmiechem. Ten facet miał w sobie coś takiego, że samo patrzenie, na niego powodowało gęsią skórkę. Nie chodzi o to, że był jakiś barczysty czy przerażający. Jego chude ciało, długie nogi i ręce sprawiały, że wyglądał raczej mizernie. Niepokój w człowieku wzbudzał raczej jego wyraz twarzy. Zbyt szeroki i mocno wygięty uśmieszek oraz oczy, które przywodziły na myśl jedynie szaleńca. Ktoś, kto go nie znał powiedziałby, że facet po prostu chce być uprzejmy, ale to była jedynie maska, która miała zmylić.

Gdy brunet podszedł do mnie niepokojąco blisko, a jego uważne, zielone oczy wlepiły się we mnie z trudem powstrzymałem chęć cofnięcia się. Zadarłem brodę wysoko, odpowiadając mężczyźnie równie zaciętym spojrzeniem. Niech ten skurwiel sobie nie myśli, że jestem pierwszym lepszym szczeniakiem, który się go przestraszy. W odpowiedzi Jack uśmiechnął się jeszcze szerzej i zmrużył oczy zadowolony.

- Sara… odprowadzisz nowego do Pana Marshalla White’a. Sama zajmiesz się jego dzisiejszym towarzyszem – Wydając polecenie dziewczynie stojącej obok mnie, nie odrywał ode mnie spojrzenia. Dopiero po chwili odsunął się z drwiącym uśmieszkiem – Powodzenia pięknisiu... na szczęście dzisiaj nie będzie ci potrzebne – Prychnął rozbawiony, najwyraźniej dostrzegając moje chwilowe zagubienie.

Odszedł od nas siadając na fotelu w rogu pomieszczenia. Na niewielkim stoliczku obok już czekała na niego szklanka, kubeł z lodem oraz whisky. Nim zdążyłem jakkolwiek skomentować to dupkowate zachowanie tego parszywego skurwysyna, Sara trąciła mnie w ramię łokciem. Skinęła głową bym szedł za nią.

- Przypomnij mi dlaczego muszę słuchać tego debila? - Warknąłem cicho, gdy tylko znalazłem się tuż obok dziewczyny.

- Ponieważ chcesz zjeść kolację, ja również – Uniosła jedną ze swoich jasnych brwi i posłała mi wymowne spojrzenie – To po pierwsze, a po drugie nie chcemy mieć kłopotów – I znów spojrzała na mnie, jakby karcąco.

- O co ci chodzi? Jak coś zawalę to moja sprawa nie? Co ci do tego? - Syknąłem do dziewczyny chyba nieco zbyt agresywnie, bo momentalnie się zatrzymała. Przez chwile patrzyła na mnie niepewnie, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała. Ostatecznie westchnęła ciężko przysuwając się nieco bliżej mnie.

- Tutaj jest pewna bardzo ważna zasada – Szepnęła – Jack kara nas parami – W tym momencie poczułem jak coś nieprzyjemnie ściska mnie w żołądku.

- Co? - Syknąłem cicho.

- Jeśli złamiesz zasady to ukara i ciebie i mnie. Tak samo jeśli ja je złamię – Przełknąłem powoli ślinę czując jak gula w moim gardle nie pozwala mi na wykrzesanie z siebie chociażby słowa.

- To totalnie pojebane – Sapnąłem, czując jak narasta we mnie złość. Jak można wymyślić coś tak kretyńskiego? Że niby ktoś miałby odpowiadać za moje błędy?

- Może – Burknęła Sara. Dziewczyna spuściła na moment wzrok, by szeptem dodać jeszcze – Za to bardzo skuteczne – Nasze oczy na moment spotkały się.

W jej oczach tliła się desperacja i niemal błagalna prośba. Doskonale wiedziałem czego ode mnie chce. Mam się zachowywać, słuchać i wypełniać wszystkie polecania Jack’a. W przeciwnym razie nas obu czeka niepewna przyszłość. Teraz jej los spoczywał także w moich rękach. Ta świadomość była niemal miażdżąca. Niczym kajdany, które nieoczekiwanie spoczęły na moich dłoniach i stopach.

- Lepiej już chodźmy – Szepnęła po chwili ciągnąc mnie lekko za łokieć w kierunku loży umieszczonej na samym końcu pomieszczenia. Ze wszystkich, które tutaj były poustawiane, ta wydawała się najbardziej ekskluzywna – Dzisiaj faktycznie masz szczęście – Dodała po chwili posyłając w moją stronę pocieszający usmieszek.

- Taaaa – Burknąłem niedowierzająco. Jak można mieć „szczęście” w trakim miejscu?

- Mówię poważnie – Dodała po chwili kręcąc głową z rozbawieniem – White to stary pryk, ale jest naprawdę miłym człowiekiem. Zawsze jest dla nas uprzejmy. A co najważniejsze… to impotent – Dodała po chwili poruszając sugestywnie brwiami z uśmieszkiem rozbawienia na ustach.

- Serio? - Dodałem po chwili nieco zdumiony. To dobrze? Chyba – Więc co tutaj robi ?- Zapytałem nie mogąc się powstrzymać. Skoro nie można no… poużywać, to co w takim razie robić w takim miejscu?

- Och, zwyczajnie lubi pogapić się na młode dupy – Dodała szeptem uśmiechając się z rozbawieniem – Będziesz musiał mu jedynie trochę usługiwać i słuchać jego filozofii na temat życia. Nic trudnego – Dziewczyna puściła mi oczko chichocząc pod nosem. Zapewne z powodu mojej głupiej miny, którą właśnie robiłem. Przyłożyła palec do usta dając mi znak, że teraz musimy się już uciszyć.

W dwóch krokach doszliśmy do ogromnego czarnego narożnika pokrytego naturalną skórą. Po jego przeciwnych stronach siedziało dwóch mężczyzn. Jeden nieco starszy już posiwiały. Pięćdziesiątkę przekroczył zapewne kilka lat temu. Zakola wyraźnie odsłaniały czoło pokryte szeregiem głębokich zmarszczek. Był nieco krępy i pulchny, ale jego twarz wydawała się łagodna i pogodna. Jego szare oczy spoczęły na mnie a wtedy na jego ustach wymalował się delikatny uśmiech.

- Och, no proszę, jest i nasze dzisiejsze towarzystwo. Jak miło Was widzieć kochani – Uśmiechnął się uprzejmie do mnie i do dziewczyny – Ty zapewne jesteś Sara. Gdybyś była tak uprzejma dotrzymać dziś towarzystwa mojemu towarzyszowi byłbym ci bardzo wdzięczny -

Sara posłała w stronę mężczyzny uprzejmy, ale raczej mało szczery uśmiech.

- Oczywiście – Odparła, natychmiast siadając koło drugiego mężczyzny. Tego facet nie można było nazwać starym. Bardziej pasowało do niego słowo dojrzały. Był kilka lat młodszy od White’a. W przeciwieństwie do tego pierwszego roztaczał wokół siebie nieprzyjemną aurę. Jego czarne posiwiałe po bokach włosy były zaczesane i wygładzone do tyłu. Przez jego prawy policzek przebiegała wielka, głęboka blizna. Miał ciemne brązowe oczy, ale spozierał z nich jedynie chłód i dystans. Gdy Sara siadła u jego boku, ten zarzucił na jej ramiona rękę przyciskając dziewczynę niemal agresywnie do swojego boku. Zacisnąłem zęby, aby nie wypalić z czymś wrednym w jego stronę.

- Młodzieńcze – W tym momencie, ocknąłem się spoglądając ponownie w łagodne szare oczy. Mężczyzna poklepał miejsce obok siebie dając mi do zrozumienia, że chce, abym przy nim usiadł.

Z lekkim ociąganiem w końcu zająłem wyznaczone miejsce. Przełknąłem ślinę czując jak suchość w ustach staje się coraz bardziej uciążliwa. Dłonie zaczęły mi się pocić. Gdy poczułem dużą ciepłą dłoń na swoim zwiniętym w pieść nadgarstku, drgnąłem niespokojnie. Spojrzałem niepewnie na mężczyznę obok mnie. W odpowiedzi otrzymałem pełen wyrozumiałości, spokojny uśmiech.

- Nie musisz się denerwować mój drogi. Wiem, że dzisiaj jest twój pierwszy dzień. Chciałbym jednak, byś dotrzymał towarzystwa staremu prykowi, który potrzebuje jedynie słuchacza i nieco uwagi – Mimowolnie kiwnąłem głową, nieco uspokojony delikatnym głosem mężczyzny – Powiedz, jak masz na imię kochanie? -

- Shon – Odpowiedziałem mechanicznie, puszczając mimo uszu to, że nazwał mnie „kochanie”.

- Och, jakże cudowne imię. Pewnie już o tym wiesz, ale nazywam się Marshall White. Możesz mi mówić po imieniu. To żaden problem – Uśmiechnął się przymilnie – Mój towarzysz to Mikhail Vasyll. Również jest dziś tutaj pierwszy raz -

- Już mi się tutaj podoba, więc na pewno nie ostatni – Dodał Mikhail, zakładając nogę na nogę i dosuwając swoją śmierdząca mordę do Sary stanowczo zbyt blisko. Mimowolnie zjeżyłem się na ten widok. Ten facet wcale mi się nie podoba.

-Shon skarbie, czy mógłbyś nam zrobić po drinku? - Marshall poklepał mnie po dłoni wskazując na stojąca na stole butelkę i dwie szklanki.
Te jego „kochania” i „skarby” wcale mi nie odpowiadały, ale ton mężczyzny był tak łagodny, że postanowiłem nie okazywać mu niezadowolenia. Nie tyczyło się to rzecz jasna jego towarzysza, którego chciałbym obrzucić jakimiś wyjątkowo obrzydliwymi obelgami. Wstałem i wrzuciłem po bryłce lodu do każdej ze szklanek. Podniosłem butelkę whisky i nalazłem trochę do każdej. Przysunąłem szklankę w stronę Vasyll’a, mierząc go najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. Mężczyzna w odpowiedzi zmrużył oczy, ale nie powiedział nic.

- Proszę – Podałem drinka Marshallowi uśmiechając się uprzejmie.

- Dziękuję ci bardzo. Wiesz takie staruchy jak my bardzo cenią sobie towarzystwo Was młodych. To takie odświeżające. Jakby nam lat ubyło jedynie rozmawiając z taką uroczą młodzieżą – Uśmiechnął się wesoło upijając drinka.

- Mów za siebie Marshall. Ja tam stary nie jestem – Zaśmiał się nieprzyjemnie drugi, łapiąc w końcu za swoją szklankę – Chętnie sprawdzę, co poza towarzystwem i rozmową potrafi ta „młodzież” - Uśmiechnął się obleśnie zsuwając dłoń z ramienia Sary tak, że spoczęła na jej piersi niby przypadkiem. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego udając, że nie zauważa tej oczywistej aluzji. Znów zwinąłem dłonie w pieści próbując się powstrzymać przed komentarzem. Co ten dupek sobie myślał?

- Nie powinieneś się tak spieszyć Mikhail – Rzucił pokpiwając mężczyzna – W moim wieku zrozumiesz, że rozmowa z młodszymi to ciekawe przeżycie. Rożnica pokoleń powoduje spore rozbieżności w postrzeganiu przez nas świata. Uważam, że to wyjątkowo ekscytujące przeżycie -

- W twoim wieku to jedyne ekscytujące przeżycie, jakim możesz się zadowolić – Rzucił Vasyll śmiejąc się rubasznie na cały głos. Spojrzałem na Marshalla niespokojnie, ale ten wydawał się niewzruszony tym oczywistym przytykiem do jego przypadłości - Wy tu sobie rozmawiajcie ze sobą ciesząc się tym „ekscytującym przeżyciem”, a my porobimy coś znacznie ciekawszego – Rzucił przyciskając Sarę do siebie i wsuwając dłoń między jej nogi. Dziewczyna momentalnie się wzdrygnęła.

- Mój drogi. Wiem, że bardzo zależny ci na bliskim kontakcie z tą młodą damą, ale nie powinieneś jej zawstydzać przy wszystkich – Odparł Marshall niewzruszony bezczelnym zachowaniem swojego towarzysza.

- Zawstydzać? Nawet jeszcze nie zacząłem. Zresztą jak niby można zawstydzać dziwkę? - Zaśmiał się nieprzyjemnie szarpiąc i miętosząc bluzkę Sary. Dziewczyna spojrzała na niego płaczliwie. W tym momencie nie wytrzymałem. Wezbrał we mnie taka furia, że jedynie ostatkami sił powstrzymałem się przed przywaleniem temu sukinsynowi.

- Zostaw ją! - Warknąłem w stronę mężczyzny gniewnie. Jak on mógł ją tak traktować? Oczywiście, byliśmy w burdelu. Doskonale wiem co się robi w takich miejscach, ale to co robił ten facet było zwyczajnie upokarzające. Patrzyłem jak Sara szamocze się z mężczyzną siląc się na uprzejmy uśmiech. W jej oczach widziałem jednak łzy.

- Mikhail jeśli masz ochotę spędzić z tą młodą damą chwilę w samotności powinniście iść do pokoju do tego przeznaczonego. W przeciwnym razie następnym razem zostaniesz potraktowany, jako niechciany gość – Marshall uśmiechnął się do towarzysza odrobinę pokpiwając – Nie powinieneś się zachowywać tak porywczo. Okaż trochę cierpliwości i szacunku tej młodej damie -

- Młodej damie? - Zaśmiał się nieprzyjemnie – Niech będzie. Chodź moja damo. Sprawdzimy sprawność twojej dupy – Pchnął dziewczynę w stronę holu klepiąc ją mocno w pośladek.

Zazgrzytałem zębami patrząc, jak ten skurwiel odchodzi z Sarą. Zwinąłem dłonie w pięści powstrzymując się przed tym, żeby pognać za tym dupkiem i rozkwasić mu tę jego mordę.

- Odpuść skarbie – rzucił Marshall łapiąc delikatnie za mój nadgarstek – Nie pomożesz swojej koleżance, a możesz jedynie wpakować się w kłopoty – Uśmiechnął się do mnie pocieszająco – A może to nie tylko koleżanka? Łączy Was coś specjalnego? - Zagadnął bez specjalnego skrępowania.

- Nie – Pokręciłem głową – To tylko koleżanka. Mieszkamy w jednym pokoju. Nie podoba mi się to jak ją traktuje – Syknąłem czując jak gniew znowu we mnie buzuje.

- Dobry z ciebie chłopak Shon – Mężczyzna uśmiechnął się klepiąc mnie z wolna po udzie – Niestety w miejscach takich, jak to, często wielu gościom brakuje klasy. Przychodzą tutaj, tylko po to by zaspokoić swoje żądze. Nie próbują nawet wyciągnąć czegoś głębszego z tych spotkań -

- Och myślę, że on na pewno będzie czerpał z tego coś bardzo GŁĘBOKIEGO - Ostatnie słowo podkreśliłem dość sugestywnie.

Mashall zaśmiał się słysząc tą dwuznaczność. Po chwili spojrzał na mnie autentycznie rozbawiony.

- Dawno nie miałem tak dobrego kopana, jak dzisiaj. Czy mogę liczyć na to, że w przyszłości również dotrzymasz mi towarzystwa Shon ?- Skinąłem głową.

Reszta nocy minęła mi na rozmowach z Marshallem. Był zabawny, miły, inteligentny. Uśmiechał się do mnie delikatnie i miło. Początkowo czułem się w jego towarzystwie niepewnie, ale z każdą mijająca chwilą niezręczność ustępowała. Jego komplementy i miłe uwagi na mój temat przyjemnie łechtały moje ego. Może mężczyzna był, jak to mówił, starym prykiem, ale był też doskonałym partnerem do rozmów na temat kierunku w jakim zmierza ten popieprzony świat. Czas mijał mi dość przyjemnie w towarzystwie pięćdziesięciolatka. Czułem się przy nim swobodnie. Gdy pora naszego spotkania najwyraźniej dobiegł końca, pożegnał się ze mną uprzejmie i uścisnął mnie serdecznie. Odszedł od loży, a nim wyszedł wręczył Jack’owi pokaźną sumę. Po zobaczeniu tego poczułem się nieco dziwnie. Mój pierwszy klient był naprawdę przemiłym człowiekiem. Mój klient! Jak to brzmi?! Boże! W tym momencie przypomniałem sobie, że Sara dzisiejszego wieczora miała mniej szczęścia. Zrobiło mi się jej żal. Mnie Marshall nawet nie tknął nie licząc subtelnych dotknięć. Natomiast tamten narwany wariat, to zupełnie coś innego. Mam nadzieję, że ten skurwiel nie zrobił jej krzywdy.





CDN...

niedziela, 26 kwietnia 2020

Nowy świat cz.I


Od kilkunastu minut chodziłem po niewielkim pokoju w tę i z powrotem tak naprawdę nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wszystko było nie tak. Jak do tego doszło? A właściwie, dlaczego znowu mnie to spotykało? Byłem wkurwiony, to chyba oczywiste. W tak prosty i beznadziejny sposób dałem się złapać jakimś opryszkom i…. och wciąż miałem twarz wąsacza przed oczami. Ile bym dał, by znów go ujrzeć. Najpewniej wtedy nie powstrzymałbym się przed rozkwaszeniem tej jego parszywej gęby. Warknąłem w duchu czując jak gniew rozprzestrzenia się po moim ciele i stawia wszystkie moje włoski na baczność

- Możesz wreszcie usiąść? - Cichy głos rozproszył moje rozszalałe myśli. Spojrzałem gniewnie na dziewczynę, leżącą z książką w ręku na swoim łóżku. Jak ona mogła być taka spokojna? Czy nie zdawała sobie sprawy, gdzie się znajdujemy?

Przez chwilę próbowałem posłać w jej stronę najbardziej morderczy wyraz twarzy na jaki było mnie stać. Niestety ona najwyraźniej nie przejmowała się moim stanem.

Cóż trudno było się jej dziwić. W końcu, kiedy tylko doszedłem do siebie, na jej chęć pomocy i troskę o moją biedną obolałą głowę zareagowałem chyba nieco zbyt gwałtownie. Odepchnięcie jej z warkotem i obrzucenie obelgami typu „wypieprzaj”, „nie dotykaj mnie dziwko” i „odpierdol się”, raczej nie było najmilszym przywitaniem z mojej strony.

W końcu usiadłem na łóżku czując jak ciężar wyrzutów sumienia zaczyna przygniatać moje serce. Westchnąłem cierpiętniczo. Wciąż jeszcze dźwięczało mi w głowie po mocnym uderzeniu. Nie wspominając już, że nie byłem w stanie dotknąć tyłu głowy. Cholera musieli mnie porządnie sprać. Spojrzałem z powrotem na dziewczynę, która jak na miejsce, w którym się znajdowaliśmy wydawała się, aż nazbyt zrelaksowana.

- Przepraszam - Bąknąłem w jej stronę chyba zbyt cicho, bo dziewczyna przesunęła na mnie jedynie pytające spojrzenie, jakby nie do końca usłyszała moje słowa – Nie chciałem na ciebie tak naskoczyć wcześniej. Po prostu...-

- Byłeś zdenerwowany – Wtrąciła spokojnie patrząc mi prosto w oczy. Skinąłem jedynie głową, bo czułem się zbyt zawstydzony swoimi wcześniejszymi słowami – Rozumiem. W końcu nie codziennie cały świat w którym dotychczas żyłeś wali Ci się na głowę-

W jej miękkim głosie wyczułem nutkę ironii. Chyba jednak nieco uraziłem wcześniej jej dumę. Westchnąłem tylko głośno. Boże gdyby ona tylko wiedziała, że mój świat już dawno zaczął mi się walić na głowę.

- Sara tak? - Zagadnąłem dziewczynę, próbując przerwać tą niezręczną ciszę, która między nami zapadła. Dziewczyna skinęła jedynie głową nie odrywając wzroku od wcześniej czytanej książki – Więc… długo już tutaj jesteś?- Zagadnąłem nie bardzo wiedząc jak i o czym mam z nią rozmawiać. Dziewczyna wzruszyła tylko lekko ramionami, jakbym zapytał o coś zupełnie nieistotnego.

- Bo ja wiem… kilka lat może? - Momentalnie zesztywniałem. Jak to kilka lat? Czułem jak zimny pot oblewa moje ciało a dreszcze przerażenia nieprzyjemnie wstrząsają moim ciałem.

- Chcesz mi powiedzieć, że już od kilku lat jesteś tutaj… zamknięta?- Dokończyłem koślawo. Moje serce z przerażenia aż krzyczało w piersi. To nie były przelewki. Dziewczyna skinęła jedynie głową wywołując we mnie dosłownie falę grozy i paniki – Pewnie ucieczka stąd nie jest zbyt łatwa – Zagadnąłem, czując już kościach, jaka będzie odpowiedz na moje pytanie.

- Chyba raczej niemożliwa – Dziewczyna spojrzała na mnie z lekkim politowaniem, jakbym właśnie urwał się z jakiejś choinki. Cóż może tak właśnie było. Chociaż. Przecież już raz udało mi się odejść z miejsca, które też podobno było niemożliwe do opuszczenia. Przekląłem cicho pod nosem, ale Sara i tak usłyszała.

- Myślę, że po spotkaniu z naszym szefem sam dojdziesz do podobnych wniosków – Dziewczyna westchnęła siadając na łóżku i odłożyła obok siebie czytaną wcześniej książkę – To miejsce jest strzeżone lepiej niż więzienie. Wokół pełno strażników, którzy dokładnie obserwują każdy nasz ruch, by upewnić się, że nikt stąd nie pryśnie. Zresztą chyba tylko szaleniec miałby nadzieję, że sam przetrwa w tej dzielnicy – Spojrzała na mnie znacząco, jakby chciała wbić do mojej głowy, bym został tu gdzie jestem i nie próbował, żadnych podejrzanych ruchów. Cmoknąłem ustami czując jak irytacja z każdą chwilą wzbiera w mojej głowie.

- W swoim życiu spotkałem już wielu „strasznych” ludzi. Wątpię, by twój szef zrobił na mnie wrażenie - Burknąłem z przekąsem w stronę dziewczyny. Prawda była jednak taka, że nie wiedziałem co mnie tutaj czeka. Mogłem się postawić, tak jak zawsze stawiałem się wszystkim, którzy chcieli mnie podporządkować. Tylko co dalej? Muszę się stąd jakoś wydostać. Muszę obmyślić plan. W końcu, jakoś na pewno da się da się stąd uciec, prawda...prawda?

- Nasz szef – Poprawiła mnie z lekkim przekąsem.

Spojrzałem na nią gniewnie. Jeśli ona myśli, że dam się znowu podporządkować jakiemuś palantowi, to się bardzo myli.

W tym momencie na korytarzu dało się usłyszeć donośny stukot ciężkich butów, który zdawał się zbliżać w kierunku drzwi do naszego pokoju. Dziewczyna siedząca przede mną momentalnie skamieniała. Szybkim ruchem schowała książkę, którą wcześniej czytała pomiędzy materac a stelaż łóżka. Usiadła sztywno wpatrując się we mnie z lekką obawą.

- Lepiej nie mów nic głupiego. On jest okrutny, wymyśli dla Ciebie taką karę, byś cierpiał możliwie najmocniej. Po prostu mu przytakuj, albo nie odzywaj się wcale – Wyszeptała przerażonym i ściszonym głosem. W jej oczach widziałem strach, tak przeraźliwy, jakby już za moment miała walczyć o swoje życie.

Nim zdążyłem dodać cokolwiek, ktoś staną przy naszych drzwiach a zamek trzasnął złowrogo. Spojrzałem na ogromne postaci, które pojawiły się przede mną.

Dwóch wielkich barczystych facetów z lodowatym spojrzeniem i kamiennym wyrazem twarzy stało tuż nade mną. Ostrożnie spojrzałem najpierw na gościa z wielką blizną na połowie twarzy a następnie na jego towarzysza, który miał równie parszywy wyraz na gębie. Wyglądali, jak te bezmózgie wersje gorylo-kiboli, którzy nadają się jedynie na żywe maszynki do bicia.

- Wstawaj – Burknął jeden w moją stronę. Przez chwilę rozważałem postawienie się im i wkurwienie ich do granic możliwości, ale w końcu nie wiem co czeka mnie dalej więc chyba nie było sensu pogrywać z takimi pionkami, jak oni.

Wstałem powoli, a facet z blizną przepuścił mnie bym swobodnie mógł przejść przez drzwi. Nagle poczułem mocniejsze pchnięcie i warkot wściekłego wilka za sobą.

- Szybciej – W tym momencie poczułem jak gniew wzbiera w moich żyłach rozpalając je do granic. Co ten skurwiel sobie myślał?! Zacisnąłem zęby i pięści próbując się opanować. Kurw… niech spróbuje tego jeszcze raz a przysięgam, że wydrapię mu oczy.

Spojrzałem nienawistnie w stronę faceta z blizną. Ten najwyraźniej nie przejął się zbytnio moim spojrzeniem, bo zwyczajnie wyminął mnie i zaczął prowadzić nas przez niekończące się korytarze. Rozejrzałem się dyskretnie, ale nie było zbytnio czego podziwiać. Zwykły korytarz z mnóstwem drzwi po obu stronach. Pewnie wszystkie prowadziły do pokoi … prostytutek. Samo to słowo wywoływało u mnie już obrzydzenie. Poczułem jak fala dreszczy przeszywa moje ciało. Czy naprawdę już niedługo również miałem stać się jedną z nich?

Weszliśmy do wielkiej czerwonej sali. Wokół słychać było spokojną stonowaną muzykę. Wydawało się, że był to jakiś hol oddzielający część dla gości od „domowników”. Goyl przede mną przeszedł na drugą stronę zatapiając nas w kolejnym labiryncie wąskich korytarzy. Niedługo potem zdaje się, że doszliśmy do miejsca docelowego. Strażnik zatrzymał się przed wielkimi czarnymi drzwiami ze złotą klamką. Spojrzał najpierw na mnie a później na swojego towarzysza, po czym pociągną za klamkę.

- Już jesteśmy szefie –

Przestępując próg średniej wielkości gabinetu pozwoliłem sobie rozejrzeć się dyskretnie. Nie było tu nic wartego uwagi. Meble stanowiła jedynie wysoka szafa w z barkiem w rogu, kilka krzeseł i sporej wielkości biurko stojące na samym środku pomieszczenia. Tuż za nim na skórzanym kręconym krześle siedział jak się domyślam wielki „szef”.

- No proszę, a więc to jest mój nowy nabytek – Tyle wystarczyło mi bym znów poczuł jak gniew rozpala, każdą komórkę mojego ciała. „Nabytek”? Co ten pieprzony kutas sobie myśli?! Posłałem w jego stronę najbardziej nienawistne i mordercze spojrzenie, na jakie było mnie stać. Zacisnąłem pięści, by powstrzymać się od warknięcia, a jeszcze bardziej od komentarza, który właśnie cisnął mi się na usta.

Mężczyzna wstał okręcając się na krześle i podrygując aż nazbyt wesoło. Był raczej średniej budowy, szczupłym brunetem. Miał zielone oczy, zakrzywiony nos i ten dziwaczny fałszywy uśmieszek. Gdy patrzyłem dłuższa chwilę w jego kierunku, jedyne co przyszło mi na myśl to wąż. Paskudna, zdradziecka, jadowita żmija. Zatrzymał się jakiś metr ode mnie lustrując mnie od stóp aż po czubek głowy. Przekręcił głowę na prawy bok marszcząc brwi, po czym przekręcił ją na lewy bok zatrzymując wzrok na moim kroczu. Poczułem się nieco niepewnie, ale mimo to nie mam zamiaru dać się przestraszyć.

- Jak ci na imię chłopcze?- Rzucił melodyjnie patrząc mi prosto w oczy.

Milczałem. Nie miałem zamiaru ułatwiać temu zasranemu dupkowi życia ze mną. Przez chwilę do mojej głowy zdążyło napłynąć milion mało grzecznych odzywek, które w tej chwili mógłbym mu zaserwować. Nim jednak zdążyłem się zdecydować pomiędzy „spierdalaj” a „wal się” poczułem jak goryl stojący za mną pchnął mnie mocno wyraźnie dając mi do zrozumienia, że mam zacząć odpowiadać.

Warknąłem w jego stronę, chcąc się odwinąć za ten ruch. Najwyraźniej strażnikowi nie przypadło to do gustu, bo ruszył w moją stronę wyraźnie poirytowany. W tym momencie zatrzymał go jednak gest ręki „szefa”. Mężczyzna podszedł do mnie tak blisko, że prawie stykaliśmy się ciałami. Chwycił mnie za brodę po czym nakierował moje spojrzenie wprost na swoją obrzydliwą twarz.

- Nieodpowiadanie na czyjeś pytanie nie jest zbyt grzeczne, ale to nic. W końcu jesteś tu pierwszy dzień więc mogę ci to jakoś wybaczyć – Uniósł lekko kąciki ust wyraźnie zadowolony lustrując dokładnie moją twarz – Całkiem ładny jesteś - Wyszczerzył się z wyższością zaplatając kosmyk moich włosów, który uciekł mi na twarz z powrotem na swoje miejsce. Ten mały gest zbił mnie nieco z topu i sprawił, że miałem ochotę cofnąć się jak najdalej- Ten młodzieńczy upór i ogień w twoich oczach sprawia, że czuję prawdziwą ekscytację – Nachylił się w moją stronę tak, że jego usta znalazły się tuż przy moim uchu – Szkoda, że już niedługo zniknie – Wyszeptał lodowatym tonem owiewają mój kark swoim oddechem.

Moje ciało mimowolnie zadrżało. Ten mężczyzna miał w swoim głosie coś niebezpiecznego, nie znoszącego sprzeciwu i niemal bezdusznego. Dostrzegając najwyraźniej moją reakcję odsunął się z wyrazem zadowolenia i wyższości na tej swojej paskudnej gębie. Niech go szlag!

- Ja nazywam się Jacob, ale wszyscy mówią mi Jack. Jak już pewnie zauważyłeś to JA jestem tutaj SZEFEM – Podkreślił znacząco posyłając mi uważne spojrzenie – A ty mój mały… Ty należysz teraz do mnie i do tego miejsca – Uśmiechnął się z wyższością patrząc bezczelnie prosto w moje oczy.

- Po moim trupie - Warknąłem nie będąc w stanie utrzymać już dłużej emocji na wodzy.

- Och nie mój drogi to by była wielka strata. Z pewności znajdzie się wielu chętnych by spędzić z tobą miło czas – Wyszczerzył się w moją stronę.

- Nie jestem pieprzoną rzeczą, żebym należał do ciebie! - Nie potrafiłem już dłużej powstrzymywać się od gniewu, który gotował krew w moich żyłach. W dodatku to jakieś pierdolone deja vu. Kilka tygodni temu byłem zupełnie w tej samej sytuacji. Dlaczego wciąż muszę wszystkim wokół o tym przypominać!

- Mylisz się mój drogi. Wczoraj wieczorem odkupiłem Cię od handlarza. A to oznacza, że straciłeś swoją cenną wolność i stałeś się towarem – Odparł ze stoickim spokojem opierając się biodrami o blat biurka.

Gdy sens jego słów zaczął powoli do mnie docierać poczułem jak narasta we mnie panika. To chyba jakiś żart! To jakiś pieprzony żart! Cofnąłem się lekko czując jak strach ściska powoli moje serce i odbiera mi oddech. Poczułem za sobą stanowczą dłoń, która zatrzymała moje kroki.

- Dobrze, chyba czas zobaczyć co za towar nam się trafił. Rozebrać go – Rzucił mężczyzna bez cienia emocji w głosie.

W tym momencie poczułem jak silne dłonie strażników złapały za poły moich ubrań i zaczęły je ze mnie zdzierać. Strach, a raczej przerażenie i panika, którą czułem sprawiały, że miałem ochotę płakać. Próbowałem walczyć, bronić się wierzgając na wszystkie strony. Uderzałem rękami i kopałem na oślep licząc, że jeden z ciosów dosięgnie celu. Niestety nie minęła chwila, a stałem na środku pomieszczenia zupełnie nagi. Złość,rozgoryczenie i upokorzenie, które czułem w tym momencie sprawiały, że całe moje ciało zaczęło drżeć. Nie próbowałem się zasłaniać. To nie miało sensu, w końcu dla nich byłem tylko „towarem”.

- Hmmm – Jack przeszedł koło mnie chcąc najwyraźniej obejrzeć moje ciało z tyłu. Następnie obszedł mnie kilka razy wokół zerkając to z prawej to z lewej strony. Zaczynałem się czuć jak pieprzona rzeźba na wystawie. Zamarłem, gdy palce mężczyzny przejechały po moim brzuchu i zatrzymały się na wyraźnie zarysowanej bliźnie – To ślad po papierosie, prawda? – Na te słowa przed oczami stanęła mi pierwsza noc w klanie zabójców. Wstrzymałem oddech przypominając sobie rozwścieczoną twarz Izaku. Zagryzłem dolną wargę czując, jak zaczyna drżeć. Po chwili poczułem zimne palce jadące po moich plecach – A te… to najwyraźniej ślady po nożu – Zacisnąłem pięści jeszcze mocniej czując jak całe moje ciało zaczyna dygotać i jak powoli tracę nad nim kontrolę – Za to te… - Odparł spokojnie łapiąc mnie za nadgarstek, na którym od niedawna nie było już bandaży i uniósł go do góry – Te raczej zrobiłeś sobie sam – Skwitował odsuwając się ode mnie i znów przyglądając mi się z daleka.

Przez dłuższą chwilę milczał jedynie patrząc na mnie. Gdy opanowałem łzy usilnie cisnące się pod moje powieki zdecydowałem się spojrzeć w kierunku mężczyzny. Jego oczy były lodowate , ale wyraz twarzy wyrażał raczej obrzydzenie. Zupełnie, jakby blizny psuły i obniżały moją „wartość”, jako dobry materiał na prostytutkę.

- Cóż… najwyraźniej wcześniej już do kogoś należałeś – Skwitował wyginając usta w niesmaku.

-Ja… nie… do nikogo nie należałem! – Wysyczałem spomiędzy zaciśniętych zębów.

- Och proszę cię - Żachnął się mężczyzna znów podchodząc do mnie. Tym razem w jego oczach czaiły się iskierki rozbawienia – Potrafię rozpoznać, jak ktoś reaguje na mój dotyk … – Oblizał wargi po czym przesunął dłonią od mojego obojczyka na ramię i kark. Przełknąłem głośno ślinę, czując jak moje ciało momentalnie się napina. Zbliżył się do mnie niemal ocierając się o moje ramie i nachylił znów nad moim uchem – … A widzę, że ty znasz rozkosz męskiego dotyku – Szepnął jednocześnie przejeżdżając dłonią po moim pośladku. Zadrżałem.

Jack odsunął się ode mnie z wyraźnie zadowoloną miną. Posłałem mu nienawistne spojrzenie, ale ten najwyraźniej nic sobie z niego nie robił.

- Dobrze. Będzie z ciebie jakiś użytek – Odparł beznamiętnie wracając z powrotem za biurko. Rozsiadł się na krześle po czym dodał – Weźcie go do łazienki, niech się porządnie wykąpie, bo śmierdzi – wykrzywił usta wyraźnie obrzydzony - Dajcie mu też nowe ubrania te stare szmaty do niczego się już nie nadadzą. Możecie je spalić – Dodał nie patrząc już na mnie. Zaczął wyciągać jakieś papiery z szuflady po czym skinął ręką, na znak, że możemy już odejść.

- Tak jest szefie – Odparł strażnik po czym złapał mnie mocno za rękę i szarpnął w kierunku wyjścia.

Chwilę później byłem już prowadzony za ramiona z dwóch stron zupełnie nagi przez kolejne korytarze. W końcu mężczyźni wtargali mnie do wielkiej wspólnej łazienki po czym pchnęli mnie w stronę prysznica. W wielkim pomieszczeniu było ich co najmniej osiem, ale niestety nie były oddzielone nawet zwykłą kotarą. Spojrzałem na strażników z wyraźną irytacją. Chcieli, żebym mył się tutaj? I co? Może mieli zamiar mi się przyglądać?

Najwyraźniej tak właśnie było, bo facet z blizną fuknął na mnie gniewnie zaplatając ręce na piersi, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. Zboki. Nie mając większego wyboru chwyciłem za kurek od prysznica i puściłem wodę. Pierwsze spadające krople były niemal lodowate, co sprawiło, że się skuliłem. Na szczęście chwilę później woda zmieniła temperaturę na wyraźnie cieplejszą. Chwyciłem za butelkę szamponu, która razem z żelem stała na półce przy każdym stanowisku i nalałem sobie odrobinę na dłoń. Nie spieszyłem się z myciem. Skoro te dupki zamierzały się tak bezkarnie na mnie gapić to miałem zamiar wykorzystać bardzo dokładnie i bardzo powoli czas, który tutaj dostałem. W końcu, kiedy spłukałem całą piane ze swojego ciała, jeden ze strażników podszedł do mnie i burknął agresywnie…

- Kończ -

Nie mając większego wyboru wyłączyłem wodę i wyszedłem spod prysznica. Drugi z mężczyzn rzucił we mnie ręcznikiem bez słowa. Z goryczą upokorzenia w ustach zacząłem się przed nimi wycierać, kiedy skończyłem zaplotłem sobie ręcznik na biodrach, co pozwoliło mi poczuć się chociaż odrobinę bardziej komfortowo. Jeden z nich znów szarpnął mnie za ramię w stronę korytarza. Nasza droga nie trwała zbyt długo, bo przeszliśmy do pomieszczenia po drugiej stronie korytarza. Najwyraźniej był to jakiś magazyn z ubraniami, bo po obu stronach długiego pomieszczenia znajdowały się wieszaki i półki wypełnione ubraniami.

- Zabieraj co potrzebujesz. Masz 5 minut – Fuknął do mnie facet z blizną po czym wepchnął mnie w głąb pomieszczenia. Pierdolony dziad.

Nie zwracając już większej uwagi na strażnika szybko odnalazłem wydzieloną część z męskimi ubraniami. Chociaż to chyba było zbyt wiele do powiedzenia. Wszystkie koszulki były albo prześwitujące, albo z mocno wyciętym dekoltem. Za to spodnie, szkoda gadać, lateks dosłownie wszędzie. Po krótkiej chwili udało mi się odszukać coś bardziej „normalnego”. Na półkach znalazła się nawet bielizna. Zacząłem się ubierać pod bacznym spojrzeniem strażnika. Z półek zabrałem jeszcze kilka sztuk ubrań „na zaś” chociaż właściwie nie wiedziałem czy mogę wynieść stąd coś więcej, po czym podszedłem w jego stronę. Facet nie zaprotestował. Wyszedłem tuż za nim. Drugi ze strażników już czekał na nas przed pomieszczeniem. Chwilę później wracaliśmy już tymi samymi korytarzami z powrotem do pokoju. Gdy stanęliśmy przed drzwiami facet z blizną wyjął z kieszeni pęk kluczy, po czym otworzył zamek. Następnie zostałem bezceremonialnie wepchnięty z powrotem do pochłoniętego w półmroku pokoju. Drzwi za mną zamknęły się z trzaskiem i dźwiękiem zamykanego zamka. Westchnąłem rzucając niesione ciuchy na łóżko.

Sara wciąż siedziała na łóżku z tą różnicą, że przyglądała mi się teraz badawczo. Westchnąłem ciężko czując jak irytacja i desperacja dochodzą w moim ciele do wartości krytycznej. Z wściekłości kopnąłem łóżko z całej siły, na co te odpowiedziało głośnym skrzypnięciem. Wszystko to było jakieś popieprzone. Ten pierdolony facet. Niech go szlag trafi! Opadłem na łóżko odwracając się plecami do dziewczyny. Nie mam najmniejszej ochoty by teraz prowadzić z nią jakiekolwiek beznadziejne rozmowy. Niestety Sara najwyraźniej nie podzielała mojego zdania.

- Jak poszło? - Zapytała spokojnie, ale można było wyraźnie wyczuć tę nutkę ciekawości w jej głosie.

- Nie chce mi się gadać o tym –

- Dobrze – Odparła dziewczyna, ale po chwili dodała jednak – Wróciłeś w jednym kawałku to znaczy, że Jack jest z ciebie najwyraźniej zadowolony – Słysząc coś takiego znowu się we mnie zagotowało, ale po chwili postarałem się uspokoić. W końcu ta dziewczyna dzieliła ten sam los co ja. Wyżywanie się i wyładowywanie na niej nie miały żadnego sensu.

- Gówno mnie obchodzi co myśli Jack! – Warknąłem podnosząc się i siadając na łózko.

Dziewczyna patrzyła na mnie przez chwilę, jakby nieco urażona.

- Nie mów tak, jeśli ktoś usłyszy może mu donieść a to się źle dla ciebie skończy- Odparła spuszczając wzrok na podłogę.

- Jeśli chcesz to możesz na mnie donieść, proszę bardzo! – Warknąłem w jej stronę chyba nieco zbyt agresywnie, bo Sara momentalnie się spłoszyła i zaczęła kręcić głową.

- Nie zrobię tego, w końcu jesteśmy od dzisiaj w tym bagnie razem – Poczułem jak gorzki uśmiech wpływa na moje usta. Ta dziewczyna miała racje. To było istne bagno w którym utknęliśmy i jakoś musieliśmy się ratować.

- Co teraz? - Zapytałem czując jak pustka i brak możliwości ratunku zaczynają mnie powoli przytłaczać.

- Teraz czekamy - Odparła dziewczyna podpierając brodę dłonią.

- Na co? -

- Aż będziemy potrzebni – Odparła patrząc gdzieś w przestrzeń przed sobą.

Na dźwięk tych słów moja głowa znów zaczęła mi podsuwać do świadomości serię niechcianych obrazów. Znów widziałem tego faceta z bankietu. Tego oblecha, który ślinił się na mój widok. Tego, który wszystko zniszczył, który nazwał mnie zabawką. Czy tak właśnie miało być? Miałem stać się zabawką? Czy to znaczy, że teraz będę zmuszony pieprzyć się z podobnymi jemu świniami bez słowa sprzeciwu? Na samą myśl chciało mi się rzygać i płakać jednocześnie.


CDN...


-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam po długiej przerwie :) 
Cóż mogę powiedzieć. Postaram się dokończyć historię Shona mimo pewnych przeciwności w moim życiu. Mam nadziej, że wybaczycie mi tą długą nieobecność. 
Chciałam dodać formatowanie tekstu, które ułatwi wam czytanie opowiadania, ale niestety na tej stronie nie jest to możliwe. Więc zostawiłam z przerwami ;/