Sprężyny
starego materaca skrzypiały pode mną złowrogo, niczym
niezadowolona kreatura, której przerwano błogi sen. Siedziałem w
starym walącym się budynku opatulony kocem patrząc jak dym ze
starej kozy ucieka przez kolejne dziury w dachu. Noc powoli mijała.
Z każdą chwilą robiło się jaśniej, a mimo to wciąż nie
zmrużyłem oka. Czuwałem. Nasłuchiwałem kroków lub dźwięku
zbliżającego się niebezpieczeństwa. Na szczęście wokół była
jedynie cisza przerywana dźwiękami strzelających ogników.
Wszystko wskazywało na to, że dzisiaj znów jestem bezpieczny.
W
uszach wciąż dźwięczały mi dźwięki walki.
Słyszałem
krzyki, wystrzały, brzdęk tłuczonego szkła.
Zostawiłem
go tam…ta myśl nie daje mi spokoju od tamtego dnia. Minęły już
cztery dni, a ja wciąż mam to wszystko przed oczami. Nie potrafię
pozbyć się wyrzutów sumienia. Czy jest coś co mogłem wtedy
zrobić? Czy mogłem mu jakoś pomóc?
Ramon
został gdzieś tam walcząc w mojej sprawie. A ja? Tak po prostu
uciekłem, a teraz bezpiecznie siedzę sobie w kryjówce, bóg jeden
wie gdzie. Sumienie mówi mi, że powinienem tam wrócić. Pomóc mu
walczyć. Przestać w końcu uciekać od problemów. Wziąć życie w
swoje ręce. Ale…
Boje
się. Wiem, że nie dałbym im rady.
Jestem
tchórzem. Obrzydliwym tchórzem. Brzydzę się sobą.
Za
kogo ja się mam? Jestem słaby. Życie udowadnia mi to na każdym
kroku. Nawet blondyn o tym, wiedział, dlatego tak szybko się mnie
pozbył. Zwykły tchórzliwy dzieciak, bez grama siły i wiary w
siebie, który nie radzi sobie bez pomocy innych, słabeusz. Oto kim
jestem. Schowałem twarz w ramiona próbując ukryć swoją
beznadziejną osobę przed tym światem. Na co ja liczę? Użalanie
się nad sobą to wszystko co potrafię zrobić. Czy kiedykolwiek się
to zmieni? Mam wrażenie, jakbym utkwił w jakiejś pułapce
wielkiego pecha. Cokolwiek bym nie zrobił zawsze źle się to
kończy.
Plan
na przyszłość? Ehmmm… jaki plan? Nie potrafię nawet zapanować
nad własnym życiem, znaleźć schronienia, poradzić sobie z
codziennością. Nie potrafię żyć normalnie. Zwyczajne życie z
każdą chwilą coraz bardziej wydawało mi się misją nie do
spełnienia.
Wyłożyłem
się na materacu próbując wymyślić coś konkretnego. Zmęczenie i
to nieustanne uczucie zagrożenia wcale mi w tym nie pomagały. Przez
cały czas czułem, jakby ktoś zaraz miał wyskoczyć zza rogu.
Złapać mnie, zabić. Najmniejszy szmer czy ruch wywoływał u mnie
napad paniki. Nie miałem domu, nie miałem miejsca w którym mógłbym
się podziać. Nie miałem nic. Znowu.
Wróciłem
po raz kolejny na same dno.
A
teraz mam wrażenie, że to dno jest jeszcze głębsze niż
poprzednie.
Żadnej
nadziei na przyszłość, na to , że cokolwiek mogło by się
poprawić. Zamknąłem na chwilę powieki dając odpocząć zmęczonym
oczom. Zabawne, mój żywot na tej marnej planecie nie mógł być
już chyba bardziej pokrętny. Uciekłem z domu chcąc uwolnić się
od ciotki. Trafiłem na najgroźniejszego zabójcę tego miasta.
Wkurzyłem go . Zostałem wyrzucony jak zużyty śmieć. Znalazłem
miejsce, które mogłem nazwać swoim małym azylem. A teraz
straciłem nawet to. A więc tak wygląda wolność?
Samotna,
bez przyjaciół, bez rodziny, bez domu.
Taka
wersja wolność w ogóle mi się nie podoba.
Moi
kochani rodzice w niebie. Żałuję, że Was zawiodłem. Miałem
odnaleźć brata, ale zamiast tego wplątałem się w szereg
niebezpiecznych sytuacji. Jestem tak bezużyteczny, że nie
potrafiłem sprostać nawet najmniejszym waszym oczekiwaniom.
Otwarłem
ociężale zaczerwienione oczy i spojrzałem w górę. Rozpoczął
się nowy dzień. Pierwsze promienie słońca wdzierały się
pomiędzy szczelinami do wnętrza budynku. Powoli podniosłem się z
materaca, który ponownie skrzypnął niezadowolony. Szybki ruchem
złożyłem koc pod którym spałem i włożyłem go do plecaka.
Zarzuciłem na siebie swój skromny okrojony dobytek i ruszyłem
przed siebie.
Gdy
wyszedłem z budynku zimne poranne powietrze nieco mnie ocuciło.
Poranna mgła była niemal żółta od miejskich zanieczyszczeń. W
niczym nie przypominało to rześkiej pobudki w jakimś przyjemnym
lasku czy parku. Rozejrzałem się dookoła, jednak jedyne co mogłem
zobaczyć to szare mury blokowisk i opuszczonych budynków. Sam już
nie wiem w jakiej dzielnicy miasta jestem. Z pewnością jakaś stara
jej część. W pobliżu roiło się od walących się ruder i
pozostałości zawalonych budynków. Przeszedłem krótki odcinek, po
czym odwróciłem się napięcie sprawdzając czy czasem ktoś mnie
nie obserwuje. Rozejrzałem się dokładnie, ale na całe szczęście
nikogo za mną nie było. Chyba jestem przewrażliwiony. Rozejrzałem
się ponownie, tym razem nieco dokładniej lustrując wszystkie
miejsca, gdzie można by się ukryć w cieniu. Nic. Muszę uważać.
Ci faceci, albo członkowie ich grupy wciąż mogą pałętać się
gdzieś po mieście szukając mnie po dziurach takich jak ta. Muszę
zachować ostrożność. Może zgubiłem ich na chwilę a może na
dobre, kto wie ile zajmie im wytropienie mnie w tych pustostanach.
Mam nadzieję, że wystarczająco długo, bym mógł stanąć na
nogi, a przynajmniej zacząć radzić sobie samemu. Westchnąłem
rozglądając się po okolicy.
Nie
wygląda to wesoło. Wokół piętrzyły się jedynie mury, śmieci
walały się w zaułkach a dokoła nie widać było nawet jednego
ludzkiego istnienia. Dochodziły do mnie tylko głosy samochodów
daleko zza tych murów. Dziwne doprawdy miejsce. Jakby opuszczona czy
zapomniana część miasta. Przeszedłem wzdłuż ulicy ostrożnie
rozglądając się przed każdym nowym zaułkiem. Nie chcę
przypadkowo wpaść na jakichś pokręconych dupków.
………………………….
Cóż
ludzie mówią, że nigdy nie powinno się mówić, już gorzej być
nie może. Podobno to przyciąga jeszcze większego pecha. Cóż...
chyba coś w tym jest. Nie zgadniecie, ale .... tak znów wpakowałem
się w kłopoty, tym razem na własne życzenie. A więc było tak.
Spokojnie szedłem sobie uliczkami szukając miejsca w którym
mógłbym się zaczepić na jakiś czas, a tu nagle moim oczom ukazał
się iść przerażający widok. Grupka pięciu punków z wielkimi
kijami baseballowymi stała nad jakimś biedakiem i najwyraźniej
planowali go stłuc na kwaśne jabłko. Cóż ponieważ chcieli od
niego wytargać jakiś grubszy hajs a gościu najwyraźniej nie miał
z czego im oddać to sytuacja zrobiła się nieciekawa. No pewnie
każdy normalny człowiek powiedziałby "a co mnie interesują
inni". W końcu każdy powinien martwić się o bezpieczeństwo
swojego dupska. No właściwie początkowo właśnie tak planowałem
zrobić. Do czasu, aż gościu zaczął błagać, że niby ma male
dzieci chorą zonę, nie ma na lekarstwa i takie tam. Cóż no...
tak, dałem się na to nabrać. No jak jak mógłbym odmówić temu
facetowi? Wyglądał tak żałośnie, był zrozpaczony i ja... ja po
prostu jak ten debil jeden wparowałem między towarzystwo.
Oczywiście z mojej strony padło parę niewygórowanych wyzwisk w
kierunku agresywnych punków. I takim oto sposobem ściągnąłem ich
gniew wprost na swoją pustą łepetynę. Jestem idiotą wiem.
Uciekając
przed zgrają tych hałaśliwych typków z bejzbolami trafiłem w
jakąś mało przyjemną uliczkę. Lekko już zdyszany oparłem się
ręką o szary brudny mur bloku. Spojrzałem ostrożnie zza rogu
budynku. Daleko w oddali dostrzegłem dwóch mężczyzn stojącym
naprzeciw siebie i dyskutującym po cichu. Od czasu do czasu słychać
było jak niższy z nich rzucił jakieś siarczyste przekleństwo.
Jakimś cudem nie pasowali jednak do tej okolicy. Nie wyglądali na
bezdomnych. Wręcz przeciwnie. Niższy z nich miał czarne włosy i
wielkiego kłaczastego wąsa pod nosem. Miał na sobie tani beżowy
garniak w czarne pasy. Widać było nawet z daleka, że był już
dość wysłużony, ale sam fakt, że ktoś chodzi tak ubrany po tych
uliczkach wzbudził we mnie niepokój.
Drugi
facet przypominał wielką górę mięsa, czyli nie różnił się
zbytnio od gości, których wcześniej widywałem. Ogromny umięśniony
goryl w brudnej opiętej bluzce, o głupim wyrazie twarzy. Standard.
Zapewne był ochroniarzem tego podstarzałego wąsacza. Rozejrzałem
się po bokach uliczki w poszukiwaniu jakiejś drogi, którą
mógłbym ich obejść lub wspiąć się na dachy. Niestety w pobliżu
nic takiego nie było. Spojrzałem za siebie przez chwilę rozważając
możliwość powrotu tą samą drogą. Pomiędzy spotkaniem się z
tymi młodymi przestępcami a przejściem obok tych gości chyba
jednak tym razem wygrywa ta druga opcja.
W
momencie, gdy usłyszałem głośny trzask tuż za zaułkiem poczułem
jak włosy jeżą mi się na skórze i niewiele myśląc zrobiłem
kilka kroków naprzód. Zaciągnąłem kaptur szczelnie na głowę i
wbiłem wzrok w ulicę. Mam nadzieję, że to ich zniechęci do
zaczepienia mnie.
W
końcu, gdy zbliżyłem się na niebezpiecznie bliska odległość i
miałem już nadzieję, że uda mi się koło nich przemknąć wąsacz
odezwał się do mnie.
-Cześć
mały. Co taki piękniś tutaj robi?- Słysząc to dwuznaczne pytanie
ciarki przebiegły wzdłuż mojego ciała stawiając każdy jego
skrawek w pełnej gotowości do ucieczki. Obróciłem się w ich
stronę ostrożnie spoglądając na jednego i drugiego. Nie wyglądali
na agresywnych gangsterów, ale ostrożności nigdy za wiele. Dziwny
szydzący uśmieszek wąsacza przypominał mi ten obrzydliwy wyraz
twarzy gościa z bankietu.
-Nic
szczególnego po prostu przechodzę- Burknąłem próbując w spokoju
ich minąć.
-Och
doprawdy- Mężczyzna ruszył powoli w moją stronę najwyraźniej
nie dając za wygraną.
-Zaczekaj
porozmawiajmy- Wąsacz klepnął mnie lekko w ramię, próbując mnie
zatrzymać. Momentalnie od niego odskoczyłem.
-Nie
mam ochoty- fuknąłem odsuwając się i przyspieszając nieco kroku.
W
tym samym momencie tuż przede mną stanął dwu metrowy gość o
wyglądzie goryla i zapewne mózgu małpy. Chciałem go minąć
zwinnym ruchem i uciec stąd jak najszybciej, ale niestety ten
dryblas złapał mnie i jednym ruchem ramienia rzucił mną jak
piórkiem o ścianę.
-Poczekaj
Mike. Spokojnie przecież nie chcemy zrobić krzywdy temu słodkiemu
chłopcu- Wąsacz podszedł do mnie zwinnym krokiem i objął mnie
jednym ramieniem.
Odór
mocnej, taniej wody kolońskiej pomieszany ze smrodem papierosów i
niemytej od tygodnia pachy dosłownie mnie odurzyły. Z każdym
wdechem miałem wrażenie, jakbym zaraz miał przekręcić się na
tamten świat.
-Słuchaj
mały mam dla ciebie propozycję. Wyobraź sobie, że jesteś
idealnym kandydatem do pracy dla nas- Przyznam, że słowo "praca"
nieco mnie zaciekawiło, chociaż patrząc na tych dwóch wątpię,
żeby było to coś naprawdę wartego uwagi.
-Do
jakiej pracy?- Zapytałem starając się brzmieć nieco obojętnie.
-O
proszę a więc mamy tutaj młodego zaciekawionego człowieka.
Wspaniale. Słuchaj mały załatwimy ci robotę. Co prawda nie jest
ona łatwa, ale jak to mówią w życiu nic nie jest łatwe- Przerwał
na chwilę uśmiechając się do mnie perliście. Fałsz i kłamstwo
były dosłownie wymalowane na jego paskudnej gębie – Ale wiesz co
ty wyglądasz na pojętnego gościa więc na pewno dasz sobie radę-
-Co
to za robota?- Zapytałem starając się wyswobodzić z uścisku
mężczyzny by na chwile zaczerpnąć niezasmrodzonego powietrza. Ten
jednak nie dawał za wygraną i przytrzymywał mnie blisko siebie
jeszcze mocniej.
-Właściwie
chodzi o obsługę gości. No wiesz…- Zapętlił się na chwilę
wymachując w powietrzu ręką – tam takie… robienie kawy,
nalewanie alkoholu, sprzątanie po nich i no tam… naprawdę nic
trudnego- Uśmiechnął się do mnie najszerzej jak potrafił.
-Więc
mam być barmanem?- Zapytałem nieco niepewnie. Ten gościu
autentycznie coś kręcił.
-No
coś w tym stylu- Kiwnął w moją stronę starając się przybrać
bardziej inteligentny wyraz twarzy. W końcu odsunął się ode mnie.
Na całe szczęście bo z tego smrodu zaczynałem robić się
zielony. Wyciągnął papierosa zza połów marynarki i odpalił go
zaciągając się głęboko.
-Kłamiesz-
Przyznałem patrząc na wyraz jego twarzy.
Mężczyzna
zaśmiał się marszcząc usta tak, że jego wąsy poruszyły się w
prawo i lewo.
-Nie
no skąd. No i nie wspomniałem jeszcze o tym, że będziesz miał
przytulny pokój dla siebie, do tego darmowe jedzenie. Po prostu
najlepsze warunki dla najlepszych pracowników – Wyszczerzył się
ponownie wydychając z ust kłęby szarego dymu.
-Więc
gdzie jest haczyk?- Ta robota wydaje się zbyt idealna. Wręcz
niemożliwie łatwa.
-Haczyk?
Jaki haczyk- Zaśmiał się parszywie nawet nie próbując ukrywać,
że jest coś o czym mi nie powiedział.
-A
co chcesz powiedzieć, że nie ma żadnego?- Zapytałem tym razem
próbując sprawdzić jedynie jego reakcję.
Facet
uśmiechnął się pod nosem wypalając spokojnie papierosa. Jego
wzrok spoczął najpierw na ścianach pobliskich budynków a dopiero
po chwili na mnie. W jego oczach widziałem ten lisi blask. Kłamstwa
tak gładko przechodziły przez jego gardło, że nawet się nie
zająknął.
-Mimo
wszystko chyba sobie podaruję- Odparłem po chwili.
Wąsacz
zaśmiał się szaleńczo. Jego wyraz twarzy zmienił się. Parsknął,
ale z całą pewnością nie z rozbawienia. Zacisnął szczękę, a
wszystkie mięśnie na jego szyi napięły się jak struny. Z
pewnością nie lubił, gdy mu odmawiano.
-Wielka
szkoda- Rzucił na ziemię peta i przydepnął go butem. Ponownie
spojrzał w moim kierunku z tym sztucznym uśmieszkiem wymalowanym na
twarzy.
-Ta
twoja robota jest jakaś podejrzana- Rzuciłem na odchodne robiąc
kilka kroków w tył. To był ostatni moment na ucieczkę. Odwróciłem
się od faceta napięcie i ruszyłem przed siebie.
-A
myślałem, że załatwimy to pokojowo. Trudno- Wszystkie włosy na
moim ciele zjeżyły się słysząc te słowa. Moje serce
przyspieszyło bicie czując zbliżajcie się niebezpieczeństwo. Te
słowa z pewnością zwiastowały jedynie kłopoty – Mike-
Słysząc
imię tego goryla moje nogi same zerwały się do ucieczki.
Przebiegłem zaledwie kilka metrów, gdy poczułem potężne
szarpnięcie. Uderzyłem plecami z wielkim impetem o pobliską
ścianę. Na chwile zabrakło mi oddechu. Zacząłem krztusić się i
dusić. Próbując opanować ogłuszone ciało zachwiałem się na
nogach i osunąłem na ziemię. Wielki M złapał mnie za szyje i
przyszpilił do ściany ściskając moje gardło. Z trudem łapałem
powietrze. Spojrzałem przelotnie na wąsacza, który stał obok i
spokojnie wszystkiemu się przyglądał.
-Mike
ostrożnie, nie uszkodź go. Myślę, że dostaniemy za niego sporo
kasy- W jednym momencie moje oczy rozszerzyły się ze strachu. Moje
ciało ogarnęło przerażenie. Zacząłem rzucać się niczym mała
rybka wyjęta z wody. Próbowałem krzyczeć, ale żadne dźwięki
nie chciały wydostać się z moich ust. Poczułem potężne
uderzenie a chwilę później słyszałem jedynie pisk w uszach.
Ciemność spowiła wszystko co widziałem. To koniec
…………………………………………………………………………………………………………
Czułem
się ociężały, nie wspominając już o tym, że moja głowa
bolała, jakby za chwilę miała eksplodować. W uszach wciąż
dźwięczało i dudniło mi od mocnego uderzenia. Spróbowałem
otworzyć oczy i poruszyć się. Z moich ust wyrwał się
niekontrolowany jęk, gdy poczułem ostry ból promieniujący wzdłuż
moich pleców. Co się do cholery stało?
-Leż
spokojnie- Nagle nad głową usłyszałem delikatny i cichy kobiecy
głos.
Z
przerażeniem otworzyłem oczy. Tuż nade mną stała młoda rudo
włosa dziewczyna o prawie białej cerze z licznymi piegami. Jej
zielone oczy wpatrywały się we mnie spokojnie.
-Gdzie
ja jestem?- Drgnąłem nerwowo próbując jak najszybciej podnieść
się z miejsca. Dziewczyna szybko przytrzymała mnie kręcąc głową
bym nie próbował się ruszać.
-Powinieneś
leżeć. Porządnie dostałeś w głowę- Sięgnęła gdzieś w bok.
Usłyszałem cichy szum wody. Blondynka położyła na moim czole
ręcznik zwilżony zimną wodą. Wpatrywałem się w nią po części
z przerażeniem po części z niezrozumieniem. Gdzie ja do cholery
jestem? Co tutaj się dzieje? Tylko nie mówcie mi, że znowu
wpakowałem się w jakieś kłopoty. Chociaż to było by bardzo
typowe dla mnie.
-Gdzie
ja jestem?- Powtórzyłem po raz kolejny wpatrując się intensywnie
w dziewczynę. Słysząc moje pytanie momentalnie odwróciła wzrok.
Najwyraźniej nie chciała odpowiadać na to pytanie. Wydawała się
zakłopotana i smutna.
-Na
razie lepiej jeśli będziesz odpoczywał – Odpowiedziała cicho
prawie grobowym tonem.
-Dlaczego
unikasz odpowiedzi? Kim jesteś? – Warknąłem chyba nieco złowrogo
w jej kierunku bo momentalnie odsunęła się ode mnie i usiadła na
łóżku leżącym naprzeciw mojego.
-Jestem
Sara- Dziewczyna odpowiedziała podpierając się łokciami o kolana
i wpatrując się we mnie spokojnie. Nie powiedziała nic więcej.
Rozejrzałem
się po pomieszczeniu, w którym leżałem. W niewielkim pokoju
panował półmrok rozświetlany jedynie przez nikłe światło dwóch
lampek stojących w rogach na niedużych stoliczkach. Prócz dwóch
łóżek w pomieszczeniu była jeszcze ciemna duża szafa. Jedyne
okno jakie było w tym miejscu zostało oklejone czerwoną folią.
Ściany zostały niedbale obklejone czarno-czerwoną tapetą w dziwne
wzorki. To miejsce przywodziło mi tylko jedno na myśl. Burdel.
-Czy
to…- Nie dokończyłem patrząc z przerażeniem w oczy dziewczyny.
Uśmiechnęła
się tylko wymuszenie. Podeszła znów do łóżka na którym leżałem
i usiadła na brzegu patrząc na mnie z troską.
-Jak
masz na imię?- Zapytała wyraźnie siląc się na uśmiech.
-Shon-
Odpowiedziałem, czując jak moje ciało powoli ogarnia rozpacz.
Dlaczego zawsze musi trafić na mnie? Dlaczego to parszywe życie
wymyśla mi tak odrażający scenariusz? Dlaczego zawsze ja? Zakryłem
oczy czując, że dwie gorzkie łzy zaczęły spływać po moich
policzkach.
-To
nic- Dziewczyna szepnęła cicho najwyraźniej chcąc mnie pocieszyć
-Na początku wszyscy płakaliśmy, ale to minie. To przerażenie,
ten smutek minie. Potem wszystko będzie już obojętne-
Spojrzałem
na dziewczynę zdruzgotany. Co ona mówi? Jacy wszyscy? Minie?
Obojętne? Niby kiedy ?
-A
więc to jednak burdel?- Zapytałem bez cienia nadziei, że odpowiedz
będzie inna.
Dziewczyna
odwróciła ode mnie wzrok, ale skinęła delikatnie głową
przypieczętowując mój los. A więc gdy wydawało mi się, że
sięgnąłem dna, że już gorzej być nie może, życie postanowiło
mnie zaskoczyć. Po raz kolejny bezdusznie zostałem wrzucony w
najgorsze z możliwych miejsc.
W
tym momencie słowa blondyna z nocy po bankiecie wróciły do mnie
„Oddam Cię do burdelu”. Jego zimny głos jak gong dźwięczał w
mojej głowie przywołując bolesne wspomnienia. A więc koniec
końców i tak tutaj trafiłem. Na nic się zdały błagania,
ucieczka i to wszystko. W końcu i tak trafiłem tutaj zapewne jako
męska dziwka.
-To
nie może być prawda- Wyszeptałem zakrywając twarz ramionami. Usta
drżały mi z przerażenia i rozpaczy. Do oczu cisnęły mi się łzy.
-Musisz
być silny- Wyszeptała dziewczyna kładąc swoją delikatną dłoń
na mojej. Była dość zimna i niezwykle chuda i lekka. Zupełnie
jakby jej nie było.
Czy
naprawdę tak to musiało się skończyć? Czy naprawdę to jest
miejsce do którego koniec końców miałem trafić? Nie wierzę.
Odejść
z tego świata, który nie widzi we mnie żadnej wartości.
Zniknąć
raz na zawsze.
CDN…
Mam nadzieję że na następny nie trzeba będzie czekać roku. Nie rób nam tego to opowiadanie jest świetne. ^^ dużo weny życzę
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie to po prostu CUDO. W sumie to nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że jest nowy wpis. Zwykle wchodzę na twojego bloga, by zerknąć, czy coś się pojawiło i albo czytam starsze wpisy, albo rozpaczam, że nie ma nic nowego. A tu TAKIE zaskoczenie ^_^.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo myślałam, że rozdział będzie typowym laniem wody i nic więcej. Oj jak się pomyliłam... :D Końcówka daje pole do wyobraźni >_<. Z jednej strony chciałabym, żeby nasz super gangster tak naprawdę nad nim czuwał i wpadł do tego burdelu, zabrał go lub kupił itp. Z drugiej zaś strony sobie myślę, że ciekawiej by było, gdyby główny bohater się jeszcze pomęczył. ? Może? - moglibyśmy zobaczyć jego zmianę z chłopca, który ucieka na faceta, który walczy o swoje — czy jakoś tak ^^. W końcu "Gang Story — czyli jak zostałem zabójcą ". Ciekawa jestem, jak by się zachował Izaku, gdyby zobaczył, że chłopak aż tak się zmienił. Hehe :3 Połączenie instynktu zabójcy z jego wiecznym pechem.... Ja już lepiej nie wymyślam, bo aż mnie przeraża, co z tego wychodzi. Czego byś nie wymyśliła to i tak kolejne losy bohatera będą świetne i zaskakujące :3
No nic. DZIĘKI za rozdział i życzę DUUUUUUŻO weny ^_^. Pozdrawiam i tak jak poprzedniczka/ poprzednik mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już za nie długo.
Puk puk... Jest tu ktoś? 7 miechów a tu dalej nic 😞. Mam nadzieję, że opowiadanie nie jest porzucone.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny😀