czwartek, 21 czerwca 2012

Początek kłopotów


Od rana chodzę po całym mieście i wiecie co? Nikt, absolutnie nikt, nie chce mi wynająć mieszkania. Ich beznadziejne wymówki są wprost żałosne. Sam nie wiem, czemu wszystko jest przeciwko mnie. Czuje się jak jakiś uciekinier poszukiwany listem gończym. A może jestem poszukiwany, ale jeszcze o tym nie wiem? Czy to możliwe? W każdym razie mam już dość. Gdzie bym nie poszedł tam nie ma dla mnie miejsca. A co ja  jakiś trędowaty czy co?
Poza tym mam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Myślałem, że mi się wydaje. Ale gdzie bym nie poszedł, tam to przeczucie idzie za mną. Nawet rozglądałem się parę razy, ale zupełnie nikogo nie było. A może po prostu mi się coś przywidziało? Albo już świruję od tego wszystkiego. Wiedziałem, że nie jestem normalny. Ale żeby aż tak?
Usiadłem na murku z puszką coli i zacząłem rozmyślać, co dalej zrobić ze swoim beznadziejnym życiem. Nie mam gdzie nocować, nie mam pracy, już niedługo zabraknie mi pieniędzy na jedzenie. Jak widzicie moja przyszłość maluje się w cudownie kolorowych barwach.
Gdy tak siedziałem nagle przeszedł mnie niemiły dreszcz. Zupełnie tak jak wtedy. Jakby ktoś mnie obserwował. Rozejrzałem się dookoła. Przede mną przeszedł tylko jakiś przechodzień. Chłopak całkiem przystojny jasno brązowe włosy falowały mu delikatnie na wietrze. W pewnym momencie poczułem jak jego zielone oczy zmierzyły mnie spojrzeniem. Ale zaraz potem zniknął za rogiem. Dlaczego przez chwile to spojrzenie wydało mi się znajome? Kojarzy mi się z...z tym blondynem.
Nie to nie możliwe.
Już zaczynam świrować.
Po co miałby się trudzić dla takiego bachora jak ja? To musi być moja wyobraźnia.
Tak to na pewno moja wyobraźnia.
A jeśli?
Nie, nie ma takiej opcji.
W każdym bądź razie zwinąłem się stamtąd tak szybko jak tylko mogłem. Musze unikać odosobnionych miejsc. Mimo wszystko ostrożność nie zawadzi.
Idąc uliczką zobaczyłem kartkę „potrzebna pomoc w kuchni”.
Niemożliwe.
Czyżby los się nareszcie do mnie uśmiechnął a co to się stało? Już skończyły mu się pomysły na to jak mi dowalić?
Wszedłem do małej restauracji i podszedłem od razu do lady. Stał za nią podstarzały mężczyzna a obok niego stała kobieta około 50 lat.
-Dzień dobry ja w sprawie pracy-
-pracy?- co jest czyżby zapomnieli?
-No tak napisaliście państwo, że potrzebujecie pomocy w kuchni-
-Och – nagle kobieta przyłożyła sobie dłoń do policzka a na jej twarzy było widać lekkie zmieszanie.
–Wybacz chłopcze, ale ta oferta nie jest już aktualna. Przykro mi, ale już znaleźliśmy pracownika – Losie... nienawidzę cię... niech no cię tylko dopadnę.
Ta pani była zdecydowanie za miła żebym wyładował na niej teraz swoją frustrację. Dlatego po prostu westchnąłem zrezygnowany.
No, co mogłem zrobić. Widzę, że jednak ta głupia fortuna pogrywa sobie ze mną jak tylko może. Dałaś mi nadzieję by potem ją brutalnie odebrać, co? Orz ty suko ja ci jeszcze kiedyś pokażę. Zobaczysz. Nagle jakby na zawołanie odezwał się mój żołądek i głośno zaczął burczeć.
-Ojej złotko, pewnie biegałeś cały dzisiejszy dzień w poszukiwaniu pracy. Na pewno musisz być głodny-
-W takim razie dam ci 50% zniżki na posiłek za tą aferę z nieaktualną ofertą, co ty na to młody człowieku?- Wreszcie odezwał się staruszek.
Zniżka na żarcie? Czemu nie i nawet nie musiałem nic specjalnego robić.
-W takim razie poproszę jedna porcję ramen-
-Tak jest już przygotowuje-
-Usiądz sobie gdzieś kochany a ja zaraz podam ci posiłek-
Uśmiech tej pani naprawdę dodał mi otuchy. Mam nadzieję, że ja na stare lata też będę tak rozdawał uśmiechy wokół. Taka mała rzecz a tak bardzo cieszy.
Usiadłem przy oknie i zacząłem się rozglądać na zewnątrz. Na niebie zaczęły pojawiać się kłęby szarych chmur. No pięknie pewnie lada chwila się rozpada. Będę musiał znaleźć jakieś miejsce do przeczekania tego deszczu. Spojrzałem na ulicę naprzeciwko i dostrzegłem jakby cień przemykający wśród budynków. I znowu to dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Czułem na sobie czyjś wzrok.
-Proszę młodzieńcze twój ramen- staruszka położyła mi wielką miskę pachnącego dania na stole.
Oddałem jej uśmiech, po czym zabrałem się zaraz za jedzenie. Byłem niewiarygodnie głodny. Mógłbym zjeść konia z kopytami.
Gdy już prawie kończyłem do mojego stolika ktoś podszedł. Nie pytając mnie nawet czy może się przysiąść odsunął krzesło naprzeciwko mnie i zajął miejsce. Spojrzałem na niego po między wcinaniem kolejnych porcji makaronu. Naprawdę zagadkowy koleś. Miał czarne włosy, oczy jak dwa węgle a ubrany był cały na czarno. Nowoczesna wersja żniwiarza czy jak? Patrzył na mnie jakimś dziwnym wzrokiem jakby chciał mnie nim zahipnotyzować, był taki drapieżny. Na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech.
-chyba musiałeś naprawdę być niegrzecznym chłopcem. Powiedz, co takiego przeskrobałeś?-
Makaron w mojej buzi o mało co, nie wrócił z powrotem do talerza. Co? O czym ten facet mówi? Przeskrobałem? Chłopcem? Niegrzecznym? A co ten dupek sobie wyobraża?
-Nie mam pojęcia, o czym bredzisz dupku- Odpowiedziałem próbując brzmieć groźnie, ale  wyszło z tego  coś dziwnego. A on wykrzywił usta w dziwacznym grymasie.
Wiecie jeszcze wam tego nie mówiłem, ale mam istny talent do wkurwiania ludzi. Niestety czasem wychodzi mi to aż za dobrze. Ale wiecie, co nie mogę się powstrzymać jak widzę takiego debila, który myśli, że się go przestraszę. A takie podsycanie lwa naprawdę dodaje niezłą adrenalinę. Jestem masochistą? Oj tam.
-Uważaj, co mówisz szczeniaku. Czemu łaziłeś dzisiaj po mieście w kółko? Szukałeś pracy?-
Uśmiech zniknął z jego twarzy teraz jego głos stał się niemal syczący a jego oczy zmieniły się w diabelskie ogniki.
A poza tym to skąd on wie, że chodziłem po mieście? A jednak to ten skurczybyk śledził mnie dzisiaj. Wiedziałem, że mi się nie wydaje. Nie, to nie mogło być zwykle przeczucie.
-A ty skąd wiesz? Śledziłeś mnie?-
-A jeśli tak, to co szczylu?- Nachylił się nade mną i niemal warczał
-to się odpierdol dupku nie wiem, czego chcesz ode mnie, ale gówno mnie to w sumie obchodzi po prostu mnie zostaw i wynoś się-
Złapał mnie za poły koszulki i przyciągnął do swojej twarzy
Wyszczerzył zęby tak jakby chciał na mnie warczeć, zupełnie jak pies, głupi kundel.
-Jeszcze jedno słowu gówniarzu a zaczniesz płakać-
-Spieprzaj, sam sobie płacz dupku. Puszczaj mnie skurwysynu-
Widziałem jak jego gniew staje się niemal namacalny. Rzucił mną na przeciwną ścianę restauracyjki. Ręką przygwoździł mnie do ściany.
Oczy wszystkich klientów z zaciekawieniem i lękiem zwróciły się na nas. A miła babunia gdy wyszła z kuchni i zobaczyła w jakiej znajduje się pozie złapała się  za głowę i zbladła.
-Mój boże, co tu się dzieje?-
Czarnowłosy jeszcze bardziej wgniótł mnie w ścianę bym zwrócił na niego uwagę.
-Przeproś szczurze a może nic ci nie zrobię-
-Spierdalaj- Jak na zawołanie dostałem cios w brzuch.
Zakrztusiłem się powietrzem i zacząłem kaszleć rozpaczliwie łapiąc każdy oddech. Co za skurwysyn, ma niezłego kopa. Znowu przygwoździł mnie do ściany. Ten jego wredny, kpiący uśmiech. Z chęcią zdarłbym mu go z tej gęby.
W tym momencie do restauracyjki wszedł kolejny klient, co oznajmił dźwięk dzwoneczka z zawieszony nad drzwiami.
Tak. To moja szansa na ucieczkę. Z całych sił, jakie mi pozostały odepchnąłem go od siebie i wypadłem przez drzwi jak burza. Mężczyzna, którego mało nie stratowałem wydawał się niezwykle zaskoczony i zbulwersowany. I co z tego, człowieku ja tu teraz walczę o swoje życie. Biegłem tak szybko, jak tylko mogłem. A musze się przyznać, że kondycje miałem całkiem niezła.
No cóż, gdy jeszcze byłem młody, głupi i na tyle naiwny by mieć marzenia, to chciałem zostać zawodowym sprinterem. Niestety jak to bywa, życie mi na to nie pozwoliło. Ale jak to się mówi, w życiu niczego się nie zapomina.
Biegłem tak długo, dopóki starczyło mi sił.
Nawet się nie obracałem, wolałem nie wiedzieć czy mnie dogania, czy nie.
Nawet nie wiem gdzie biegnę.
 Zupełnie jakbym nic nie widział.
Po prostu walczę o życie.
Rozumiecie to uczucie?
Wątpię.
Więc nie będę wam truł. Po prostu biegnę jak najszybciej mogę.
Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy moje nogi powiedziały dość. W dodatku prawie zaliczyłem spotkanie 4 stopnia z drzewem. Nie no akurat taką bliskość nie koniecznie chciałbym odczuć.
Opadłem bezwładnie na trawę, która jakimś cudem tam rosła. Kurde gdzie ja niby dobiegłem? Drzewa, trawa... w środku miasta? No dziwne.
Wygrzebałem z siebie choć tyle energii żeby rozejrzeć się dookoła.
Niemożliwe.
Byłem w tym samym parku, do którego trafiłem wcześniej. Przeznaczenie? Ciekawe. Albo raczej jak to możliwe? Bo znaczy to tyle, że przebiegłem prawie przez całe miasto.
Wiecie co?
Powinni mnie zapisać do księgi rekordów Guinesa.
Naprawdę.
Albo jako człowieka, który chce popełnić samobójstwo na skutek braku tlenu po przebiegnięciu istnego maratonu albo jako człowieka z najdłuższym wywalonym jęzorem na świecie.
Serio.
Najważniejsze, że uciekłem temu dziwakowi.
Bo uciekłem, prawda?
Mam taką nadzieję.

CDN...

2 komentarze:

  1. Hejka,
    wspaniale, coś mi się zdaje, że jednak nie uciekł, ale nadzieję to zawsze warto mieć... i coś mi się zdaje, że ten koleś ma powiązania z tamtym blondynem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    fantastyczny rozdział, coś mi się wydaje że nie uciekł jednak, ale nadzieje to zawsze warto mieć... i coś mi się zdaje, że ten koleś na powiązana z tamtym blondynem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń