Coś wam powiem o sobie.
Siedzenie w jednym miejscu, jak grzeczny piesek nie należy
do moich mocnych stron. Szczególnie, kiedy mam siedzieć w małym, dziwnie sterylnym
pokoiku i to przez bite cztery godziny.
Tak, tak odkąd brązowo-włosy
poszedł, siedziałem na łóżku i
rozmyślałem sobie.
Albo właściwsze byłoby stwierdzenie, że leżałem na tym
głupim łóżku z braku lepszych pomysłów. Zajrzałem już chyba w każdy kąt mojego,
małego pokoiku. Chyba nie ciężko się domyśleć, że nie było tu zbyt wiele
ciekawych rzeczy do oglądania.
Nie było nawet jednej głupiej książki, którą mógłbym
poczytać.
Właściwie to miałem zamiar nie wychodzić stąd do jutra no,
ale chyba nie mam innego wyboru. W przeciwnym wypadku zanudzę się tu na śmierć.
Nie należę do osób, które dużo śpią, dlatego nawet
ewentualna drzemka dla zabicia czasu nie wchodzi w grę.
W sumie, chyba powinienem się rozejrzeć, chociaż trochę. Nie
sądzicie? Taki mały wywiadzie terenowy. No wiecie zapoznać się z pokojami,
nowymi miejscami itd. Jeśli do jakiegokolwiek mnie wpuszczą oczywiście.
Na całe szczęście łazienkę miałem w swoim pokoju, dlatego
nie musiałem jej szukać Bóg wie, w jakich zakamarkach tego budynku.
Ale było jeszcze jedno miejsce, które przydałoby się dzisiaj
odwiedzić.
Tak właśnie, mam na myśli kuchnie. W końcu od wczoraj nic
nie jadłem i zaczynałem robić się głodny. No wiecie u ciotki, też nie miałem
nie wiadomo, jakich frykasów, ale zawsze miałem coś do jedzenia.
A teraz?
Jakoś czarno to widzę.
Jeśli nie znajdę szybko tej kuchnie, to czekać mnie będzie
przymusowy post.
No, w najgorszym przypadku umrę z głodu.
Choć szczerze, wolałbym nie. Śmierć głodowa musi być
straszna. Powoli zjadać samego siebie… okrutna śmierć.
I chyba właśnie żarcie, to była ta rzecz, która popchnęła mnie
do tego, by wreszcie opuścić moją małą klatkę. Przynajmniej w niej czułem się
bezpieczny, bez żadnych dziwnych ludzi czyhających na moje życie. Może przy
odrobinie szczęścia nie zje mnie żaden bydlak, a co gorsza nie spotkam blond przyjemniaczka.
Mam taką nadzieję.
Powoli otworzyłem drzwi i wyszedłem z pokoju.
Szczerze, to sam nie wiem czy to, co zobaczyłem bardziej
mnie przerażało, czy może po prostu było przykładem wyjątkowego porządku.
Właściwie to stałem w wyjątkowo długim korytarzy. Był
naprawdę dziwny, strasznie wąski, a jego końca nie było widać. Ściany miały
piaskowy kolor, za to sufit raził śnieżną bielą. Po obu stronach rozciągały się
identyczne brązowe drzwi, w równiuteńkich odstępach.
Czułem się trochę, jak w jakimś szpitalu. Wszędzie było
niesamowicie cicho, tajemniczo a przede wszystkim dziwnie.
Rozejrzałem się dookoła i sam nie wiedziałem którędy iść.
Czy nie spojrzeć w prawo, czy w lewo droga wygląda zupełnie identycznie.
Co do cholery, jakiś pieprzony labirynt czy jak?
W końcu szybka, męska decyzja, poszedłem w prawo.
Sam nie wiem, dokąd mnie to doprowadzi, ale mam nadzieje, że
do kuchni. Mój żołądek zaczyna się już upominać o swoje prawa.
Korytarz ciągnął się chyba w nieskończoność, im dłużej nim
szedłem tym bardziej krety się wydawał. Co chwilę znajdowałem się na jakimś
rozwidleniu. I znów trzeba było podjąć
męską decyzję: „w prawo czy w lewo?”
Może tym razem, ta durna fortuna mi dopisze i przynajmniej
pomorze mi znaleźć tą głupią kuchnie.
No, chociaż tyle mogłaby dla mnie zrobić za te wszystkie cierpienia, przez
które musiałem przechodzić.
Ale nie…
Najwyraźniej ona znów postanowiła wyśmiać moją prośbę prosto
w twarz.
Zamiast poczuć cudowny zapach jedzenia, usłyszałem dziwny
stukot na korytarzu niedaleko za mną. Coś jakby kroki stawiane ciężkimi butami.
Zacząłem przyśpieszać. W sumie sam nie wiem dlaczego, to po
prostu taki odruch.
Jednak odziwo kroki za mną również stawały się szybsze.
Naprawdę coraz mniej mi się to podoba.
Co jeśli to jakiś zboczeniec? Przecież wokół nikogo nie ma!
Co jeśli to jakiś zboczeniec? Przecież wokół nikogo nie ma!
Chodzę po tym pieprzonym labiryncie już dobre półtorej
godziny i nie napotkałem ani jednej żywej duszy. To chyba nie jest normalne w
tak dużym budynku prawda?
A jeśli to naprawdę jakiś niebezpieczny typol? Co wtedy?
Przecież nawet, jeśli zacznę wołać o pomoc to nie mam
pewności, że ktokolwiek mnie usłyszy.
Wniosek jest bardzo prosty…
Wiać!
Po prostu zacząłem biec przed siebie. Mimo tego, że korytarz
był całkowicie pusty nie było to wcale takie proste. Naprawdę bieganie wśród tak
krętych i wąskich korytarzy nie należy do najprostszych rzeczy. Jakby tego było
mało intruz za mną również zaczął biec. Dokładnie słyszałem echo jego butów
szybko stąpających po kaflach.
Serce waliło mi jak szalone, dyszałem niczym zając goniony
przez bandę psów myśliwskich.
Właściwie, to moja sytuacja przedstawiała się bardzo podobnie.
Cholera, jak tu nie nienawidzić życia.
Za co ja musze przez to wszystko przechodzić?
Goni mnie jakiś typ, który zbliża się do mnie z każdą minutą.
Nie mam pojęcia gdzie jestem, a na dodatek, nawet nie wiem, czy przeżyje, jeśli
mnie ten koleś dorwie. A fakt, że bieganie wśród tych krętych korytarzyków było
dla niego jakoś dziwnie proste, wcale mnie nie uspokaja.
Biegłem dalej, ile tylko mogłem, aż do momentu, gdy
natrafiłem nagle na skrzyżowanie korytarzy.
Cholera w prawo czy w lewo?
Zdecyduj się.
Słyszałem jak kroki zbliżają się coraz bardziej. Naprawdę
zaczynałem się czuć jak zwierzak zapędzony w kozi róg.
Prawo,… nie lewo.
Cholera z tym!
Dobra prawo… a może?
Już miałem skręcić w korytarz, kiedy poczułem jak coś
skoczyło mi na plecy. Zostałem brutalnie wciśnięty w ścianę. Ktoś szarpnął mną
gwałtownie i obrócił twarzą do siebie.
Byłem naprawdę przerażony. Serce biło mi jak szalone,
jeszcze chwila a pewnie wyskoczyło by mi z klatki. Otworzyłem z przerażeniem
oczy z trudem łapiąc oddech.
Jak tylko zobaczyłem blond włosy, to myślałem że zejdę na
zawal. W jednym momencie po prostu mnie sparaliżowało. Strach, i to straszliwe przerażenie,
które czułem tamtego dnia wróciły ze zdwojoną siłą. Dopiero, gdy dostrzegłem
fiołkowe tęczówki, złapałem płytki oddech.
Ledwo dysząc z nie małą ulgą, ale i zdziwieniem spojrzałem w
twarz drobnego blondyna.
To nie był on.
To nie ON!
Poczułem niewyobrażalną ulge.
Westchnąłem wypuszczając całe powietrze z płuc. Dreszcz
nieprzyjemnie przeszedł przez moje ciało. Mimo, że przeciwnik stał tuż przede mną
ja i tak czułem się naprawdę bezpiecznie.
Spojrzałem dość bezczelnie w oczy chłopaka. Wreszcie
poczułem się pewniej a nogi drżące ze strachu nie wyprowadzały mnie już z równowagi.
Jego również pamiętam z dnia porwania, ale już nie tak
dobrze. Gdy mnie uprowadzono siedział na fotelu pasażera gapiąc się w sufit jak
schizofrenik. Dopiero teraz mogłem mu się dokładnie przyjrzeć. I właściwie, to muszę
stwierdzić, że… jest po prostu piękny.
Miał delikatne blond włosy swobodnie opadające do ramion. Jasną
twarz bez nawet najmniejszej ryski i niesamowite oczy. Nie były niebieskie,
raczej fiołkowe, przysłonięte lekko cieniem gęstych, długich rzęs.
Jego twarz można by nazwać idealną, gdyby nie ten pusty
wyraz twarzy. Wyglądał na kompletnie wypranego z uczuć i niezwykle znudzonego
człowieka. Nie miał tego błysku w oku, właściwie wyglądał, jakby w ogóle nie
miał w sobie życia. Posąg, który jest piękny i może się jakoś poruszać, ale nic
ponad to. Nawet jego policzki nie miały charakterystycznych zmarszczek, które
powstają gdy się śmiejemy.
Przez chwile, po prostu mierzyliśmy się wzrokiem. Ani mi,
ani jemu jakoś nie paliło się do rozmowy.
-Czemu uciekałeś- w końcu to jednak on zaczął.
-Czemu mnie goniłeś?- Co mam mu niby powiedzieć? Uciekałem,
bo za mną lazł tyle
-To nie jest odpowiedz- Ręką przyszpilił mnie jeszcze mocniej
do ściany.
Mimo, że wyglądał jak chucherko miał więcej siły niż
zawodowy atleta. Zacząłem się dusić.
-Puszczaj to boli, duszę się. Uciekałem, bo mnie goniłeś
zadowolony jesteś?- Burknąłem buńczucznie. Co on sobie wyobraża? Szarpnąłem się
niespokojnie i zacząłem wiercić, by jakoś uwolnić się od tego żelaznego
uścisku.
Zaraz mnie puścił i odsunął się ode mnie. Co za brutalny koleś.
Podczas gdy ja kaszlałem sobie, po tym jak ten kretyn mnie
poddusił, on po prostu stał i gapił się na mnie. Nie wiem, co w tym niby
takiego ciekawego? Ten koleś jest naprawdę mega dziwny.
-Czemu tu łaziłeś?- No proszę to on jednak umie mówić bez
zachęty?
-Chciałem się rozejrzeć gdzie jestem, poza tym szukałem
kuchni jestem głodny. To chyba nie jest takie dziwne nie? Niestety wszystkie korytarze,
jakie tu macie wyglądają, jak jakiś pieprzony labirynt i nawet nie wiem gdzie
jestem- Warknąłem do niego z całą złością, jaką w sobie miałem. Próbowałem się
na nim jakoś rozładować, a czemu nie? Przecież też należy do tych skurwieli.
On chyba jednak nic sobie z tego nie robił. Dalej miał tą
swoja pokerową minę. Naprawdę bardzo mnie to irytowało. Mógłby okazać, chociaż cień
jakichś emocji. Zwłaszcza, kiedy ja tak usilnie próbuję go wkurzyć.
-Za mną- W końcu obrócił się w lewo i zaczął iść przed
siebie. A ja, co miałem robić? Poszedłem za nim jak piesek.
Nawet nie wiem gdzie mnie prowadzi.
-Gdzie idziemy?- Naprawdę chciałbym w końcu cokolwiek
wiedzieć. I tak niewiele mi mówią. On raczej nie wyjaśnił mi nic konkretnego
przez swoje „za mną”.
Ale on milczał.
Ja nie wiem, czy on jest głuchy czy co? A może po prostu
mnie nie usłyszał? Patrząc na niego można dojść do takich wniosków, w końcu nie
wygląda na bystrzaka.
Spróbowałem jeszcze raz.
-Jak się nazywasz?- Czekałem i… nic. Cisza, żadnej
odpowiedzi, nawet głupiego zamknij się czy coś.
Naprawdę dziwny koleś.
Wygląda na to, że nie jest zbytnio rozmowny.
Rany, co za spostrzeżenie geniuszu! No cóż, przynajmniej
mógłby mi podać swoje imię. Ale nie to nie. Po prostu dalej szedłem za nim. W
przeciwieństwie do mnie on wydawał się wiedzieć dokąd idzie.
Mam przynajmniej taką nadzieję.
Droga z takim nudziarzem dłużyła mi się niemiłosiernie.
Krajobraz raczej też nie rozpieszczał swoją zmiennością. W końcu doszedłem do
wspaniałego wniosku, że ten głupi korytarz został zbudowany przez człowieka
podobnego do tego blondaska.
Na końcu korytarz zaczął się rozszerzać.
W końcu trafiliśmy do czegoś na kształt wielkiego
przedpokoju. To miejsce łączyło chyba z 6 takich samych korytarzy, jakim przyszliśmy
my.
Jednak to, co przykuwało uwagę to wielkie wiśniowe drzwi
prowadzące do nieznanego mi jeszcze pomieszczenia. Blondyn ruszył w ich stronę,
więc ja zrobiłem to samo.
Weszliśmy do olbrzymiego pomieszczenia, które w pierwszym momencie
przypominało mi zatłoczoną stołówkę.
Zacząłem się uważnie rozglądać dookoła. O dziwo ściany nie były
wcale żółte, jak w tym przeklętym korytarzu, ale miały przyjemny łososiowy
kolor. Na ścianach wisiały różnokolorowe obrazki i ozdóbki. Wnętrze wydawało
się przez to bardziej przyjazne i relaksowało swoim ciepłem.
Spojrzałem przed siebie, gdzie stało chyba ze 100 stołów, a
przy nich siedziało mnóstwo ludzi.
Byłem tak zapatrzony w otoczenie, że nie zauważyłem nawet,
kiedy blondyn gdzieś mi zniknął. Rozejrzałem się jeszcze dookoła szukając go w
tłumie.
Nie było go.
No cóż mówi się trudno najważniejsze jest to, że tutaj mnie przyprowadził
nareszcie będę mógł coś zjeść.
Spojrzałem na stoły, przy których siedzieli ludzie. I dostrzegłem tam dokładnie to czego chciałem.
Jedzenie!
Nareszcie. Jeszcze chwila a mój brzuch sam siebie zacznie
zjadać.
Postawiłem krok przed siebie z zamiarem podejścia do jakiegoś
stolika i zapytania się gdzie można dostać coś, aby uciszyć mojego małego
potwora.
No właśnie i tu moje postanowienie się skończyło.
Mężczyźni siedzący przy stolikach najbliżej mnie, gdy tylko
usłyszeli krok spojrzeli na mnie. Na moje nieszczęście w ślad za nimi poszli
również inni w stołówce. I tak oto ja stoję sobie przy drzwiach jak ten idiota
a inni się na mnie dziwnie gapią.
Przeleciałem spojrzeniem po ich twarzach. Raczej nie były to
osoby, które mógłbym z wyglądu nazwać sympatycznymi, czy miłymi. Ci najbliżej
mnie po twarzy przypominali niedorobione pitbulle.
Jedni patrzyli na mnie jakoś wrogo, inni znowu z
zaciekawieniem a te największe męty wgapiały we mnie te swoje świńskie oczka i oblizywały
się lubieżnie. Obrzydliwe.
Przełknąłem z trudem ślinę. Jakoś zaschło mi w gardle.
Zrobiłem jeszcze jeden krok, ale na tym się skończyło. Nie potrafiłem się
ruszyć, gdy kilkadziesiąt par oczu się we mnie wgapiało.
Nagle jakiś koleś powoli wstał. Spojrzałem na niego z
nadzieją w oczach, ale natychmiast zgasła, gdy tylko go zobaczyłem. Raczej nie
był typem, który chciałby mi pomóc.
Był wielki jak Godżilla. Całe ciało miał w tatuażach, na
ramieniu miał wydziaranego wielkiego pitbulla. Spojrzałem mu w twarz i naprawdę
nie spodobało mi się to, co zobaczyłem. Jego oczy jakoś dziwnie szkliły się
podnieceniem. Ciągle się oblizywał, a jego wielki zadowolony uśmiech naprawdę był
obrzydliwy.
Zrobiłem krok w tył, gdy tylko zaczął się do mnie zbliżać.
No pięknie, ja to naprawdę jestem pechowcem. W pośpiechu
zacząłem obmyślać plan ucieczki.
Już miałem wprowadzić go w życie, i najzwyczajniej zacząć
wiać, gdy niespodziewanie jakiś wielki stwór stanął tuż przede mną.
Przestraszony wzdrygnąłem się i odskoczyłem w tył.
Koleś wyrósł jak z pod ziemi.
Przerażony tym nagłym wejściem spojrzałem na przybysza. Moje
oczy napotkały na burze wściekle czerwonych włosów i niesamowite rubinowe oczy.
Tego faceta rozpoznam wszędzie.
Beznadziejny kierowca, który może cię zawieźć jedynie prosto
do piekła. Jak on miał na imię…Kyon?
Uśmiechnął się do mnie jakoś zadziornie wyszczerzając swoje
białe zęby.
-Cześć mały, zgubiłeś się?-
Nawet nie wiecie jak bardzo cieszę się teraz z jego
obecności. Może przynajmniej on mnie uratuje przed tym gorylem.
Nareszcie jakiś ratunek.
Ratunek?...mam taką nadzieję.
CDN…
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, więc jednak to mógł wyjść z pokoju, będzie ratunek, czy jednak nie? brakuje mi jednak znajomości jego imienia...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, więc jednak wyjść mógł, labirynt istny... będzie ratunek czy jednak nie? brakuje mi znajomości jego imienia...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka