wtorek, 1 listopada 2016

Zapomnij

Przypływ weny poskutkował nowym rozdziałem w ekspresowym tempie ;) Oby dalej pisanie szło mi tak gładko jak tym razem :D A teraz robaczki zapraszam do czytania. 
------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po wczorajszym spotkaniu z Izaku jakoś nie potrafiłem się pozbierać. Próbowałem czytać jedną z książek, które sobie przyniosłem, ale JEGO twarz wciąż nie chciała zniknąć. Próbowałem spać, ale nie potrafiłem zasnąć wciąż patrząc w te przerażające oblicze. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Zaczynam myśleć, że jestem przez niego opętany. Gdziekolwiek nie spojrzę tam pojawia się ON. Wciąż czuję jego zapach.  Jestem beznadziejny. Ostatecznie cały wieczór, a potem również noc leżałem na łóżku patrząc na Izaku, który dosłownie wyrył się w mojej głowie. Jedyne czego chciałem w tym momencie to garść jakichś psychotropów byleby móc na chwilę zapomnieć o tych oczach, o tym spojrzeniu i o nim. Niestety na moje nieszczęście nie posiadałem nic takiego. Nie posiadałem nawet głupich leków nasennych. Po mojej ostatniej próbie zabicia się Rassel skonfiskował całą moją podręczną apteczkę. Chyba obawiał się, że mogę spróbować kolejny raz. W sumie sam nie jestem pewny czy bym tego nie zrobił. Tak więc nie mając zbyt wielu opcji do wyboru, po prostu leżałem na łóżku z przymkniętymi oczami, analizując to co się wczoraj stało. Miałem tysiące pytań, na które po prostu nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Dlaczego mnie zignorował? Czemu nic nie zrobił? Myślę, że gdyby wtedy mnie uderzył czy zrobił cokolwiek czułbym się lepiej niż teraz. Sam się dziwię, jak źle to brzmi. Zaczynam się przemieniać w jakiegoś masochistę, czy co? Tylko że wtedy, może… czułbym się, sam nie wiem… zauważony… potrzebny? W końcu doszedłem do prostego wniosku. Wolę czuć ból, nienawiść i upokorzenie niż nic. Wole, gdy mnie bije, gdy mnie poniża i wyśmiewa.  Nawet dla mnie brzmi to potwornie, ale tak właśnie czułem. Nie potrafię sam siebie oszukiwać. Poczucie, że jestem mu zupełnie obojętny jest nie do zniesienia.  Gorsze niż strach, niż cierpienie. To uczucie jest jak czarna dziura, która powstała w moim sercu i powoli wciągała moją duszę w nicość.
W którymś momencie po pokoju nagle rozszedł się donoś dźwięk pukania. Z zaskoczenia niemal podskoczyłem na łóżku. Leniwie i nieco zamroczony wstałem i poszedłem otworzyć drzwi. Trzymając za klamkę modliłem się by nie stał za nimi blondyn. Na szczęście, gdy je uchyliłem jedyne co zobaczyłem to czarne jak węgiel włosy i jeszcze ciemniejsze oczy Felixa.
-Po co przylazłeś do mnie z rana?- Fuknąłem w jego stronę otwierając drzwi nieco szerzej, ale wciąż tak by nie mógł swobodnie wepchać się do mojego pokoju.
- Widzę cudowny humorek z rana dopisuje- Uśmiechnął się do mnie krzywo odsłaniając rząd tych swoich śnieżnobiałych zębów. Przez chwile patrzył na mnie z tym udawanym uśmieszkiem. Najgorsze było to, że jego oczy w ogóle się nie śmiały. Wręcz przeciwnie, były przeraźliwie poważne i zimne. Wystarczył mi ten wyraz twarzy by od razy domyślić się, że coś jest nie tak.
-Po co przyszedłeś?- Zapytałem od razu, z obawą, której nie udało mi się za bardzo ukryć. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Nie wiem czego ten czarny dziad chciał, ale wcale mi się to nie podobało. W końcu parsknął pod nosem, jakby śmiał się z tej sytuacji. A może po prostu rozbawiło go to, że tym razem nie udało mu się mnie oszukać. Oblizał wargi, jakby chciał zmyć z ust ten fałszywy uśmiech.  
-Izaku chce się z tobą zobaczyć- Wypowiedział te słowa niemal ze śmiertelną powagą. I nie wiem czy to ten ton głosu czy samo imię, które wymówił wywołało u mnie falę dreszczy na plecach.
-Dlaczego?- To pytanie nagle dosłownie wyrwało się z mojej głowy. Nie potrafiłem powstrzymać drżenia głosu. Fala łez napłynęła do moich oczu.
-Nie wiem- Odparł półgłosem. Patrzył na mnie wyczekując mojej reakcji, próby ucieczki, a może jeszcze czegoś. Jakiejś próby histerii czy wybuchu rozpaczy. A ja po prostu stałem. Stałem sztywno niczym posąg wpatrując się w jakąś pustą przestrzeń przed sobą. Izaku chce mnie widzieć. To nie wróżyło nic dobrego. W końcu spojrzałem na Felixa błagalnie z załzawionymi oczyma. Nie chciałem iść. Nie chciałem znów patrzeć na blondyna. Nie byłem na to gotowy. Ledwie doszedłem do siebie po wczorajszym spotkaniu, a teraz dobrowolnie miałem do niego iść? To był jakiś koszmar – Przestań mały. Oboje wiemy, że nie masz wyjścia. Pójdziesz sam, albo będę musiał Cię tam zaprowadzić – Pod koniec jego głos był już niemal martwy. Bez wyrazu, uczuć, bez cienia zawahania. A więc to tak. To był rozkaz. Właśnie teraz zacząłem się bać.
-Nie trzeba. Pójdę sam- Zabrzmiałem jak skazaniec tuż przed pójściem na krzesło. I tak się czułem. Czemu? Powiedzcie mi, czemu wciąż mnie to spotyka? Co ja takiego zrobiłem? Wyszedłem z pokoju zamykając za sobą cicho drzwi. Spojrzałem w czarne oczy Felixa z nadzieją na to, że uda mi się odwlec to nieuniknione spotkanie z blondynem. Jednak on jedynie skinął głową w stronę korytarza. Zaraz potem odwrócił ode mnie wzrok, jakby nie chciał na mnie patrzeć.
Nie mając innego wyjścia pod eskortą ruszyłem na spotkanie z demonem. Z blondwłosym, czerwonookim diabłem. Z każdym krokiem czułem jak moje serce zaczyna przyspieszać. Łzy znów zaczęły cisnąć mi się do oczu. Czułem się naprawdę beznadziejnie. Miałem ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, rozwalić coś, cokolwiek. Z drugiej jednak strony czułem ogromną potrzebę by paść na ziemię i po prostu się rozpłakać. Zacząć ryczeć jak małe dziecko. Naprawdę już nie wiem za co to wszystko mnie spotyka. Kiedyś myślałem, że może to pokuta za jakieś grzechy, że może ja jakoś zawiniłem i to pewnego rodzaju kara. Teraz porzuciłem już to naiwne rozumowanie. Myślę, że niektórzy ludzie mają po prostu w życiu pecha. A ja byłem na szczycie tej pechowej listy. Po prostu taki był już mój los. Poniekąd sam z własnej woli wdepnąłem w to gówno i doprowadziłem do tej sytuacji. Felix lekko stuknął mnie w bok dając mi znak, że mamy skręcić w kolejny korytarz. Bez wyraźnego sprzeciwu zrobiłem co chciał. Próba jakiegokolwiek oporu skończyłaby się jedynie kilkoma siniakami, płaczem i szarpaniną. Był ode mnie silniejszy, szybszy i większy. Spojrzałem ukradkiem na jego twarz. Wydawała się spokojna, ale było w niej coś depresyjnego. W którymś momencie zauważył mój wzrok, ale zamiast odwzajemnić spojrzenie, tak jak to zwykle robił, po prostu się odwrócił. Nie chciał na mnie patrzeć. Tylko dlaczego? Zagryzłem wargi by się nie rozpłakać. Czułem, że wszystko co tutaj miałem powoli mnie opuszcza. A właściwie zostaje mi zabrane. Jakby ktoś wyrywał po kawałeczku cząstki mojej duszy bez znieczulenia. Swoją drogą, zawsze w tych najgorszych sytuacjach to właśnie Felix jest koło mnie. Co prawda nigdy nie zrobił mi jakiejś poważnej krzywdy. Oczywiście poza wyzwiskami, groźbami i kilkoma szarpnięciami. Zawsze był przy tych najgorszych chwilach. To zawsze on niczym kat doprowadzał mnie do blondyna i pilnował, abym nie zwiał.
-Czemu to zawsze Ciebie po mnie wysyła?- Wydusiłem w końcu z siebie to ciche pytanie. W sumie nie byłem zainteresowany zbytnio odpowiedzią, ale musiałem zająć czymś swoją rozszalałą głowę. Przez chwilę brunet nic nie mówił, ale potem prychnął pod nosem, jakbym pytał o coś błahego i oczywistego.
-Sam nie wiem. Może mi ufa najbardziej. A może ze względu na stare czasy- Stwierdził wzruszając lekko ramionami. W mojej głowie pojawiła się setka pytań odnośnie „starych czasów”, jednak nie miałem nawet szansy ich zadać, bo doszliśmy właśnie pod drzwi „biura” Izaku. Felix podszedł do drzwi i nacisnął masywną klamkę. Stare drewniane wrota skrzypnęły złowrogo. Sam dźwięk tych potwornych pisków i zgrzytów wywołał u mnie fale dreszczy. Przez chwile moja głowa krzyczała, abym uciekał. Właściwie całe moje ciało broniło się jak mogło przed wejściem do tego pomieszczenia. Patrząc w czarne tęczówki, które wciąż uważnie mnie obserwowały zmusiłem się do postawienia kolejnych kroków. Wszedłem do jamy bestii. Na marmurowej podłodze moje buty wydawały głośny stukot, który niósł się wzdłuż ścian. To miejsce przyprawiało mnie o ciarki. Te ściany, meble, zapach, to wszystko przywracało złe wspomnienia. Powiedziałbym, że nawet te najgorsze. Postawiłem kilka kroków na przód i rozejrzałem się po pomieszczeniu szukając wzrokiem blondyna. Gdy tylko moje oczy dostrzegły jego złote włosy potężny dreszcz przeszył moje ciało. Zupełnie, jakby ktoś wbił mi lodowaty nóż w klatkę piersiową. Chwilę potem drzwi za mną zamknęły się z głuchym trzaskiem. Poczułem jak Felix trąca mnie lekko w plecy żebym podszedł jeszcze bliżej. Nie miałem najmniejszej ochoty zbliżać się do tego demona, ale jak zawsze nie miałem tutaj nic do powiedzenia. Stawiając kolejne kroki patrzyłem na blondyna, który wciąż się nie poruszył. Stał przed wielkim starym drewnianym krzesłem w bezruchu. Wyglądał jak posąg jakiegoś boga wojny. Podpierał łokieć lewą ręką, a dłonią zasłaniał sobie usta. Ktoś kto go nie znał powiedziałby, że jest nieobecny, ale to było tylko złudzenie. Najwyraźniej myślał nad czymś bardzo intensywnie i zignorował nasze pojawienie się. W połowie drogi stanąłem. Nie byłem w stanie zbliżyć się już bardziej. Po prostu nie mogłem. Ciało odmawiało mojej głowie posłuszeństwa. Już teraz z trudem powstrzymywałem się przed drżeniem. Serce biło mi tak szybko, że niemal czułem je w gardle, jakby zaraz miało tamtędy wyskoczyć. Najwyraźniej ta odległość wystarczyła, bo Felix również się zatrzymał.
-Już jesteśmy- Odparł brunet zwracając się w stronę Izaku.
-Zauważyłem- Zimny, głęboki głos Izaku rozniósł się po całym pomieszczeniu. Czułem jak wwierca się w moją głowę, jak zaledwie jedno słowo wypowiedziane przez niego doprowadza mnie do granic wytrzymałości nerwowej. Moje oczy utkwiły się w jego butach. Nie chciałem spotkać tych przerażających czerwonych oczu. Wiedziałem, że to będzie mój koniec. Padnę, rozpłaczę się, zemdleję, a może i dostanę zawału serca. Nie wiem, ale nie mogłem w nie spojrzeć. Blondyn poruszył się i z kocią gracją usiadł na wielkim krześle, niczym na swoim tronie. Ułożył ręce wygodnie wzdłuż szerokich drewnianych podłokietników. Wciąż nic nie mówiąc zaczął postukiwać nerwowo palcem w drewno. Cisza była nieznośna. Była jak czekanie na ogłoszenie z góry ustalonego wyroku śmierci. Patrzył na mnie. Czułem to. Jego zimne spojrzenie zamrażało moje ciało od czubka głowy. Rozlewało się po moim ciele niczym paraliżujący jad. Sekundy tej ciszy zamieniały się w godziny oczekiwania.
-Shon- Nagle usłyszałem swoje imię. Wypowiedział je tak bezbarwnym i zimnym głosem, zupełnie wypranym z emocji. Moje serce zadrżało i niewiele myśląc uniosłem wzrok. Nasze oczy spotkały się. Miałem nadzieję, że choć na chwilę pokażę chociaż cień jakichś uczuć. Tęsknotę, miłość, gniew, rozbawienie, cokolwiek. Ale on jak zwykle by po prostu opanowanym i zimnym draniem. Z tą swoją maską króla i władcy wszechświata.
-Podjąłem decyzję co do twojego pobytu w tym miejscu- Słysząc te słowa zawarłem. Moje serce na chwilę się zatrzymało. Czułem jak moje oczy coraz bardziej się rozszerzają z autentycznym strachem. Co się dzieje? O czym on mówi? – Dam Ci trzy godziny na podjęcie decyzji. W obecnej sytuacji dostaniesz tylko dwa wyjścia – Przerwał na chwilę jakby się zastanawiał czy wciąż ma kontynuować. Czułem jak robi mi się słabo, jak zimny pot oblewa moje plecy. Co on wygaduje? Jaką decyzję? Co on chce ze mną zrobić? – Pierwsza opcja. Za trzy godziny spakujesz się. Felix przyjdzie po ciebie i wywiezie Cię w bezpieczne miejsce w mieście. Będziesz mógł wrócić do swojego starego życia. Zapomnisz o tym miejscu i o wszystkim co widziałeś. Osobiście dopilnuję, by nikt z organizacji Ci nie zagroził i Cię nie szpiegował- Przestałem oddychać, na chwilę moje serce się zatrzymało. Zostało zamrożone i rozbite na kawałki. Wbiłem wzrok tępo w marmurową posadzkę. Co on właśnie powiedział? Mam wrócić do starego życia? Czy to jakiś żart? Jeśli tak to niech natychmiast przestanie. Niech roześmieje się właśnie teraz. W przeciwnym razie, chyba umrę.
-Jesteś tego pewien?- Głos Felixa był pełen obawy i jakby niepewności. A więc on też uważał, że to jakiś absurd i dziwny żart?
-Nie wtrącaj się to nie twoja sprawa- Blondyn warknął do niego złowrogo, głosem niemal ociekającym nienawiścią. Brzmiał, jakby ostatkami sił trzymał się swojego stoickiego spokoju.
-Oczywiście, przepraszam- Burknął brunet już nieco ściszonym i autentycznie skruszonym głosem.
-Druga opcja- Wziął głęboki wdech, po czym znów zaczął mówić te gorzkie słowa, których nie chciałem słyszeć -Zostaniesz. Jako członek organizacji poniesiesz wszelkie konsekwencje swojego postępowania – Z trudnością przełknąłem ślinę. Podniosłem wzrok i znów spojrzałem w te okrutne oczy. Były takie zimne, bezduszne, nieludzkie. On… po prostu postanowił się mnie pozbyć. Chciałem coś powiedzieć.  Otworzyłem nawet usta, ale nie potrafiłem wydobyć z nich ani jednego słowa. Po prostu zamarły w bezruchu, jak całe moje ciało – To wszystko. Możesz już wrócić do siebie. Od tej chwili masz trzy godziny na decyzję – Stałem dalej w miejscu. Nie byłem w stanie się poruszyć. Patrzyłem na blondyna. Patrzyłem na jego delikatne usta, które znów wypowiedziały słowa, które tak bardzo bolały. Czekałem, aż zacznie się śmiać. Czekałem na puentę tego okrutnie doskonałego żartu, która wciąż nie nadchodziła. Nagle poczułem szarpnięcie za rękę.
-Wychodzimy, zanim się zdenerwuje- Usłyszałem cichy szept Felixa, który chwycił mnie mocno pod ramię i ciągnął nieubłaganie w stronę drzwi zmuszając moje nogi do kolejnych kroków.
-Jeszcze jedno- Felix zatrzymał się, odwracając się w stronę blondyna. Ja niestety nie byłem w stanie. Czekałem na kolejne zimne słowa  – Jeśli postanowisz odejść nie będziesz musiał już więcej mnie oglądać – Łzy, które wstrzymywałem już dłuższy czas zaczęły wylewać się z moich szeroko otwartych oczu. Czułem, jakby kolejny sztylet goryczy wbijał się głęboko w moje serce. Jakby kolejna część mnie umierała właśnie bezpowrotnie.  Felix znów szarpnął mnie do przodu. Przez łzy nie widziałem, gdzie idę. Po prostu poddałem się brunetowi. Zawiasy olbrzymich wrót znów skrzypnęły złowieszczo. Felix wypchnął mnie z pokoju. Nim drzwi zdążyły się za mną zamknąć usłyszałem ostatnie słowa blondyna. Ciche, a jednak wystarczająco głośne bym je usłyszał: „Żegnaj Shon”. Poczułem jak moja dusza z całą miłością i uczuciem, którym wciąż go darzyłem została rozszarpana w strzępy. Nie pozostało z niej nic.
Wraz z trzaskiem drzwi upadłem na kolana. Łzy zaczęły zalewać moją twarz. Dlaczego? On chciał się mnie pozbyć. Wyrzuca mnie? Po tym wszystkim… po tych groźbach…  po całym tym czasie spędzonym razem… Nie wierze. Poczułem silne szarpnięcie za bluzkę.
-Wstawaj! Weź się w garść do cholery!- Warkot Felixa i jego rozwścieczone oczy w tym momencie nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Czemu się złościł? Był na mnie zły? Czemu? –Rusz się, co się z tobą dzieje?- Rzucił mnie w stronę ściany. Podparłem się o nią plecami, ale spuściłem wzrok na podłogę. Zacząłem się śmieć. To wszystko to był jakiś koszmar. Jakiś absurd, żart. To nie mogło być prawdziwe. To wszystko to tylko iluzja, sen, na pewno. Nagle poczułem siarczystego policzka na twarzy. Spojrzałem beznamiętnie na Felixa. Zupełnie zobojętniały na atak jego agresji – Do cholery pozbieraj się. Zrób coś. Czemu nic nie mówisz?- Wrzasnął na mnie wyczekując najwyraźniej jakiejś odpowiedzi. Ale co mu miałem powiedzieć? Nic. Nie miałem nic do powiedzenia – To bez sensu! Idziemy!- Szarpnął mnie za kołnierz wlokąc mnie z powrotem do mojego pokoju jak mniemam.
Szedłem za nim zupełnie bez sprzeciwu. Po prostu stawiałem kolejne kroki. Czułem się, jak zawieszony w przestrzeni. Jakby ktoś nagle odłączył mój mózg od racjonalnego myślenia. Czułem pustkę. Wielką pustkę. Co to do cholery miało być? Mam wrócić do swojego starego życia? Mam wrócić tam na górę? Zapomnieć o tym wszystkim co tu się działo? Jak? Jak niby do cholery mam zapomnieć? Jak mam zapomnieć cierpienie, które tutaj poznałem? Jak mam zapomnieć ten obezwładniający strach? Jak mam zapomnieć o NIM? O tych długich blond włosach skrzących się w świetle, o hipnotycznych oczach, które więziły moją duszę, o ustach, które wypowiadały tyle bolesnych słów.  Jak mam zapomnieć, że pokochałem tego drania? Kolejne łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Dlaczego on mi to zrobił? Wyrzucił mnie stąd. Po prostu się mnie pozbywa. Zupełnie jakby znudził się kolejną zabawką. A więc to prawda. Obrzydło mu już moje towarzysko. Przejadło się mu krzywdzeniem mnie. A więc wszyscy mieli rację, nic dla niego nie znaczę. Na końcu po prostu się mnie pozbywa. W końcu Felix zatrzymał się i puścił moje ramię. Doprowadził mnie pod pokój, jakby bał się, że zaszyję się w jakimś zakamarku budynku.
-Powiedz coś do cholery! Dlaczego milczysz?- Warknął znów licząc na jakąś moją reakcję. Ale moje ciało nie chciało mnie po prostu słuchać. Potrafiłem jedynie stać w miejscu pozwalając łzom lecieć. To wszystko było jak zły sen. Jak miałem uwierzyć w to wszystko?  W końcu brunet zniecierpliwił się czekaniem – Jak chcesz! Przyjdę za trzy godziny usłyszeć twoją decyzję- W tym momencie wybuchłem śmiechem. Niemal panicznym, który w połączeniu ze łzami brzmiał jak wybuch szaleńca.
- Moją decyzję? Nie bądź śmieszny. On nawet nie dał mi wyboru. Już dawno dokonał go za mnie. Chce się mnie pozbyć. Nie chce mnie tutaj-  Felix spojrzał na mnie z mieszaniną jakichś dziwnych uczuć wymalowana na twarzy. Jakby chciał zaprzeczyć temu co mówiłem, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich argumentów. Westchnął głęboko, po czym odwrócił się w drugą stronę. Najwyraźniej stwierdził, że w obecnym stanie nie jest w stanie ze mną normalnie rozmawiać. A może po prostu uznał mnie za wariata, kto wie? Ale taka była okrutna prawda. Nie miałem żadnego wyboru. Miałem się spakować i odejść. Za trzy godziny miało mnie tutaj już nie być. Nie wierzę w to, co się dzieję. Nie wierze mu. Nie wierzę w to. Nie pogodzę się z tym, że już więcej nie chce mnie widzieć, że więcej się nie zobaczymy, że to koniec. Nie wierzę. To nie może być prawda. Zsunąłem się na omdlałych nogach na podłogę. Objąłem kolana ramionami i płakałem. Płakałem jak odrzucone dziecko. Jak kochanek, który został pozbawiony szansy na miłość. Wrócić do starego życia? Więc tak wygląda piękne określenie na „Wypieprzaj bo już Cie nie potrzebuję”. Izaku… jak mogłeś mi to zrobić? Trzeba było mnie wtedy nie ratować. Mogłeś pozwolić mi chociaż umrzeć, skoro i tak miałeś zamiar się mnie pozbyć. W jednym momencie jakaś dziwna wściekłość wezbrała we mnie zastępując pustkę i rozpacz. Zerwałem się na równe nogi. Wszedłem do pokoju otwierając drzwi z impetem. Klamka trzasnęła o ścianę pozostawiając w niej płytką, podłużną dziurę. Złapałem za Duzy plecak, który trzymałem gdzieś w szafie. Niczym szalony zacząłem wrzucać wszystkie swoje rzeczy do niego. Ubrania, które tutaj dostałem, podstawowe kosmetyki, latarkę, wszystko co mogło mi się przydać „tam na powierzchni”. W końcu zamknąłem plecak szarpiąc z wściekłością za zamek. Spojrzałem na swój pokój. Na mój azyl, kryjówkę przed wszelkimi kłopotami. Tylko to miejsce pozostało „nietknięte” przez blondyna. Nigdy tutaj nie wchodził.
-Do cholery!- Wydarłem się z całych sił ze łzami w oczach, które nie przestawały lecieć. Nienawidzę go! Tak bardzo go kochałem, a on traktuje mnie jak śmiecia. Najpierw zabiera mnie wbrew mojej woli tutaj, torturuje mnie, gwałci, zmusza do bliskości, a gdy już go pokochałem niszczy mnie, zatruwa moje serce, żeby potem wyrzucić jak zużytego śmiecia. Czułem teraz jedynie ogromną i nieskończoną rozpacz. Chęć zabicia siebie i jego w tym samym momencie. Pragnienie krzyku i nienawiści, by ukryć ból rozpadającego się serca. Dlaczego musze Cie kochać? Po co mnie do tego zmusiłeś? Po co mnie tutaj zabierałeś? Po co pozwoliłeś mi poczuć te wszystkie odcienie rozkoszy i przerażenia? Nienawidzę Cię! Nienawidzę wszystkiego, co mi pokazałeś!
Zaciskając z wściekłości zęby, przez załzawione oczy złapałem za jedyne krzesło, jakie miałem i rzuciłem nim o ścianę. Nie rozpadło się, więc ponownie walnąłem nim o ścianę. Oparcie lekko się wygięło, ale to wciąż było za mało. Nie potrafiłem uspokoić swoich uczuć, swojego serca. Tłukłem krzesłem o ścianę tak długo dopóki całkowicie się nie zniekształciło. Wciąż było mi mało. Rozpacz wciąż była zbyt bolesna by ją znieść. Złapałem za drzwiczki szafy i z całej siły nimi szarpnąłem. Wielki mebel zatrząsł się złowrogo i przechylił w moją stronę. W ostatniej chwili uskoczyłem spod niego. Z głośnym łomotem opadła na ziemię wzniecając kupki kurzu w powietrze. Wyżyłem się. Wyładowałem swoją frustrację. Patrzyłem na to, co zrobiłem. Nie miałem już sił, a mimo to ból wciąż nie chciał zniknąć.
-Czy teraz choć odrobinę ci lepiej?- Spokojny głos Felixa nagle dobiegł zza moich pleców. Gwałtownie się odwróciłem. Stał tam spokojnie podpierając się o framugę drzwi. Nie był zły, czy rozczarowany. Patrzył na mnie, jakby rozumiał to co czuję. Tylko, że on tego nie mógł rozumieć. Nikt nie mógł.
-Nie- Wyszeptałem po cichu, łapiąc oddech. Spojrzałem na bruneta z nadzieją, że może on mi coś wyjaśni, że może jest jakieś inne wytłumaczeni tego, co powiedział Izaku. Jednak Felix stał w miejscu nawet nie próbując nic mówić. Po prostu patrzył na mnie. W końcu nie wytrzymałem. Jeśli tak ma być, to niech tak będzie. Nie potrzebuje namysłu. Izaku nie chce mnie tutaj –Felix czy możesz mnie stąd zabrać już teraz?- Wyszeptałem wlepiając wzrok w podłogę.
-Mogę- Szybka, krótka odpowiedz. Tego mi teraz trzeba było. Spojrzałem w jego czarne oczy. W tym momencie poczułem, że przez ten cały czas był mi tutaj jak przyjaciel. Pokręcony, dziwny, niebezpieczny i szalony, ale jednak jakby przyjaciel.
-Więc chodźmy- Złapałem za plecak i podszedłem do bruneta. Ten przez chwile nie poruszał się zastawiając wyjście z pokoju. Po chwili jednak westchnął cicho i odwrócił się w stronę korytarza.
-Chodź za mną- Burknął półgłosem ruszając przed siebie. Szedłem przy jego boku patrząc na wszystkie znane mi ściany, na małe meble, detale, drzwi wszystko, co znałem do tej pory. To co do tej pory było dla mnie „wszystkim” miało już za chwile bezpowrotnie zniknąć z mojego życia. To dziwne miejsce, które przez moment mogłem nazywać domem, miało pozostać jedynie w moich wspomnieniach. To miejsce już mnie nie potrzebowało. W końcu dotarliśmy do dziwnej windy, którą wcześniej widziałem jedynie raz. Felix włożył kluczyk do zamka i przekręcił go otwierając wejście do windy. Wpisał rząd cyfr na czytniku, po czym ruszyliśmy w górę. Po kilku sekundach znów się zatrzymaliśmy. Otwierające się drzwi ukazały nam wejście na parking podziemny –Tędy- Rzucił szybko brunet skręcając mechanicznie w jedną z alejek. Znałem doskonale to miejsce, chociaż teraz miałem okazję dokładnie się po nim rozejrzeć. A właściwie powinienem powiedzieć ostatni raz. To miała być ostatnia rzecz, jaką zobaczę w tym miejscu.
Gdy znów skręciliśmy w kolejnym korytarzu moim oczom ukazał się iście oszałamiający widok. Wzdłuż ciągnął się długi na kilkadziesiąt metrów korytarz, wzdłuż którego w szeregu stały nowoczesne sportowe samochody i limuzyny najdroższych marek. Nawet w obecnym stanie widok ten sprawił, że przystanąłem ze zdumienia rozglądając się wokół. Nagle światła czarnego Porsche rozbłysnęły w ciemności. Ryk sportowego silnika rozbrzmiał w pomieszczeniu. Samochód ruszył zatrzymując się tuż przede mną. Przez chwilę stałem oniemiały, ale kolejne „ryknięcie” silnika mnie otrzeźwiło. Ruszyłem w stronę siedzenia pasażera. Spokojnie zasiadłem koło Felixa, który wciąż milczał. Przez chwilę staliśmy w miejscu. Brunet nie ruszał wpatrując się w przestrzeń za szybą.
-Muszę zapytać- Wypowiedział te słowa jakby bezgłośnie, ukrywając wszelkie uczucia przede mną - Chcesz stąd odejść i zapomnieć o wszystkim, tak?- Poczułem jak dreszcze ponownie przeszywają moje ciało. Te słowa wypowiedziane przez niego bolały. Chciałbym powiedzieć, że nie, że nie chcę odchodzić, że kocham tego drania, że zrobię dla niego wszystko, ale po co? Tak naprawdę nie miałem innego wyjścia. Zostałem wyrzucony. Wykluczony na zawsze ze świata blondyna. Już nigdy miałem nie powrócić. Jedyne co mi pozostało, to po prostu spróbować żyć na nowo.
-Tak- Przytaknąłem nie patrząc w oczy brunetowi. Chwilę później samochód ruszył z piskiem opon. Nie byłem w stanie patrzeć na to, co dzieje się za oknem. Łzy znów zaczęły ściekać po moich policzkach. W mojej głowie ponownie rozbrzmiały słowa Izaku. „Odejdziesz…”, „ Nie będziesz musiał mnie oglądać”, „Żegnaj Shon”. Cholera to tak bardzo boli. Jak mam sobie poradzić z tą raną w sercu? Jedyne, co mi pozostało to pozbierać kawałeczki mojego serca i strzępy duszy, i posklejać je w całość. Chociaż nie jestem pewien czy kiedykolwiek mi się to uda. Jechaliśmy w ciszy, przerywanej jedynie moim łkaniem. W którymś momencie Felix zaczął trącać mnie lekko dłonią.
-Otwórz schowek- Rzucił cicho wskazując palcem na skrytkę. Posłusznie pociągnąłem za mały cypel. Drzwiczki schowka odskoczyły sprawiając, że jej zawartość niemal się wysypała. W ostatniej chwili udało mi się złapać wszystkie rzeczy, które zaczęły spadać. Brunet cmoknął niezadowolony pod nosem. Najwyraźniej zirytowało go trochę moje zachowanie –Weź nóż w niebieskiej pochwie a resztę schowaj- Burknął już nieco spokojniej. Przez chwilę patrzyłem na rzeczy, które podtrzymywałem. Faktycznie wśród nich był nóż, o którym mówił brunet. Rzuciłem go sobie na kolana a resztę, jakimś cudem udało mi się z powrotem wepchnąć do schowka. Złapałem za niewielki przedmiot i zacząłem obracać go w palcach. Chwyciłem za rękojeść i lekko wysunąłem ostrze –To specjalny nóż. Jeden z moich ulubionych. Jest niesamowicie ostry i rzadko się tępi. Posiada ostrze z obu stron, więc nawet taki lamus jak ty może zrobić niż krzywdę- Złośliwy uśmieszek pojawił się mu pod nosem – Weź go. Będzie Ci potrzebny, żeby się bronić- Mimo tego, że nazwał mnie lamusem poczułem ciepło w sobie. To tak, jakby się o mnie martwił, prawda? Chociaż w jego przypadku to kto tam go wie.
-Dziękuję- Odparłem, chociaż mój głos i tak zabrzmiał zadziwiająco pusto. W tym samym momencie samochód zwolnij, aż w końcu zatrzymał się w jakiejś niewielkiej uliczce. Dotarliśmy na miejsce. Tutaj brunet mnie zostawi. Tu miało się zacząć nowe, a zakończyć stare. Przypiąłem sobie nóż do paska i złapałem za plecak. Wysiadłem z samochodu rozglądając się po okolicy. Niestety tej części miasta nie znałem. Hałas miejskiego zgiełku i wszechobecna duchota uderzyły we mnie w jednej chwili. Dotarło do mnie, że teraz będę musiał radzić sobie sam. Już nigdy nie będzie pana, zasad, reguł. Tylko ja i nieubłagana rzeczywistość.
-Shon- Odwróciłem się słysząc swoje imię. Felix stał przy otwartych drzwiach auta uważnie mi się przyglądając –Słuchaj nie próbuj wracać do miejsca, gdzie kiedyś mieszkałeś. Tamta okolica nie jest już zbyt bezpieczna. Lepiej poszukaj sobie tutaj czegoś – Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc to ostrzeżenie. W sumie nawet nie wiem, czy chce wracać do tamtego miejsca. Nie chce narażać się na przypadkowe spotkanie z blondynem, jak wtedy w parku. Na tej pamiętnej ławeczce. Na wspomnienie blondyna, niepohamowany szloch wyrwał się z moich ust. Już tęskniłem. Nienawidziłem go, kochałem, tęskniłem i pragnąłem o nim zapomnieć. Jak miałem pogodzić te uczucia? –Shon. Chce Ci powiedzieć jeszcze jedną i bardzo ważną rzecz. Musisz to dobrze zrozumieć- Spojrzałem na bruneta powstrzymując łzy i kolejny szloch, który chciał wyrwać się z mojego gardła – Izaku dzisiaj złamał wszystkie ustanowione przez siebie i organizację zasady. Zwrócił Ci wolność. Pozwolił Ci odejść, mimo że wiedza, jaką posiadasz mogłaby nas zniszczyć. W całym dotychczasowym życiu zrobił to tylko i wyłącznie dla Ciebie. Gdyby chodziło o kogoś innego już dawno by nie żył- Obaj mierzyliśmy się spojrzeniami. Wiedziałem, że Felix usilnie próbuje mi coś uświadomić, ale w obecnym stanie każde wspomnienie blondyna wywoływało jedynie przypływ łez. Pewnie chciał mi powiedzieć, że Izaku w taki sposób okazuje, że mnie kocha. Daje mi wolność, uwalnia ze swoich więzów. Głupek. To niemożliwe. Gdyby Izaku mnie kochał, nigdy by mnie nie wypuścił, ponieważ życie bez ukochanej osoby jest niesamowicie bolesne –Trzymaj się mały- Brunet wsiadł z powrotem do samochodu i wraz z rykiem swojego sportowego samochodu zniknął.  
Pozostałem sam.
Czułem jak to wielkie miasto zaczyna mnie przytłaczać.
Izaku… jak trudno będzie zapomnieć to imię.

Czy można umrzeć bez miłości?

CDN...

środa, 12 października 2016

Ostatni raz

Wstawiam krótki przerywnik, który stanowi połączenie z tym co będzie się działo dalej, ale to już tajemnica na następne rozdziały ;). Na razie zapraszam do czytania. 
------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiecie jak to jest, gdy wstajecie rano i już przeczuwacie, że ten dzień będzie jednym z gorszych? Cóż, właśnie tak się czułem tego ranka. Dzisiaj po raz pierwszy wyszedłem z łóżka. Tak jest! Wielki PAN doktor Rassel pozwolił mi na przechadzkę samopas! Rozumiecie to?
 Choć oczywiście ochrzanił mnie najpierw z góry na dół, że mam się nie przemęczać, tak jak zapewne i tak zrobię i mam się nie denerwować, i odpoczywać. Na koniec podsumował mnie, że pewnie to i tak niemożliwe skoro mowa o mnie i że zapewne wykonam coś głupiego… No cóż nie mogłem go zapewnić, że coś takiego nie będzie miało miejsca w końcu w tym miejscu wszystko się może zdarzyć. Więc ten dzień nie zapowiadał się tak źle, dopóki nie spojrzałem rano w lustro. Moje oczy wyglądały, jakbym był kilkudniowymi zwłokami samego siebie. Opuchnięte i sine, jak podczas pierwszej fazy przemiany w zombie. Dlatego pierwsze, co zrobiłem tego „cudownego” ranka to postanowiłem wziąć wreszcie upragniony prysznic. Wierzcie mi, gdy leży się w łóżku przez tak długi czas to są pewne zapachy i sprawy, których naprawdę nie chcielibyście doświadczać osobiście i o których raczej nie chciałbym wam opowiadać.
Swoja drogą, dobrze było wrócić do swojego pokoju. Niby nie całkiem mój, ale przynajmniej czułem się tutaj w miarę bezpiecznie. Znajome meble, graty i wszechobecny bajzel sprawiły, że poczułem się wreszcie jak u siebie. Niemal od razu rozpocząłem misję łazienka. Ciepła woda mnie uspokoiła i pozwoliła na chwilę się odprężyć, bynajmniej na tyle ile to było możliwe. Niestety był jeden minus całej tej sytuacji. Dopóki moje rany na nadgarstkach się nie zagoją musiałem brać prysznic w gumowych długich rękawiczkach ciasno oplątanych wokół moich przedramion. Podobno to kwestia „bezpieczeństwa”. Zakażenie i tego typu sprawy, ale kto by się tym przejmował? Cieszę się, że nikt mnie tak nie widzi, bo przysięgam, że wyglądam jak wariat z psychiatryka.
Swoją drogą zacząłem chyba odczuwać skutki uboczne leków, o których mówił Rassel. Już po raz enty dzisiejszego dnia poczułem, jakby ziemia nagle zaczyna wirować pod moimi stopami. Złapałem się mocno kabiny i powoli wypełzłem z niej chwytając się zlewu. Ochlapałem twarz lodowatą wodą i wirowanie na chwile ustało. To było naprawdę dziwne uczucie. Jakbym był na kacu, ale zupełnie na trzeźwo… rozumiecie to? Bo ja szczerze nie. I co najgorsze nie da się przyzwyczaić do tego uczucia.
Wyszedłem spokojnie z łazienki opleciony wyłącznie ręcznikiem. Niemal od razu padłem na łóżko jak ledwo żywy. To naprawdę jakaś udręka…. Jakim cudem przejście kilku metrów po płaskim podłożu może sprawiać tyle problemów?
-A więc jednak nie doszedłeś całkiem do siebie?- Niemal podskoczyłem słysząc ten zimny głos dochodzący dosłownie znikąd. Rozejrzałem się i dopiero teraz zauważyłem Felixa stojącego w rogu pokoju ukrytego w cieniu szafy. Mogę się założyć, że specjalnie się tam ulokował, żeby mnie przestraszyć, zaraza jedna.
-Co ty tu robisz? Już nawet odrobiny prywatności nie można mieć we własnym pokoju?- Warknąłem w jego stronę naciągając mocniej na siebie ręcznik.
-Och no proszę cie, nie zachowuj się jak cnotka niewydymka- Wyszczerzył się wrednie i dałbym sobie rękę uciąć, że chciał dodać coś w stylu „Przecież wszyscy wiedza, że tak nie jest” –Rassel się o ciebie martwił. Kazał mi kontrolować co jakiś czas czy nie leżysz gdzieś w korytarzu nieprzytomny- Spojrzał na mnie posyłając mi ten swój markowy ironiczny uśmieszek.
-Jak widzisz mam się świetnie. A teraz idź już sobie, jeśli łaska- Warknąłem w stronę bruneta z nieskrywaną wrogością, jednak Felixa zbytnio to nie wzruszyło.
-Wszystko ok?- Zapytał wgapiając się we mnie tymi czarnymi węgielkami. Wiedziałem, że pytał o moja kondycję fizyczną, ale co miałem mu właściwie powiedzieć? Sam do końca nie byłem pewny czy wszystko było dobrze. Właściwie fizycznie było niby ok, ale w środku czułem, że najmniejszy podmuch złości czy niepowodzenia mnie załamie.
-Tak, chyba tak… sam nie wiem- Przyznałem w końcu wzdychając głęboko. Co teraz? Po tym wszystkim co się stało, co miałem zrobić? Jak zacząć od początku? Miałem po prostu pójść do Izaku i powiedzieć wszystko, co gotowało mi się w głowie? Nie, nie było takiej opcji! Nie potrafiłem nawet przypomnieć sobie jego twarzy bez dreszczy na plecach, a co dopiero własnowolnie pójść do jego pieczary. Właściwie nie oszukujmy się, wyłącznie wyjście z pokoju było już wielkim wyzwaniem. Każdy zakręt był dla mnie jak spojrzenie śmierci w oczy, ON zawsze mógł gdzieś tam stać.
-Wierz, że nie musisz na razie nic robić. Nikt na ciebie nie naciska i sam też nie powinieneś- Mruknął pod nosem brunet patrząc na mnie uważnie. Czy mi się wydaje, czy on się jednak o mnie martwi? Chyba naprawdę zaczynam mieć problemy z głową.
-Nie rozumiesz- Po tym co się stało wolałbym już nigdy więcej na niego nie patrzeć. Ale przecież to niemożliwe. Tutaj on jest królem i władcą a spotkanie z nim to tylko kwestia czasu - Wciąż mam w głowie te sceny. Brutalność.  Gdziekolwiek nie spojrzę, cokolwiek nie zrobię, wciąż w kółko widzę przed oczami te noc.   Tak jakby wyryto ją w mojej głowie. Muszę jak najszybciej pozbyć się tego albo nie będę w stanie wrócić do normalności- Westchnąłem ciężko, bo oddech uwiązł mi gdzieś w gardle. Wciąż się bałem, czułem ten potężny wszechogarniający strach. Ciężar obecności Izaku na barkach.
-Wiesz coś ci powiem- Zagadnął, po czym ostrożnie podszedł do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał, a potem znów odwrócił się w moją stronę. Spojrzał głęboko w moje oczy, jakby zastanawiał się jeszcze, czy aby na pewno powinien coś jeszcze dodawać, w końcu jednak się przełamał – Izaku na pewno nie pozostał obojętny na to co się stało. Możliwe, że żałuje tego co zrobił- Parsknąłem śmiechem słysząc tak naiwne i dziecinne słowa z ust bruneta. „Żałuje”. To słowa w żaden sposób nie pasowało mi do blondyna. Przecież to on jest wielkim władcą, to on ustala reguły. Dlaczego miałby żałować dla takiego śmiecia jak ja? Nie mogę uwierzyć, że Felix, którego miałem za prawdziwego realistę mógł wymyśleć cos takiego, to przecież całkowicie niedorzeczne.
-Nie bądź śmieszny Felix obaj wiemy, że to niemożliwe- Spojrzałem na niego wzrokiem pełnym goryczy i furii. Takie żarty w żaden sposób mnie nie śmieszyły.
-Zastanów się nad tym jeszcze. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi- Uśmiechnął się blado i odwrócił się znów w stronę drzwi naciskając na klamkę. Nim zdążyłem cokolwiek dodać brunet wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Jesteśmy ludźmi… moje serce doskonale wie, że blondyn dla mnie nie jest już człowiekiem. Jest po prostu bestią. Okrutnym sobą, który nie cofnie się przed wyrządzeniem jakiejkolwiek krzywdy. Usiadłem na łóżku podciągając kolana pod brodę. Przez chwile starałem się wyobrazić sobie Izaku, jako człowieka. Próbowałem tak o nim myśleć wierzcie mi. Jak o człowieku, który czasem potrzebuje pomocy, który zbłądzi w życiu, który czasem popełnia błędy… ja próbowałem, ale te wszystkie słowa były tak obce jego postaci, która wciąż tkwiła mi w głowie. Zupełnie do niego nie pasowały. Po prostu nie potrafiłem znaleźć dla niego usprawiedliwienia. Nie potrafiłem powiedzieć nic, co mogłoby sprawić, że jego obraz nie byłby tak czarny w mojej głowie. A mimo to ja wciąż… nawet nie potrafiłem już tego powiedzieć. Samo myślenie o tym jak słabe i uparte jest moje serce przyprawiało mnie o ból nie do zniesienia. Czemu sam sobie zadawałem takie cierpienia?  Sam nie potrafię tego zrozumieć. Wolałbym zapomnieć to uczucie i znienawidzić go całym sobą. W którymś momencie moje ciało przeszył potężny dreszcz. Dotknąłem ramienia, które było już lodowate. Wciąż siedziałem na łóżku w samym ręczniku.
Doskoczyłem szybko do komody wygrzebując z niej jakąś bieliznę i ubrania. Momentalnie zrobiło mi się cieplej. Przewiesiłem ręcznik przez krzesełko i dotknąłem lekko pościeli. Cholera… tak jak myślałem nasiąknęła wody z ręcznika. Zanim wyschnie trochę minie. Swoją droga co niby miałem robić w tym pokoju? Własne myśli mnie dobijały. A siedzenie tutaj bez żadnego celu po prostu mnie denerwowało. Cóż najlepiej było by pójść do biblioteki i podkraść stamtąd stosik książek żebym mógł się tutaj zabunkrować na jakiś czas. Lepiej dla mnie, żebym nie wychylał się zbytnio.  Naprawdę spotkanie Izaku w tym momencie było na końcu mojej listy rzeczy niechcianych.
Wysunąłem się z pokoju i powoli zacząłem iść korytarzem do celu. Patrząc na te znajome ściany mam wrażenie jakbym spędził tutaj wieczność. Jakbym znał już każdy szczegół tych murów, każdy zakręt i każdy ukryty zakamarek. To miejsce było mi domem przez tak długi czas.
W końcu po kilku minutach wreszcie doszedłem do biblioteki. Od razu schowałem się między półki, by nikt mi nie przeszkadzał. Co by tutaj wybrać? Co prawda Izaku zwykle dostarczał mi dużo wątpliwej rozrywki, przez co nie miałem zbyt wiele czasu na czytanie, ale ostatecznie lubiłem książki. Były ciekawe, barwne i zabierały mnie chociażby na chwilę w świat, który był poza moim zasięgiem. Niestety biblioteka nie była przesadnio duża, więc było tutaj również dużo książek technicznych, ekonomicznych i wiele podręczników. Szczerze to nie wiem, co mam o tym myśleć. Czyżby elita zabójców musiała się dokształcać? Na samą myśl uśmiech sam wpłynął mi na usta. Już widzę Felixa zakuwającego do egzaminów. Prędzej spaliłby wszystko razem z egzaminatorem. Nie potrafiłem powstrzymać parsknięcia, które wydarło się z moich ust.
W końcu wypatrzyłem książkę, której okładka była wyjątkowo zachęcająca. Lubię fantastykę. Jakoś jest w niej o wiele więcej radości i pozytywnych emocji, poza tym jest bardziej ekscytująca. Jakby mało było mi fajerwerków w życiu… No cóż może po prostu wciąż jestem dużym dzieckiem, które niekiedy lubi pomarzyć. Czasem chyba tak po prostu trzeba. Marzyć, by przeżyć w tym szarym, szalonym świecie. Ostatecznie wybrałem sobie pięć książek, których jeszcze nie czytałem a wydawały się zachęcające. To powinno mi starczyć na kilka dni spokoju. Będę mógł w ciszy zamknąć się w pokoju i po prostu odpoczywać nie ryzykując spotkania z blondynem. Wysunąłem się spomiędzy półek niepostrzeżenie. Usłyszałem cichutkie kroki dochodzące z jednego z korytarzy, były tak delikatne i ostrożne, jakby ktoś poruszał się na palcach. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wydawały się niebezpiecznie znajome. Zamiast ukryć się z powrotem pomiędzy półkami stałem, jak zastygły wpatrując się w korytarz. I chociaż mój rozsądek ostatkami sił wrzeszczał do mnie bym się schował to ciało nie chciało mnie słuchać. Z coraz szybciej bijącym sercem czekałem na to, kto pojawi się w drzwiach. Niestety czułem, że najgorszy z moich sennych koszmarów właśnie za moment miał się ziścić.
Nim się obejrzałem rdzawe tęczówki dosłownie mnie dopadły. Przerażenie, tak wielkie, że nie byłem w stanie powstrzymać dreszczy ogarnęło całe moje ciało. Izaku. A więc miałem rację. Był tutaj.  Szedł w moją stronę. Patrzyłem jak złote pasma jego włosów tańczą w powietrzu. Brakowało mi tchu.  Moje serce przyspieszało z każdą sekundą jakby za chwilę miało wyskoczyć z mojego ciała.  Poczułem jak ziemia osuwa mi się spod nóg, i powoli zaczynam tracić kontrolę nad własnym ciałem. Zawroty głowy powróciły. W pewnym momencie po prostu poczułem jak wpadam na coś twardego. Nim się obejrzałem regał z książkami za mną zachwiał się złowrogo. Wciąż patrzyłem w oczy Izaku. Nie potrafiłem odwrócić się od tego magnetycznego wzroku. Tak jakby uwięził mój umysł w tym spojrzeniu. Patrzyłem jak jego źrenice się rozszerzają, gdy na omdlałych nogach osuwałem się na ziemie. Podbiegł do mnie w mgnieniu oka. Niczym błysk jasnego światła. Stanął zaledwie centymetry ode mnie.
Niespodziewana bliskość blondyna sprawiła, że zamarłem. Czułem jego zapach, jego ciepło, oddech, spojrzenie na ramionach. Dwie książki spadły z głośnym hukiem trzaskając o podłogę obok mnie. Ręka blondyna zaczęła się przybliżać do mnie. Chciałem krzyczeć, ale nie potrafiłem. Strach gorszy niż cokolwiek, co znałem ściskał moje gardło i serce. Wzdrygnąłem się przyciskając stosik książek, które wciąż miałem w rękach do siebie. W mojej głowie już pojawiły się obrazy tego co zaraz nastąpi. Ręka, która się zbliżała… szarpnie mnie za włosy… uderzy… złapie za gardło. Te przerażające wizje dosłownie mnie zmroziły. Jednak mimo moich wszelkich obaw Izaku nie zrobił nic. Usłyszałem jedynie jak wzdycha głęboko nad moją głową. Spokojnie podniósł dwie duże księgi z podłogi i odłożył je na miejsce. Odwrócił się ode mnie i poszedł w swoją stronę. Po tym wszystkim po prostu odszedł. Tak najzwyczajniej, jakby nic się nie stało. Po prostu odszedł. Nie mówiąc nawet słowa. Nie wypowiadając nawet jednego słowa. Po prostu wyszedł…

Ulga pomieszana z goryczą, strach z domieszką tęsknoty, wściekłość z kroplą żalu. Łzy podeszły mi do oczu, ale od razu je starłem. Nie chciałem już płakać, nie chciałem już się tak czuć. Dlaczego przez niego muszę być taki dziwny? Wstałem najszybciej jak potrafiłem i niemal biegiem przemierzyłem drogę z powrotem do swojego pokoju. Korytarz znów zaczął się dziwnie chwiać, również mój pokój wirował. Zawroty głowy powróciły. Wypuściłem książki z rąk, które po prostu opadły na podłogę z trzaskiem. Rzuciłem się na łóżko czując, że zaraz padnę jak mucha. Tak ciężko był oddychać. Zamknąłem oczy próbując się uspokoić. Jednak jedyne co potrafiłem dostrzec w ciemności to te błyszczące czerwone oczy. Nie zniosę tego, już dłużej. Nie mogę. Nie potrafię normalnie spoglądać w jego twarz, w te oczy. Nie potrafię nawet normalnie funkcjonować, gdy wiem, że on jest gdzieś obok. Mam dość. Naprawę żałuje, że nie udało mi się wtedy zabić. Spojrzałem na swoje nadgarstki wciąż obwiązane ciasno bandażami. Gdybym tylko ciął głębiej, mocniej. Już nigdy nie musiałbym patrzeć w te przerażające oczy.

CDN... 

sobota, 13 lutego 2016

Gorzkie łzy

Po długim oczekiwaniu wstawiam kolejną część opowiadania. Zapraszam do czytania :) 
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Czułem jakieś dziwne otępienie. Nicość. Czerń, która pochłaniała mnie z każdej strony. Zupełnie jakbym wynurzał się z odmętów morskiej otchłani na powierzchnię. Dziwny, tępy ból promieniował w każdej części mojego ciała. Co tak właściwie się działo? Umarłem? Trafiłem do piekła? Zebrałem wszystkie siły, jakie znalazłem w tym obolałym ciele by unieść powieki. Wszystko było takie zamglone. Powieki znów chciały opaść. Brakowało mi siły, jakby całe moje ciało pokryte było warstwą ołowiu. Zamrugałem powoli starając się przyzwyczaić oczy do światła. Jakoś odwykły od niego. Rozmazane plany stawały się coraz wyraźniejsze. Z każdą chwilą dostrzegałem ostrzejsze rysy przedmiotów wokół mnie. Wreszcie opanowałem rozleniwione mięśnie i rozejrzałem się już nieco uważniej po pomieszczeniu. Pierwszy raz jestem w tym miejscu, a przynajmniej nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej je widział. Wszystko tutaj jest jakieś obce. Nieznane pistacjowe ściany, nieznane białe meble, obce białe łóżko.
 Poruszyłem lekko lewą ręką. Dopiero teraz dostrzegłem rurkę, która była przymocowana do mojego przedramienia.  Prowadziła wysoko w górę do worka wypełnionego przezroczystym płynem. Kroplówka? Chciałem nieco podciągnąć się na łóżku, ale moje zastałe ciało odmówiło współpracy. Wszystkie mięśnie jakoś mnie bolały. Zupełnie jakby były zesztywniałe. Jakbym spał miesiącami w tym łóżku. Westchnąłem tylko bezradnie. W ustach czułem niewyobrażalną suchość. Tak bardzo chciało mi się pić. Zobaczyłem jak jasna sylwetka z głębi pomieszczenia przesuwa się w moją stronę. Spojrzałem na już tak dobrze znaną mi twarz Rassela, w te uważne zielone oczy.
-Obudziłeś się. Jak się czujesz?- Przyglądał mi się uważnie analizując każdy element mojego aktualnego stanu. Spokojnie przyłożył rękę do mojego czoła, a potem zaczął świecić czymś dziwnym prosto w moje biedne oczy.
-Pić…- Szepnąłem tak słabo i chrapliwie, jakbym właśnie wrócił z wędrówki po pustyni. Miałem wrażenie, jakbym połknął, co najmniej trzy kilogramy piasku.
-Już już- Brązowowłosy przyłożył szklankę z wodą do moich ust podnosząc nieznacznie moją głowę. Piłem powoli, mimo że byłem tak bardzo spragniony. Byłem jakiś zadziwiająco zmęczony, bezsilny. Gdy palące uczucie w gardle w końcu zostało ugaszone przymknąłem powieki wzdychając ciężko.
-Coś cię boli? – Znów zapytał blondyn uważnie mi się przyglądając.
-Wszystko- Odparłem starając się nieco unieść na przedramionach. W odpowiedzi usłyszałem jedynie ciche prychnięcie.
-A jakoś konkretniej?- Zagadnął Rassel uśmiechając się ukradkiem.
-Nie, nie wiem. Właściwie to mięśnie mnie bolą. Jakbym miał potwornego kaca po naprawdę ciężkiej nocy - Opadłem znów na poduszki bezsilnie– Właściwie, gdzie ja jestem?- Zapytałem w końcu rozglądając się po nieznanym pomieszczeniu. W życiu tutaj nie byłem.
-Powiedzmy, że to taka sala medyczna, stworzona dla mnie- Spojrzałem głęboko w zielone oczy. Co to wszystko miało znaczyć? Sala medyczna? … Przeniosłem wzrok na swoje nadgarstki, które były mocno obandażowane. Dziwny dreszcz przeszył moje ciało. Dopiero w tym momencie zdałem sobie w pełni sprawę z tego, co tak właściwie się stało. Ja… próbowałem się zabić… Chciałem się zabić.
Nie udało się?
Oddech jakoś uwiązł w moim gardle, a łzy podeszły do moich oczu.
Czemu czułem ulgę?
Czemu moje serce tak bardzo się cieszy?
Przecież nie udało się. Nadal jestem tutaj zamknięty, nadal zdany na JEGO łaskę. Zacisnąłem palce w pięść, by powstrzymać potworne drżenie rąk.
-Ja…czy…- Właściwie sam nie wiedziałem, o co chce zapytać. Byłem po prostu rozbity. Moje myśli, moje serce, logika, wszystko szeptało coś do mnie wewnątrz. Co teraz? Co powinienem zrobić?
-Uspokój się- Usłyszałem delikatny, spokojny głos tuż przy uchu –Teraz już jesteś bezpieczny, niczym się nie martw- Ciepła smukła dłoń spoczęła na moim czole i pozostawała tam przez chwilę – Nie masz już gorączki. Jest coraz lepiej- Spojrzałem przez załzawione oczy na Rassela, który spokojnie stał tuż przy moim łóżku, patrząc na mnie z troską i jakby zakłopotaniem.
-Dziękuje- Szepnąłem cicho w jego stronę. Wyglądał na nieco zaskoczonego.
-Za co mi dziękujesz?- Zapytał prychając i wykrzywiając usta w dziwnym uśmieszku –Naprawdę, czemu zrobiłeś coś tak głupiego?- Spojrzał na mnie ukradkiem już całkiem poważnie.
-Ja…- Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Po prostu w tamtym momencie wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Uczucia wzięły górę i po prostu zrobiłem coś pod wpływem wielkiej rozpaczy. Wtedy tego po prostu chciałem. Chciałem skończyć to cierpienie. Chciałem uciec. A to wydawała się jedyna i najlepsza do tego droga.
-Dobrze, dobrze. Nie musisz mi mówić. W końcu, co mi do tego- Wzruszył ramionami, jakby faktycznie mało go to obchodziło –Przyniosę ci coś lekkiego do zjedzenia. Nawet nie myśl o tym, żeby wstawać z łóżka. Zrozumiano?- Zgromił mnie tak władczym i groźnym spojrzeniem, że od razu automatycznie przytaknąłem. Czemu oni wszyscy są tak strasznie natarczywi?
Gdy w końcu Rassel zniknął za drzwiami, spróbowałem unieść się na słabych ramionach. Poczułem ukłucie z tyłu żeber, jakby ktoś dźgnął mnie igła. Postękałem chwile i z dość dużą trudnością, ale jakoś udało mi się w końcu pozostać w półsiadzie. Odetchnąłem głębiej czując, jak ból promieniuje wzdłuż mojego kręgosłupa. Co tutaj się właściwie działo? Czuję się, jakby ciężarówka po mnie przejechała. Ba, nawet nie raz, ale piętnaście razy.
-No proszę, proszę. Już myślałem, że nigdy się nie obudzisz- Spojrzałem w kierunku drzwi słysząc ten kpiący, rozbawiony głos.
-Felix- Gdy zobaczyłem czarnowłosego uśmiechającego się w moją stronę jak istny psychol, sam nie mogłem się powstrzymać od lekkiego uśmiechu.
– Długo spałaś mała księżniczko- Wyszczerzył się mocno pokazując światu te swoje białe ząbki. Oczy skrzyły mu się z rozbawienia, a może i z radości? Sam nie wiem, czy to czasem moja wyobraźnia nie płata mi figli.
-Nie nazywaj mnie tak- Warknąłem w kierunku bruneta, który podszedł do podnóżka łóżka i oparł się o nie łokciami, wpatrując się we mnie intensywnie –Naprawdę, czemu zaraz po obudzeniu musze na ciebie patrzeć?- Skwitowałem niezbyt zadowolony z obecności tego szalonego brutala. A mimo to jego widok jakoś podniósł mnie na duchu. Ostatnimi czasy zrobiłem z niego powiernika swoich myśli.
-A co wolałbyś żeby ktoś inny tutaj przyszedł?- Wyszczerzył się we wrednym uśmieszku unosząc jedną brew. Już ja tam wiem, co on sobie właśnie pomyślał.
-Nie o to mi chodziło głupku- Skwitowałem, mimowolnie czerwieniąc się trochę.
-Nie martw się pewnie w końcu i on przyjdzie- Prychnął unosząc lewy kącik ust. Odwróciłem wzrok. Serce w mojej piersi znów jakoś dziwnie bolało. Miał racje, w końcu i Izaku będzie musiał tutaj przyjść. Nawet, gdy jedynie pomyślę o nim całe moje ciało napina się a wszystkie włosy stają mi dęba ze strachu. Chyba nie byłem gotowy, by móc w ogóle przebywać w jego pobliżu. Właściwie, nie wiem czy kiedykolwiek znów będę. Samo wspomnienie o tych czerwonych oczach i długich blond pasmach sprawiało, że coś we mnie krzyczało z bólu – Więc …w końcu udało mu się ciebie złamać, co?- Skwitował Felix patrząc uważnie na moją twarz.
-Nie wiem o czym mówisz- Odparłem ukrywając twarz pod kurtyną włosów.
-Wiesz i to doskonale. Rozumiem, że w takim razie masz zamiar unikać problemu ile tylko się da- Westchnął z dezaprobatą spoglądając gdzieś w bok –Szczerze powiedziawszy, kiedy usłyszałem co zrobiłeś byłem naprawdę zaskoczony. Nie sądziłem, że zdecydujesz się na coś takiego. Samobójstwo- W tym momencie uśmiechnął się pod nosem jakby z ekscytacji. Czasem naprawdę wolę nie wiedzieć, co on ma w tej głowie - Cóż właściwie to mi trochę zaimponowało. Pomyślałem sobie, że taki krok wymagał naprawdę sporo odwagi. Chociaż to pewnie dość dziwne- wyszczerzył się w moją stronę, jak wariat pokazując swoje śnieżno białe kły.
-Nie planowałem tego. Po prostu… wtedy…-  Łzy zaczęły spływać po moich policzkach jak kaskady żalu. Nagle smutek i ból ukrywany gdzieś głęboko w mojej podświadomości po prostu eksplodował. Zacisnąłem zęby powstrzymując się przed szlochem. Zakryłem oczy ręką. Dlaczego teraz? Dlaczego akurat, kiedy on jest w pobliżu? Nie chciałem, by ten głupek patrzył na mnie w tak zawstydzającym momencie. Usłyszałem skrzypnięcie sprężyny łóżka i poczułem, jak ugina się pod ciężarem drugiego ciała. Chwile potem ciepła dłoń znalazła się na mojej głowie czochrając moje włosy. Zapłakany zamarłem i spojrzałem w całkowicie czarne oczy tuż naprzeciwko moich.
-Nie martw się – Uśmiechnął się zawadiacko, szczerząc się niczym małe dziecko – Wiesz Izaku to uparta bestia, jak sobie coś wbije do głowy, to ciężko go przekonać- Zdjął rękę z mojej głowy i oparł ją o bok łóżka – Jednak tym razem myślę, że nawet on dostał niezłą nauczkę- Spoglądał gdzieś przed siebie, najwyraźniej myśląc o czymś intensywnie.
-Felix złaź z łóżka, nie jesteś u siebie- Spojrzałem w kierunku drzwi, w których stał Rassel z czarną tacą. Felix prychnął podirytowany, jednak mimo to wstał z łóżka krzyżując ręce na piersi.
- I co zadowolony?- Rzucił z pełną pogardy miną w stronę brązowowłosego, który podszedł już do mnie.
-Bardzo- Zironizował szatyn, kładąc tacę na moich kolanach. Stała na niej głęboka czarka wypełniona gorąca zupą – Na razie możesz zjeść tylko tyle. Nie chce, żebyś miał potem jakieś problemu żołądkowe-
-Dziękuje- Uśmiechnąłem się do szatyna blado łapiąc za łyżkę. Przez chwilę zielone oczy obserwowały mnie uważnie.
-Coś mu znowu nagadał- Rassel warknął nagle w kierunku Felixa.
-Nic, a nic - Brunek odsunął się unosząc dłonie w obronnym geście –Swoją drogą, czemu nic mu jeszcze nie powiedziałeś?- Nagle atmosfera jakoś zgęstniała. Obaj mierzyli się wrogimi spojrzeniami. Właściwie, o co chodzi?
-Nie twój interes, wynocha. On ma teraz odpoczywać- Warknął szatyn patrząc na bruneta spode łba.
-Tak, tak. Już wychodzę- Mruknął Felix olewając kompletnie rozdrażnienie blondyna – Do zobaczenia mały- Posłał mi perskie oko i ten pełen rozbawienia uśmieszek. Boziu jego naprawdę bawiło wkurzanie innych. Cóż w końcu, czego innego można by się po nim spodziewać. Chwile później zniknął gdzieś za drzwiami.
Spojrzałem na Rassela, ale ten szybko się odwrócił i wrócił do swojego biurka. A więc jednak. Było coś, czego nie wiedziałem. Na moje nieszczęście Rassel wcale nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar mi cokolwiek mówić.
-O czym on mówił? Czego mi nie powiedziałeś?- Spytałem nieco ściszonym głosem wpatrując się intensywnie w zielonookiego, jakby to miało w jakikolwiek sposób wymusić jego zeznania. Niestety najwyraźniej nie podziałało. Brązowowłosy wciąż siedział cicho przeglądając jakieś papiery na swoim biurku –Rassel powiedz mi!- Powiedziałem już nieco głośniej. Byłem trochę wkurzony tym, że wszyscy w kółko mają przede mną tylko tajemnice.
-Co za papla z tego… - Burknął cicho pod nosem, jednak z tej odległości wciąż byłem w stanie to usłyszeć. Szatyn westchnął ciężko obracając się na krześle twarzą do mnie – No dobrze powiem ci, ale tylko, jeśli zaczniesz jeść- Odparł skinąwszy głową w kierunku tacy na moich kolanach. Automatycznie zamoczyłem łyżkę w przestygłej nieco zupie. Była dobra, naprawdę pyszna, dlatego od razu brałem do ust kolejne porcje. Spojrzałem jedynie na Rassela, zachęcając go do kontynuowania.
-Jak Izaku cię tutaj przyniósł to było z Toba naprawdę źle- W tym momencie niemal oplułem całą pościel zawartością swoich ust. Czy on właśnie powiedział, że Izaku mnie tutaj przyniósł? Z jakiegoś nieznanego mi powodu w tym momencie poczułem naprawdę niewyobrażalne zawstydzenie –Coś się stało?- Zapytał szatyn marszcząc brwi w wyrazie niezrozumienia.
-Nie. Nie. To nic mów dalej- Zaśmiałem się jakoś nerwowo, wycierając usta. Cholera powinienem zacząć lepiej kontrolować swoje reakcje.
-No dobrze. Dość głęboko się ciąłeś, więc przez krótką chwilę zdążyłeś się mocno wykrwawić. Właściwie można powiedzieć, że jeszcze chwila a było by już za późno, na jakikolwiek ratunek- Zielone oczy spoczęły na mnie uważnie przyglądając się moim reakcjom. Szybko odwróciłem wzrok. Patrząc na niego czułem się, jakbym patrzył we własne sumienie, które z całą pewnością miałoby mi wiele do powiedzenia. I raczej nie było by to nic miłego. Przez chwilę wgapiałem się w niemal opróżnioną już miskę. A więc było aż tak źle. Prawie mi się udało. Z jakiegoś powodu moje usta same układały się do uśmiechu, a ja z całych sił próbowałem je powstrzymać  -Na szczęście, jakoś udało mi się Ciebie uratować- Tym razem uśmiechnąłem się jakoś gorzko na te słowa. Tak. Na szczęście.
-Więc ile byłem nieprzytomny?- Zapytałem jakoś bez specjalnego zainteresowania. Przez chwilę, trwała cisza, jakby Rassel zastanawiał się, czy powinien dalej poruszać ten temat.
-Przez tydzień- Spojrzałem na brązowowłosego z autentycznym szokiem i niedowierzaniem.
- Jak to tydzień?- To by nawet wiele wyjaśniało. Ogólne osłabienie, ból mięsni, ból zastałych stawów.
-Pojawiły się różne komplikacje. Dostałeś wysokiej gorączki, której nie mogłem niczym zbić.  Bałem się, że dostałeś jakiegoś zakażenia. W pewnym momencie było naprawdę kiepsko, ale…- Zatrzymał się na chwilę wlepiając wzrok w podłogę. W myślach pewnie przypominał sobie obrazy sprzed paru dni – Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło- Uśmiechnął się do mnie lustrując uważnie moją twarz – Podawałem ci środki nasenne, dlatego tyle spałeś. Możesz odczuwać przez jakiś czas ich skutki uboczne-
-Co masz na myśli?- Zapytałem patrząc na szatyna niepewnie.
-No na przykład zawroty głowy czy nawet zasłabnięcia. Dlatego chce, żebyś dzisiaj nie ruszał się z łóżka- Powiedział wlepiając we mnie pełne powagi spojrzenie.
-Rozumiem- Odpowiedziałem cicho, wpatrując się w szerokie bandaże na moich nadgarstkach. Więc tak to wszystko wyglądało. Niewiele brakowało, a naprawdę udałoby mi się uciec z tego świata. Dosłownie. Wtedy w mojej głowie rozdźwięczało, to nurtujące pytanie 
–Dlaczego?-
-Co dlaczego?- Zapytał zielonooki, z jakąś dziwną złością w głosie, marszcząc brwi.
-Dlaczego tak bardzo walczyłeś o moje życie?- Zapytałem patrząc głęboko w te zielone zimne oczy.
-Dlaczego zadajesz takie głupie pytanie?- Odpowiedział mi pytaniem, z nieskrywaną irytacją w głosie – Czy to nie jest oczywiste?- Świdrował mnie spojrzeniem z daleka.
-Nie- Pokręciłem przecząco głową – W końcu jestem tutaj obcy.  Jestem tylko zabaweczką. Więc, po co się tak starać? Zepsute zabawki się wyrzuca prawda?- Może moje słowa były bezlitosne i dotkliwe, w szczególności po tak wielkim wysiłku, jaki włożył w to bym żył, ale… tak właśnie czułem. Tak właśnie myślałem. Przecież Izaku dokładnie wbił mi do głowy, że jestem nikim. Więc… dlaczego?
Rassel wstał gwałtownie trzaskając ręką o blat swojego biurka, które zatrzęsło się od impetu uderzenia. Niemal kipiał wściekłością. Przez chwilę poczułem ciarki na plecach widząc tą niepohamowaną agresję.
-Co z tobą do cholery głupi bachorze?- Wrzasnął w moją stronę z całą furią, jaką wyzwoliły moje słowa –Po tym jak wszyscy przesiadywali przy twoim łóżku ty mówisz coś takiego!- Warknął przez zaciśnięte zęby, zwijając ciasno palce w pięści.
-Wszyscy…- Byłem w zbyt dużym szoku, by móc cokolwiek powiedzieć. Rassel prychnął odwracając się do mnie tyłem.
-Jesteś głupi czy ślepy?- Burknął z wyrzutem patrząc na mnie z ukosa. Przez chwile między nami trwała bitwa na spojrzenia. Zupełnie, jakbyśmy chcieli odczytać myśli drugiego. W końcu nie wytrzymałem i spuściłem wzrok. Nic z tego już nie rozumiem. Nie rozumiem ich sposobu myślenia, odczuć, działań. To nie miało sensu. Jakby zmieszano okrucieństwo z troską. To w ogóle nie miało sensu! Chciało mi się płakać. To miejsce było jakieś nienormalne. Serce tak bardzo mnie bolało. Coś ściskało je z całej siły w mojej klatce piersiowej.
-A co to za krzyki?- Spojrzałem w kierunku drzwi. Tym razem stał tam Kyon jak zwykle szczerząc się jak głupi do mnie, a tuż obok niego niczym cień spoglądał na mnie Akane. Parsknąłem gorzko rozbawiony tą absurdalną sytuacją – No proszę, proszę, nasza mała śpiąca owieczka na reszcie się obudziła- Kyon wyszczerzył się do mnie w tym swoim szczerozłotym uśmieszku, puszczając mi jeszcze oczko. Jakoś nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. Był chyba jedyną osobą, która potrafiła wprawić mnie w dobry nastrój ot tak po prostu, zwyczajnym gestem. To była chyba jego ukryta niesamowita moc. Czerwonowłosy spojrzał na Rassela przyglądając mu się przekornie. W końcu ten odwrócił się niczym obrażone dziecko.
-Dobrze! Świetnie! Musze wyjść, więc teraz wy tutaj z nim siedźcie- Prychnął niezadowolony, po czym szybkim krokiem wyszedł. Brzmiało to tak, jakby siedzenie ze mną w jednym pomieszczeniu miało być jakimś rodzajem kary. Odłożyłem spokojnie tacę z pustą miską na szafkę tuż przy łóżku.
-Nie, czekaj!- Krzyknął Kyon za szatynem który najwyraźniej całkowicie go zignorował – Kurde, o co mu chodzi?- Westchnął drapiąc się po głowie. Cóż właściwie to sam chciałbym wiedzieć. Wszystko, co wiedziałem o tym miejscu zaczęło się sypać. A może po prostu wydawało mi się, że wiem już wszystko? Głowa zaczynała mi pękać od nadmiaru informacji. A może byłem już przemęczony? Ciężko powiedzieć.
-To jak tam mały?- Wydarł się Kyon, dosłownie wskakując na moje łóżko bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Sprężyny i rama łóżka skrzypnęły niczym rozgniewany potwór. Przez chwilę myślałem, że zarwie się pod naszym ciężarem, ale na szczęście wciąż jakimś cudem dawało rade.
-Co ty robisz, zarwiesz łóżko- Spojrzałem spanikowany na czerwonowłosego, który w odpowiedzi roześmiał się jeszcze głośniej. No naprawdę wielkie dziecko z niego, co ja się mam z tymi ludźmi, boziu.
-No, no i jak tam?- Wypełnione zadowoleniem i ciekawością, czerwone oczy wlepiały się we mnie. O co mu kurde chodzi?
-Dobrze, ale właściwie, o co ci chodzi?- Właściwie nie bardzo łapie, o co chce mnie zapytać. Gdy twarz Kyona, z tymi wielkimi ciekawskimi oczyma zaczęła się zbliżać do mojej twarzy poczułem się naprawdę zawstydzony. Odsuwałem się jak mogłem, starając się uciec wzrokiem gdzieś w bok. Jego radość była jakaś przytłaczająca. Dosłownie wylewała się z niego przygniatając mnie do ramy łóżka.
-Hmmmm…- W tym właśnie momencie przestał się uśmiechać, a zamiast tego zwinął usta w dziubek spoglądając na mnie spod przymrożonych powiek.
-Kurde, Kyon- Wykrzyknąłem w końcu już całkowicie spłoszony tą bezpośredniością rudzielca. Odsunąłem go łapiąc za barki, na tyle ile zdołałem. Siedział, stanowczo za blisko!! Kurde– Przestań się do mnie tak zbliżać. O co ci znowu chodzi?- Spojrzałem spłoszony w czerwone oczyska, radośnie wpatrujące się we mnie. Zapewne byłem już cały czerwony jak burak.
-Widzę, że jednak dobrze się czujesz. Cale szczęście- Co? Dopiero teraz mój mózg zaskoczył. Zdaje się, że czerwono włosy, przez cały ten czas chciał mnie rozśmieszyć …czy coś takiego. Właściwie to nie jestem pewien, co chciał dokładnie zrobić, ale… chyba… na swój własny sposób sprawdzał czy nie jestem załamany. Co za pokręcony gościu. Odetchnąłem już nieco spokojniej.
-Kyon. Głupku- Zaśmiałem się pod nosem, bo jego sposoby działania były naprawdę irracjonalnie nielogiczne. Mimo wszystko czułem w sercu ciepło. Myśl, że jednak ktoś się martwił i okazuje to tak szczerze, naprawdę mnie cieszy. Jakby to powiedzieć… „Przyjaciół poznaje się w biedzie”, czy coś w tym stylu.
-Co? Głupku? Dlaczego?- Zaśmiał się, choć już mniej z rozbawienia. Chyba nie chciał mnie, po prostu urazić – Cieszę się, że nic ci się nie stało- Nagle jego mina spoważniała. Odwrócił wzrok posyłając mi jednocześnie delikatnego kuksańca w bok – Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś tak po prostu poszedł na tamten świat bez żadnego pożegnania. W końcu w tym wszystkim jest też sporo mojej winy- Wyszeptał z niemal grobową powagą, nie patrząc na mnie.
-Co ty mówisz?- Zapytałem lekko przerażony jego słowami. Nie miały w ogóle sensu. Czy on się obwiniał? Dlaczego?
-Wiesz bez względu na wszystko musimy wypełniać rozkazy Izaku. Nieważne czego dotyczą…- przerwał na chwilę spoglądając na mnie z udawanym uśmieszkiem – ….lub kogo- Chociaż jego usta śmiały się niby tak otwarcie to oczy były smutne, martwe.
On… czuł wyrzuty?
Dlatego, że zrobił to, co kazał mu Izaku?
-Przestań- Zaśmiałem się z absurdalności tej sytuacji – Przecież to nie twoja wina- W tym momencie niewielu rzeczy naprawdę byłem pewny, ale tego jednego byłem.
-Nieprawda- Rubinowe tęczówki spojrzały głęboko w moje oczy – Myślę, że wszyscy za bardzo przyzwyczaili się do tego, że Izaku cię nie zabije i zapomnieli, jak okrutnym zabójcą potrafi być- Uśmiechnął się słabo, patrząc na mnie wciąż z tym dobrze wyczuwalnym poczuciem winy. Izaku. Jeden człowiek, który wszystko zmienia, jeden, który nad wszystkim ma władzę.
-Proszę Cię nie mów takich rzeczy-W tym jednym momencie zdałem sobie sprawę z okrutnej prawdy, którą już od dawna znałem, ale po prostu nie chciałem jej zaakceptować – Tak jakby, można było się jakkolwiek przeciwstawić Izaku. Przecież dobrze wiesz, że jemu nie można się sprzeciwiać -  Uśmiechnąłem się szeroko patrząc na twarz Kyona, która zamarła w jakimś smutku na dźwięk moich słów – Przecież ja sam najlepiej się o tym przekonałem. Ja wiem najlepiej, co znaczy jego gniew i furia. Od niego zależy wszystko. Bez jego wiedzy nie dzieje się nic. Wygląda na to… -W tym momencie mój głos załamał się. Znów poczułem jak słone smużki spływają po mojej skórze – Wygląda na to, że bez jego pozwolenia nie można nawet umrzeć- To był kres mojej samokontroli, wybuchnąłem gorzkim płaczem, który jednak sprawiał mi ulgę. Płakałem jak małe dziecko ukrywając twarz w dłoniach. Po raz kolejny. Jednak tym razem było inaczej. Czułem na ramionach dwie ciepłe dłonie. Jedną dużą i ciężką jak kamień i drugą drobną, malutką i delikatną niemal niezauważalną, zupełnie jak osoba, do której należała. Akane prawie o nim zapomniałem.  Nic nie musiał mówić, a mimo to czułem ich wsparcie. Wiedziałem, że nie jestem sam, że mogę się im wypłakać, a oni nie powiedzą nawet słowa skargi.  
Izaku.
Tak wiele myśli i uczuć jest w tym jednym słowie.
Jak mam do cholery stanąć naprzeciw Ciebie?
Jakim cudem mam znów na Ciebie spojrzeć? No jak?

CDN…