sobota, 13 lutego 2016

Gorzkie łzy

Po długim oczekiwaniu wstawiam kolejną część opowiadania. Zapraszam do czytania :) 
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Czułem jakieś dziwne otępienie. Nicość. Czerń, która pochłaniała mnie z każdej strony. Zupełnie jakbym wynurzał się z odmętów morskiej otchłani na powierzchnię. Dziwny, tępy ból promieniował w każdej części mojego ciała. Co tak właściwie się działo? Umarłem? Trafiłem do piekła? Zebrałem wszystkie siły, jakie znalazłem w tym obolałym ciele by unieść powieki. Wszystko było takie zamglone. Powieki znów chciały opaść. Brakowało mi siły, jakby całe moje ciało pokryte było warstwą ołowiu. Zamrugałem powoli starając się przyzwyczaić oczy do światła. Jakoś odwykły od niego. Rozmazane plany stawały się coraz wyraźniejsze. Z każdą chwilą dostrzegałem ostrzejsze rysy przedmiotów wokół mnie. Wreszcie opanowałem rozleniwione mięśnie i rozejrzałem się już nieco uważniej po pomieszczeniu. Pierwszy raz jestem w tym miejscu, a przynajmniej nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej je widział. Wszystko tutaj jest jakieś obce. Nieznane pistacjowe ściany, nieznane białe meble, obce białe łóżko.
 Poruszyłem lekko lewą ręką. Dopiero teraz dostrzegłem rurkę, która była przymocowana do mojego przedramienia.  Prowadziła wysoko w górę do worka wypełnionego przezroczystym płynem. Kroplówka? Chciałem nieco podciągnąć się na łóżku, ale moje zastałe ciało odmówiło współpracy. Wszystkie mięśnie jakoś mnie bolały. Zupełnie jakby były zesztywniałe. Jakbym spał miesiącami w tym łóżku. Westchnąłem tylko bezradnie. W ustach czułem niewyobrażalną suchość. Tak bardzo chciało mi się pić. Zobaczyłem jak jasna sylwetka z głębi pomieszczenia przesuwa się w moją stronę. Spojrzałem na już tak dobrze znaną mi twarz Rassela, w te uważne zielone oczy.
-Obudziłeś się. Jak się czujesz?- Przyglądał mi się uważnie analizując każdy element mojego aktualnego stanu. Spokojnie przyłożył rękę do mojego czoła, a potem zaczął świecić czymś dziwnym prosto w moje biedne oczy.
-Pić…- Szepnąłem tak słabo i chrapliwie, jakbym właśnie wrócił z wędrówki po pustyni. Miałem wrażenie, jakbym połknął, co najmniej trzy kilogramy piasku.
-Już już- Brązowowłosy przyłożył szklankę z wodą do moich ust podnosząc nieznacznie moją głowę. Piłem powoli, mimo że byłem tak bardzo spragniony. Byłem jakiś zadziwiająco zmęczony, bezsilny. Gdy palące uczucie w gardle w końcu zostało ugaszone przymknąłem powieki wzdychając ciężko.
-Coś cię boli? – Znów zapytał blondyn uważnie mi się przyglądając.
-Wszystko- Odparłem starając się nieco unieść na przedramionach. W odpowiedzi usłyszałem jedynie ciche prychnięcie.
-A jakoś konkretniej?- Zagadnął Rassel uśmiechając się ukradkiem.
-Nie, nie wiem. Właściwie to mięśnie mnie bolą. Jakbym miał potwornego kaca po naprawdę ciężkiej nocy - Opadłem znów na poduszki bezsilnie– Właściwie, gdzie ja jestem?- Zapytałem w końcu rozglądając się po nieznanym pomieszczeniu. W życiu tutaj nie byłem.
-Powiedzmy, że to taka sala medyczna, stworzona dla mnie- Spojrzałem głęboko w zielone oczy. Co to wszystko miało znaczyć? Sala medyczna? … Przeniosłem wzrok na swoje nadgarstki, które były mocno obandażowane. Dziwny dreszcz przeszył moje ciało. Dopiero w tym momencie zdałem sobie w pełni sprawę z tego, co tak właściwie się stało. Ja… próbowałem się zabić… Chciałem się zabić.
Nie udało się?
Oddech jakoś uwiązł w moim gardle, a łzy podeszły do moich oczu.
Czemu czułem ulgę?
Czemu moje serce tak bardzo się cieszy?
Przecież nie udało się. Nadal jestem tutaj zamknięty, nadal zdany na JEGO łaskę. Zacisnąłem palce w pięść, by powstrzymać potworne drżenie rąk.
-Ja…czy…- Właściwie sam nie wiedziałem, o co chce zapytać. Byłem po prostu rozbity. Moje myśli, moje serce, logika, wszystko szeptało coś do mnie wewnątrz. Co teraz? Co powinienem zrobić?
-Uspokój się- Usłyszałem delikatny, spokojny głos tuż przy uchu –Teraz już jesteś bezpieczny, niczym się nie martw- Ciepła smukła dłoń spoczęła na moim czole i pozostawała tam przez chwilę – Nie masz już gorączki. Jest coraz lepiej- Spojrzałem przez załzawione oczy na Rassela, który spokojnie stał tuż przy moim łóżku, patrząc na mnie z troską i jakby zakłopotaniem.
-Dziękuje- Szepnąłem cicho w jego stronę. Wyglądał na nieco zaskoczonego.
-Za co mi dziękujesz?- Zapytał prychając i wykrzywiając usta w dziwnym uśmieszku –Naprawdę, czemu zrobiłeś coś tak głupiego?- Spojrzał na mnie ukradkiem już całkiem poważnie.
-Ja…- Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Po prostu w tamtym momencie wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Uczucia wzięły górę i po prostu zrobiłem coś pod wpływem wielkiej rozpaczy. Wtedy tego po prostu chciałem. Chciałem skończyć to cierpienie. Chciałem uciec. A to wydawała się jedyna i najlepsza do tego droga.
-Dobrze, dobrze. Nie musisz mi mówić. W końcu, co mi do tego- Wzruszył ramionami, jakby faktycznie mało go to obchodziło –Przyniosę ci coś lekkiego do zjedzenia. Nawet nie myśl o tym, żeby wstawać z łóżka. Zrozumiano?- Zgromił mnie tak władczym i groźnym spojrzeniem, że od razu automatycznie przytaknąłem. Czemu oni wszyscy są tak strasznie natarczywi?
Gdy w końcu Rassel zniknął za drzwiami, spróbowałem unieść się na słabych ramionach. Poczułem ukłucie z tyłu żeber, jakby ktoś dźgnął mnie igła. Postękałem chwile i z dość dużą trudnością, ale jakoś udało mi się w końcu pozostać w półsiadzie. Odetchnąłem głębiej czując, jak ból promieniuje wzdłuż mojego kręgosłupa. Co tutaj się właściwie działo? Czuję się, jakby ciężarówka po mnie przejechała. Ba, nawet nie raz, ale piętnaście razy.
-No proszę, proszę. Już myślałem, że nigdy się nie obudzisz- Spojrzałem w kierunku drzwi słysząc ten kpiący, rozbawiony głos.
-Felix- Gdy zobaczyłem czarnowłosego uśmiechającego się w moją stronę jak istny psychol, sam nie mogłem się powstrzymać od lekkiego uśmiechu.
– Długo spałaś mała księżniczko- Wyszczerzył się mocno pokazując światu te swoje białe ząbki. Oczy skrzyły mu się z rozbawienia, a może i z radości? Sam nie wiem, czy to czasem moja wyobraźnia nie płata mi figli.
-Nie nazywaj mnie tak- Warknąłem w kierunku bruneta, który podszedł do podnóżka łóżka i oparł się o nie łokciami, wpatrując się we mnie intensywnie –Naprawdę, czemu zaraz po obudzeniu musze na ciebie patrzeć?- Skwitowałem niezbyt zadowolony z obecności tego szalonego brutala. A mimo to jego widok jakoś podniósł mnie na duchu. Ostatnimi czasy zrobiłem z niego powiernika swoich myśli.
-A co wolałbyś żeby ktoś inny tutaj przyszedł?- Wyszczerzył się we wrednym uśmieszku unosząc jedną brew. Już ja tam wiem, co on sobie właśnie pomyślał.
-Nie o to mi chodziło głupku- Skwitowałem, mimowolnie czerwieniąc się trochę.
-Nie martw się pewnie w końcu i on przyjdzie- Prychnął unosząc lewy kącik ust. Odwróciłem wzrok. Serce w mojej piersi znów jakoś dziwnie bolało. Miał racje, w końcu i Izaku będzie musiał tutaj przyjść. Nawet, gdy jedynie pomyślę o nim całe moje ciało napina się a wszystkie włosy stają mi dęba ze strachu. Chyba nie byłem gotowy, by móc w ogóle przebywać w jego pobliżu. Właściwie, nie wiem czy kiedykolwiek znów będę. Samo wspomnienie o tych czerwonych oczach i długich blond pasmach sprawiało, że coś we mnie krzyczało z bólu – Więc …w końcu udało mu się ciebie złamać, co?- Skwitował Felix patrząc uważnie na moją twarz.
-Nie wiem o czym mówisz- Odparłem ukrywając twarz pod kurtyną włosów.
-Wiesz i to doskonale. Rozumiem, że w takim razie masz zamiar unikać problemu ile tylko się da- Westchnął z dezaprobatą spoglądając gdzieś w bok –Szczerze powiedziawszy, kiedy usłyszałem co zrobiłeś byłem naprawdę zaskoczony. Nie sądziłem, że zdecydujesz się na coś takiego. Samobójstwo- W tym momencie uśmiechnął się pod nosem jakby z ekscytacji. Czasem naprawdę wolę nie wiedzieć, co on ma w tej głowie - Cóż właściwie to mi trochę zaimponowało. Pomyślałem sobie, że taki krok wymagał naprawdę sporo odwagi. Chociaż to pewnie dość dziwne- wyszczerzył się w moją stronę, jak wariat pokazując swoje śnieżno białe kły.
-Nie planowałem tego. Po prostu… wtedy…-  Łzy zaczęły spływać po moich policzkach jak kaskady żalu. Nagle smutek i ból ukrywany gdzieś głęboko w mojej podświadomości po prostu eksplodował. Zacisnąłem zęby powstrzymując się przed szlochem. Zakryłem oczy ręką. Dlaczego teraz? Dlaczego akurat, kiedy on jest w pobliżu? Nie chciałem, by ten głupek patrzył na mnie w tak zawstydzającym momencie. Usłyszałem skrzypnięcie sprężyny łóżka i poczułem, jak ugina się pod ciężarem drugiego ciała. Chwile potem ciepła dłoń znalazła się na mojej głowie czochrając moje włosy. Zapłakany zamarłem i spojrzałem w całkowicie czarne oczy tuż naprzeciwko moich.
-Nie martw się – Uśmiechnął się zawadiacko, szczerząc się niczym małe dziecko – Wiesz Izaku to uparta bestia, jak sobie coś wbije do głowy, to ciężko go przekonać- Zdjął rękę z mojej głowy i oparł ją o bok łóżka – Jednak tym razem myślę, że nawet on dostał niezłą nauczkę- Spoglądał gdzieś przed siebie, najwyraźniej myśląc o czymś intensywnie.
-Felix złaź z łóżka, nie jesteś u siebie- Spojrzałem w kierunku drzwi, w których stał Rassel z czarną tacą. Felix prychnął podirytowany, jednak mimo to wstał z łóżka krzyżując ręce na piersi.
- I co zadowolony?- Rzucił z pełną pogardy miną w stronę brązowowłosego, który podszedł już do mnie.
-Bardzo- Zironizował szatyn, kładąc tacę na moich kolanach. Stała na niej głęboka czarka wypełniona gorąca zupą – Na razie możesz zjeść tylko tyle. Nie chce, żebyś miał potem jakieś problemu żołądkowe-
-Dziękuje- Uśmiechnąłem się do szatyna blado łapiąc za łyżkę. Przez chwilę zielone oczy obserwowały mnie uważnie.
-Coś mu znowu nagadał- Rassel warknął nagle w kierunku Felixa.
-Nic, a nic - Brunek odsunął się unosząc dłonie w obronnym geście –Swoją drogą, czemu nic mu jeszcze nie powiedziałeś?- Nagle atmosfera jakoś zgęstniała. Obaj mierzyli się wrogimi spojrzeniami. Właściwie, o co chodzi?
-Nie twój interes, wynocha. On ma teraz odpoczywać- Warknął szatyn patrząc na bruneta spode łba.
-Tak, tak. Już wychodzę- Mruknął Felix olewając kompletnie rozdrażnienie blondyna – Do zobaczenia mały- Posłał mi perskie oko i ten pełen rozbawienia uśmieszek. Boziu jego naprawdę bawiło wkurzanie innych. Cóż w końcu, czego innego można by się po nim spodziewać. Chwile później zniknął gdzieś za drzwiami.
Spojrzałem na Rassela, ale ten szybko się odwrócił i wrócił do swojego biurka. A więc jednak. Było coś, czego nie wiedziałem. Na moje nieszczęście Rassel wcale nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar mi cokolwiek mówić.
-O czym on mówił? Czego mi nie powiedziałeś?- Spytałem nieco ściszonym głosem wpatrując się intensywnie w zielonookiego, jakby to miało w jakikolwiek sposób wymusić jego zeznania. Niestety najwyraźniej nie podziałało. Brązowowłosy wciąż siedział cicho przeglądając jakieś papiery na swoim biurku –Rassel powiedz mi!- Powiedziałem już nieco głośniej. Byłem trochę wkurzony tym, że wszyscy w kółko mają przede mną tylko tajemnice.
-Co za papla z tego… - Burknął cicho pod nosem, jednak z tej odległości wciąż byłem w stanie to usłyszeć. Szatyn westchnął ciężko obracając się na krześle twarzą do mnie – No dobrze powiem ci, ale tylko, jeśli zaczniesz jeść- Odparł skinąwszy głową w kierunku tacy na moich kolanach. Automatycznie zamoczyłem łyżkę w przestygłej nieco zupie. Była dobra, naprawdę pyszna, dlatego od razu brałem do ust kolejne porcje. Spojrzałem jedynie na Rassela, zachęcając go do kontynuowania.
-Jak Izaku cię tutaj przyniósł to było z Toba naprawdę źle- W tym momencie niemal oplułem całą pościel zawartością swoich ust. Czy on właśnie powiedział, że Izaku mnie tutaj przyniósł? Z jakiegoś nieznanego mi powodu w tym momencie poczułem naprawdę niewyobrażalne zawstydzenie –Coś się stało?- Zapytał szatyn marszcząc brwi w wyrazie niezrozumienia.
-Nie. Nie. To nic mów dalej- Zaśmiałem się jakoś nerwowo, wycierając usta. Cholera powinienem zacząć lepiej kontrolować swoje reakcje.
-No dobrze. Dość głęboko się ciąłeś, więc przez krótką chwilę zdążyłeś się mocno wykrwawić. Właściwie można powiedzieć, że jeszcze chwila a było by już za późno, na jakikolwiek ratunek- Zielone oczy spoczęły na mnie uważnie przyglądając się moim reakcjom. Szybko odwróciłem wzrok. Patrząc na niego czułem się, jakbym patrzył we własne sumienie, które z całą pewnością miałoby mi wiele do powiedzenia. I raczej nie było by to nic miłego. Przez chwilę wgapiałem się w niemal opróżnioną już miskę. A więc było aż tak źle. Prawie mi się udało. Z jakiegoś powodu moje usta same układały się do uśmiechu, a ja z całych sił próbowałem je powstrzymać  -Na szczęście, jakoś udało mi się Ciebie uratować- Tym razem uśmiechnąłem się jakoś gorzko na te słowa. Tak. Na szczęście.
-Więc ile byłem nieprzytomny?- Zapytałem jakoś bez specjalnego zainteresowania. Przez chwilę, trwała cisza, jakby Rassel zastanawiał się, czy powinien dalej poruszać ten temat.
-Przez tydzień- Spojrzałem na brązowowłosego z autentycznym szokiem i niedowierzaniem.
- Jak to tydzień?- To by nawet wiele wyjaśniało. Ogólne osłabienie, ból mięsni, ból zastałych stawów.
-Pojawiły się różne komplikacje. Dostałeś wysokiej gorączki, której nie mogłem niczym zbić.  Bałem się, że dostałeś jakiegoś zakażenia. W pewnym momencie było naprawdę kiepsko, ale…- Zatrzymał się na chwilę wlepiając wzrok w podłogę. W myślach pewnie przypominał sobie obrazy sprzed paru dni – Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło- Uśmiechnął się do mnie lustrując uważnie moją twarz – Podawałem ci środki nasenne, dlatego tyle spałeś. Możesz odczuwać przez jakiś czas ich skutki uboczne-
-Co masz na myśli?- Zapytałem patrząc na szatyna niepewnie.
-No na przykład zawroty głowy czy nawet zasłabnięcia. Dlatego chce, żebyś dzisiaj nie ruszał się z łóżka- Powiedział wlepiając we mnie pełne powagi spojrzenie.
-Rozumiem- Odpowiedziałem cicho, wpatrując się w szerokie bandaże na moich nadgarstkach. Więc tak to wszystko wyglądało. Niewiele brakowało, a naprawdę udałoby mi się uciec z tego świata. Dosłownie. Wtedy w mojej głowie rozdźwięczało, to nurtujące pytanie 
–Dlaczego?-
-Co dlaczego?- Zapytał zielonooki, z jakąś dziwną złością w głosie, marszcząc brwi.
-Dlaczego tak bardzo walczyłeś o moje życie?- Zapytałem patrząc głęboko w te zielone zimne oczy.
-Dlaczego zadajesz takie głupie pytanie?- Odpowiedział mi pytaniem, z nieskrywaną irytacją w głosie – Czy to nie jest oczywiste?- Świdrował mnie spojrzeniem z daleka.
-Nie- Pokręciłem przecząco głową – W końcu jestem tutaj obcy.  Jestem tylko zabaweczką. Więc, po co się tak starać? Zepsute zabawki się wyrzuca prawda?- Może moje słowa były bezlitosne i dotkliwe, w szczególności po tak wielkim wysiłku, jaki włożył w to bym żył, ale… tak właśnie czułem. Tak właśnie myślałem. Przecież Izaku dokładnie wbił mi do głowy, że jestem nikim. Więc… dlaczego?
Rassel wstał gwałtownie trzaskając ręką o blat swojego biurka, które zatrzęsło się od impetu uderzenia. Niemal kipiał wściekłością. Przez chwilę poczułem ciarki na plecach widząc tą niepohamowaną agresję.
-Co z tobą do cholery głupi bachorze?- Wrzasnął w moją stronę z całą furią, jaką wyzwoliły moje słowa –Po tym jak wszyscy przesiadywali przy twoim łóżku ty mówisz coś takiego!- Warknął przez zaciśnięte zęby, zwijając ciasno palce w pięści.
-Wszyscy…- Byłem w zbyt dużym szoku, by móc cokolwiek powiedzieć. Rassel prychnął odwracając się do mnie tyłem.
-Jesteś głupi czy ślepy?- Burknął z wyrzutem patrząc na mnie z ukosa. Przez chwile między nami trwała bitwa na spojrzenia. Zupełnie, jakbyśmy chcieli odczytać myśli drugiego. W końcu nie wytrzymałem i spuściłem wzrok. Nic z tego już nie rozumiem. Nie rozumiem ich sposobu myślenia, odczuć, działań. To nie miało sensu. Jakby zmieszano okrucieństwo z troską. To w ogóle nie miało sensu! Chciało mi się płakać. To miejsce było jakieś nienormalne. Serce tak bardzo mnie bolało. Coś ściskało je z całej siły w mojej klatce piersiowej.
-A co to za krzyki?- Spojrzałem w kierunku drzwi. Tym razem stał tam Kyon jak zwykle szczerząc się jak głupi do mnie, a tuż obok niego niczym cień spoglądał na mnie Akane. Parsknąłem gorzko rozbawiony tą absurdalną sytuacją – No proszę, proszę, nasza mała śpiąca owieczka na reszcie się obudziła- Kyon wyszczerzył się do mnie w tym swoim szczerozłotym uśmieszku, puszczając mi jeszcze oczko. Jakoś nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. Był chyba jedyną osobą, która potrafiła wprawić mnie w dobry nastrój ot tak po prostu, zwyczajnym gestem. To była chyba jego ukryta niesamowita moc. Czerwonowłosy spojrzał na Rassela przyglądając mu się przekornie. W końcu ten odwrócił się niczym obrażone dziecko.
-Dobrze! Świetnie! Musze wyjść, więc teraz wy tutaj z nim siedźcie- Prychnął niezadowolony, po czym szybkim krokiem wyszedł. Brzmiało to tak, jakby siedzenie ze mną w jednym pomieszczeniu miało być jakimś rodzajem kary. Odłożyłem spokojnie tacę z pustą miską na szafkę tuż przy łóżku.
-Nie, czekaj!- Krzyknął Kyon za szatynem który najwyraźniej całkowicie go zignorował – Kurde, o co mu chodzi?- Westchnął drapiąc się po głowie. Cóż właściwie to sam chciałbym wiedzieć. Wszystko, co wiedziałem o tym miejscu zaczęło się sypać. A może po prostu wydawało mi się, że wiem już wszystko? Głowa zaczynała mi pękać od nadmiaru informacji. A może byłem już przemęczony? Ciężko powiedzieć.
-To jak tam mały?- Wydarł się Kyon, dosłownie wskakując na moje łóżko bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Sprężyny i rama łóżka skrzypnęły niczym rozgniewany potwór. Przez chwilę myślałem, że zarwie się pod naszym ciężarem, ale na szczęście wciąż jakimś cudem dawało rade.
-Co ty robisz, zarwiesz łóżko- Spojrzałem spanikowany na czerwonowłosego, który w odpowiedzi roześmiał się jeszcze głośniej. No naprawdę wielkie dziecko z niego, co ja się mam z tymi ludźmi, boziu.
-No, no i jak tam?- Wypełnione zadowoleniem i ciekawością, czerwone oczy wlepiały się we mnie. O co mu kurde chodzi?
-Dobrze, ale właściwie, o co ci chodzi?- Właściwie nie bardzo łapie, o co chce mnie zapytać. Gdy twarz Kyona, z tymi wielkimi ciekawskimi oczyma zaczęła się zbliżać do mojej twarzy poczułem się naprawdę zawstydzony. Odsuwałem się jak mogłem, starając się uciec wzrokiem gdzieś w bok. Jego radość była jakaś przytłaczająca. Dosłownie wylewała się z niego przygniatając mnie do ramy łóżka.
-Hmmmm…- W tym właśnie momencie przestał się uśmiechać, a zamiast tego zwinął usta w dziubek spoglądając na mnie spod przymrożonych powiek.
-Kurde, Kyon- Wykrzyknąłem w końcu już całkowicie spłoszony tą bezpośredniością rudzielca. Odsunąłem go łapiąc za barki, na tyle ile zdołałem. Siedział, stanowczo za blisko!! Kurde– Przestań się do mnie tak zbliżać. O co ci znowu chodzi?- Spojrzałem spłoszony w czerwone oczyska, radośnie wpatrujące się we mnie. Zapewne byłem już cały czerwony jak burak.
-Widzę, że jednak dobrze się czujesz. Cale szczęście- Co? Dopiero teraz mój mózg zaskoczył. Zdaje się, że czerwono włosy, przez cały ten czas chciał mnie rozśmieszyć …czy coś takiego. Właściwie to nie jestem pewien, co chciał dokładnie zrobić, ale… chyba… na swój własny sposób sprawdzał czy nie jestem załamany. Co za pokręcony gościu. Odetchnąłem już nieco spokojniej.
-Kyon. Głupku- Zaśmiałem się pod nosem, bo jego sposoby działania były naprawdę irracjonalnie nielogiczne. Mimo wszystko czułem w sercu ciepło. Myśl, że jednak ktoś się martwił i okazuje to tak szczerze, naprawdę mnie cieszy. Jakby to powiedzieć… „Przyjaciół poznaje się w biedzie”, czy coś w tym stylu.
-Co? Głupku? Dlaczego?- Zaśmiał się, choć już mniej z rozbawienia. Chyba nie chciał mnie, po prostu urazić – Cieszę się, że nic ci się nie stało- Nagle jego mina spoważniała. Odwrócił wzrok posyłając mi jednocześnie delikatnego kuksańca w bok – Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś tak po prostu poszedł na tamten świat bez żadnego pożegnania. W końcu w tym wszystkim jest też sporo mojej winy- Wyszeptał z niemal grobową powagą, nie patrząc na mnie.
-Co ty mówisz?- Zapytałem lekko przerażony jego słowami. Nie miały w ogóle sensu. Czy on się obwiniał? Dlaczego?
-Wiesz bez względu na wszystko musimy wypełniać rozkazy Izaku. Nieważne czego dotyczą…- przerwał na chwilę spoglądając na mnie z udawanym uśmieszkiem – ….lub kogo- Chociaż jego usta śmiały się niby tak otwarcie to oczy były smutne, martwe.
On… czuł wyrzuty?
Dlatego, że zrobił to, co kazał mu Izaku?
-Przestań- Zaśmiałem się z absurdalności tej sytuacji – Przecież to nie twoja wina- W tym momencie niewielu rzeczy naprawdę byłem pewny, ale tego jednego byłem.
-Nieprawda- Rubinowe tęczówki spojrzały głęboko w moje oczy – Myślę, że wszyscy za bardzo przyzwyczaili się do tego, że Izaku cię nie zabije i zapomnieli, jak okrutnym zabójcą potrafi być- Uśmiechnął się słabo, patrząc na mnie wciąż z tym dobrze wyczuwalnym poczuciem winy. Izaku. Jeden człowiek, który wszystko zmienia, jeden, który nad wszystkim ma władzę.
-Proszę Cię nie mów takich rzeczy-W tym jednym momencie zdałem sobie sprawę z okrutnej prawdy, którą już od dawna znałem, ale po prostu nie chciałem jej zaakceptować – Tak jakby, można było się jakkolwiek przeciwstawić Izaku. Przecież dobrze wiesz, że jemu nie można się sprzeciwiać -  Uśmiechnąłem się szeroko patrząc na twarz Kyona, która zamarła w jakimś smutku na dźwięk moich słów – Przecież ja sam najlepiej się o tym przekonałem. Ja wiem najlepiej, co znaczy jego gniew i furia. Od niego zależy wszystko. Bez jego wiedzy nie dzieje się nic. Wygląda na to… -W tym momencie mój głos załamał się. Znów poczułem jak słone smużki spływają po mojej skórze – Wygląda na to, że bez jego pozwolenia nie można nawet umrzeć- To był kres mojej samokontroli, wybuchnąłem gorzkim płaczem, który jednak sprawiał mi ulgę. Płakałem jak małe dziecko ukrywając twarz w dłoniach. Po raz kolejny. Jednak tym razem było inaczej. Czułem na ramionach dwie ciepłe dłonie. Jedną dużą i ciężką jak kamień i drugą drobną, malutką i delikatną niemal niezauważalną, zupełnie jak osoba, do której należała. Akane prawie o nim zapomniałem.  Nic nie musiał mówić, a mimo to czułem ich wsparcie. Wiedziałem, że nie jestem sam, że mogę się im wypłakać, a oni nie powiedzą nawet słowa skargi.  
Izaku.
Tak wiele myśli i uczuć jest w tym jednym słowie.
Jak mam do cholery stanąć naprzeciw Ciebie?
Jakim cudem mam znów na Ciebie spojrzeć? No jak?

CDN…