Wstawiam krótki przerywnik, który stanowi połączenie z tym co będzie się działo dalej, ale to już tajemnica na następne rozdziały ;). Na razie zapraszam do czytania.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiecie jak to jest, gdy wstajecie rano i już przeczuwacie,
że ten dzień będzie jednym z gorszych? Cóż, właśnie tak się czułem tego ranka.
Dzisiaj po raz pierwszy wyszedłem z łóżka. Tak jest! Wielki PAN doktor Rassel
pozwolił mi na przechadzkę samopas! Rozumiecie to?
Choć oczywiście
ochrzanił mnie najpierw z góry na dół, że mam się nie przemęczać, tak jak
zapewne i tak zrobię i mam się nie denerwować, i odpoczywać. Na koniec
podsumował mnie, że pewnie to i tak niemożliwe skoro mowa o mnie i że zapewne wykonam
coś głupiego… No cóż nie mogłem go zapewnić, że coś takiego nie będzie miało
miejsca w końcu w tym miejscu wszystko się może zdarzyć. Więc ten dzień nie zapowiadał
się tak źle, dopóki nie spojrzałem rano w lustro. Moje oczy wyglądały, jakbym
był kilkudniowymi zwłokami samego siebie. Opuchnięte i sine, jak podczas
pierwszej fazy przemiany w zombie. Dlatego pierwsze, co zrobiłem tego
„cudownego” ranka to postanowiłem wziąć wreszcie upragniony prysznic. Wierzcie
mi, gdy leży się w łóżku przez tak długi czas to są pewne zapachy i sprawy,
których naprawdę nie chcielibyście doświadczać osobiście i o których raczej nie
chciałbym wam opowiadać.
Swoja drogą, dobrze było wrócić do swojego pokoju. Niby nie całkiem
mój, ale przynajmniej czułem się tutaj w miarę bezpiecznie. Znajome meble,
graty i wszechobecny bajzel sprawiły, że poczułem się wreszcie jak u siebie.
Niemal od razu rozpocząłem misję łazienka. Ciepła woda mnie uspokoiła i
pozwoliła na chwilę się odprężyć, bynajmniej na tyle ile to było możliwe. Niestety
był jeden minus całej tej sytuacji. Dopóki moje rany na nadgarstkach się nie
zagoją musiałem brać prysznic w gumowych długich rękawiczkach ciasno oplątanych
wokół moich przedramion. Podobno to kwestia „bezpieczeństwa”. Zakażenie i tego
typu sprawy, ale kto by się tym przejmował? Cieszę się, że nikt mnie tak nie
widzi, bo przysięgam, że wyglądam jak wariat z psychiatryka.
Swoją drogą zacząłem chyba odczuwać skutki uboczne leków, o
których mówił Rassel. Już po raz enty dzisiejszego dnia poczułem, jakby ziemia
nagle zaczyna wirować pod moimi stopami. Złapałem się mocno kabiny i powoli
wypełzłem z niej chwytając się zlewu. Ochlapałem twarz lodowatą wodą i
wirowanie na chwile ustało. To było naprawdę dziwne uczucie. Jakbym był na
kacu, ale zupełnie na trzeźwo… rozumiecie to? Bo ja szczerze nie. I co
najgorsze nie da się przyzwyczaić do tego uczucia.
Wyszedłem spokojnie z łazienki opleciony wyłącznie
ręcznikiem. Niemal od razu padłem na łóżko jak ledwo żywy. To naprawdę jakaś
udręka…. Jakim cudem przejście kilku metrów po płaskim podłożu może sprawiać
tyle problemów?
-A więc jednak nie doszedłeś całkiem do siebie?- Niemal
podskoczyłem słysząc ten zimny głos dochodzący dosłownie znikąd. Rozejrzałem
się i dopiero teraz zauważyłem Felixa stojącego w rogu pokoju ukrytego w cieniu
szafy. Mogę się założyć, że specjalnie się tam ulokował, żeby mnie
przestraszyć, zaraza jedna.
-Co ty tu robisz? Już nawet odrobiny prywatności nie można
mieć we własnym pokoju?- Warknąłem w jego stronę naciągając mocniej na siebie
ręcznik.
-Och no proszę cie, nie zachowuj się jak cnotka niewydymka-
Wyszczerzył się wrednie i dałbym sobie rękę uciąć, że chciał dodać coś w stylu
„Przecież wszyscy wiedza, że tak nie jest” –Rassel się o ciebie martwił. Kazał
mi kontrolować co jakiś czas czy nie leżysz gdzieś w korytarzu nieprzytomny-
Spojrzał na mnie posyłając mi ten swój markowy ironiczny uśmieszek.
-Jak widzisz mam się świetnie. A teraz idź już sobie, jeśli
łaska- Warknąłem w stronę bruneta z nieskrywaną wrogością, jednak Felixa
zbytnio to nie wzruszyło.
-Wszystko ok?- Zapytał wgapiając się we mnie tymi czarnymi
węgielkami. Wiedziałem, że pytał o moja kondycję fizyczną, ale co miałem mu właściwie
powiedzieć? Sam do końca nie byłem pewny czy wszystko było dobrze. Właściwie
fizycznie było niby ok, ale w środku czułem, że najmniejszy podmuch złości czy
niepowodzenia mnie załamie.
-Tak, chyba tak… sam nie wiem- Przyznałem w końcu wzdychając
głęboko. Co teraz? Po tym wszystkim co się stało, co miałem zrobić? Jak zacząć
od początku? Miałem po prostu pójść do Izaku i powiedzieć wszystko, co gotowało
mi się w głowie? Nie, nie było takiej opcji! Nie potrafiłem nawet przypomnieć
sobie jego twarzy bez dreszczy na plecach, a co dopiero własnowolnie pójść do
jego pieczary. Właściwie nie oszukujmy się, wyłącznie wyjście z pokoju było już
wielkim wyzwaniem. Każdy zakręt był dla mnie jak spojrzenie śmierci w oczy, ON
zawsze mógł gdzieś tam stać.
-Wierz, że nie musisz na razie nic robić. Nikt na ciebie nie
naciska i sam też nie powinieneś- Mruknął pod nosem brunet patrząc na mnie
uważnie. Czy mi się wydaje, czy on się jednak o mnie martwi? Chyba naprawdę
zaczynam mieć problemy z głową.
-Nie rozumiesz- Po tym co się stało wolałbym już nigdy
więcej na niego nie patrzeć. Ale przecież to niemożliwe. Tutaj on jest królem i
władcą a spotkanie z nim to tylko kwestia czasu - Wciąż mam w głowie te sceny. Brutalność.
Gdziekolwiek nie spojrzę, cokolwiek nie
zrobię, wciąż w kółko widzę przed oczami te noc. Tak jakby wyryto ją w mojej głowie. Muszę jak
najszybciej pozbyć się tego albo nie będę w stanie wrócić do normalności-
Westchnąłem ciężko, bo oddech uwiązł mi gdzieś w gardle. Wciąż się bałem,
czułem ten potężny wszechogarniający strach. Ciężar obecności Izaku na barkach.
-Wiesz coś ci powiem- Zagadnął, po czym ostrożnie podszedł
do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał, a potem znów odwrócił się w moją stronę.
Spojrzał głęboko w moje oczy, jakby zastanawiał się jeszcze, czy aby na pewno
powinien coś jeszcze dodawać, w końcu jednak się przełamał – Izaku na pewno nie
pozostał obojętny na to co się stało. Możliwe, że żałuje tego co zrobił- Parsknąłem
śmiechem słysząc tak naiwne i dziecinne słowa z ust bruneta. „Żałuje”. To słowa
w żaden sposób nie pasowało mi do blondyna. Przecież to on jest wielkim władcą,
to on ustala reguły. Dlaczego miałby żałować dla takiego śmiecia jak ja? Nie
mogę uwierzyć, że Felix, którego miałem za prawdziwego realistę mógł wymyśleć cos
takiego, to przecież całkowicie niedorzeczne.
-Nie bądź śmieszny Felix obaj wiemy, że to niemożliwe-
Spojrzałem na niego wzrokiem pełnym goryczy i furii. Takie żarty w żaden sposób
mnie nie śmieszyły.
-Zastanów się nad tym jeszcze. W końcu wszyscy jesteśmy
tylko ludźmi- Uśmiechnął się blado i odwrócił się znów w stronę drzwi naciskając
na klamkę. Nim zdążyłem cokolwiek dodać brunet wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Jesteśmy ludźmi… moje serce doskonale wie, że blondyn dla
mnie nie jest już człowiekiem. Jest po prostu bestią. Okrutnym sobą, który nie
cofnie się przed wyrządzeniem jakiejkolwiek krzywdy. Usiadłem na łóżku podciągając
kolana pod brodę. Przez chwile starałem się wyobrazić sobie Izaku, jako człowieka.
Próbowałem tak o nim myśleć wierzcie mi. Jak o człowieku, który czasem
potrzebuje pomocy, który zbłądzi w życiu, który czasem popełnia błędy… ja
próbowałem, ale te wszystkie słowa były tak obce jego postaci, która wciąż
tkwiła mi w głowie. Zupełnie do niego nie pasowały. Po prostu nie potrafiłem
znaleźć dla niego usprawiedliwienia. Nie potrafiłem powiedzieć nic, co mogłoby
sprawić, że jego obraz nie byłby tak czarny w mojej głowie. A mimo to ja wciąż…
nawet nie potrafiłem już tego powiedzieć. Samo myślenie o tym jak słabe i
uparte jest moje serce przyprawiało mnie o ból nie do zniesienia. Czemu sam
sobie zadawałem takie cierpienia? Sam
nie potrafię tego zrozumieć. Wolałbym zapomnieć to uczucie i znienawidzić go
całym sobą. W którymś momencie moje ciało przeszył potężny dreszcz. Dotknąłem
ramienia, które było już lodowate. Wciąż siedziałem na łóżku w samym ręczniku.
Doskoczyłem szybko do komody wygrzebując z niej jakąś
bieliznę i ubrania. Momentalnie zrobiło mi się cieplej. Przewiesiłem ręcznik
przez krzesełko i dotknąłem lekko pościeli. Cholera… tak jak myślałem
nasiąknęła wody z ręcznika. Zanim wyschnie trochę minie. Swoją droga co niby
miałem robić w tym pokoju? Własne myśli mnie dobijały. A siedzenie tutaj bez
żadnego celu po prostu mnie denerwowało. Cóż najlepiej było by pójść do
biblioteki i podkraść stamtąd stosik książek żebym mógł się tutaj zabunkrować
na jakiś czas. Lepiej dla mnie, żebym nie wychylał się zbytnio. Naprawdę spotkanie Izaku w tym momencie było
na końcu mojej listy rzeczy niechcianych.
Wysunąłem się z pokoju i powoli zacząłem iść korytarzem do
celu. Patrząc na te znajome ściany mam wrażenie jakbym spędził tutaj wieczność.
Jakbym znał już każdy szczegół tych murów, każdy zakręt i każdy ukryty zakamarek.
To miejsce było mi domem przez tak długi czas.
W końcu po kilku minutach wreszcie doszedłem do biblioteki.
Od razu schowałem się między półki, by nikt mi nie przeszkadzał. Co by tutaj
wybrać? Co prawda Izaku zwykle dostarczał mi dużo wątpliwej rozrywki, przez co
nie miałem zbyt wiele czasu na czytanie, ale ostatecznie lubiłem książki. Były
ciekawe, barwne i zabierały mnie chociażby na chwilę w świat, który był poza moim
zasięgiem. Niestety biblioteka nie była przesadnio duża, więc było tutaj
również dużo książek technicznych, ekonomicznych i wiele podręczników. Szczerze
to nie wiem, co mam o tym myśleć. Czyżby elita zabójców musiała się dokształcać?
Na samą myśl uśmiech sam wpłynął mi na usta. Już widzę Felixa zakuwającego do
egzaminów. Prędzej spaliłby wszystko razem z egzaminatorem. Nie potrafiłem powstrzymać
parsknięcia, które wydarło się z moich ust.
W końcu wypatrzyłem książkę, której okładka była wyjątkowo
zachęcająca. Lubię fantastykę. Jakoś jest w niej o wiele więcej radości i
pozytywnych emocji, poza tym jest bardziej ekscytująca. Jakby mało było mi
fajerwerków w życiu… No cóż może po prostu wciąż jestem dużym dzieckiem, które niekiedy
lubi pomarzyć. Czasem chyba tak po prostu trzeba. Marzyć, by przeżyć w tym
szarym, szalonym świecie. Ostatecznie wybrałem sobie pięć książek, których
jeszcze nie czytałem a wydawały się zachęcające. To powinno mi starczyć na
kilka dni spokoju. Będę mógł w ciszy zamknąć się w pokoju i po prostu
odpoczywać nie ryzykując spotkania z blondynem. Wysunąłem się spomiędzy półek niepostrzeżenie.
Usłyszałem cichutkie kroki dochodzące z jednego z korytarzy, były tak delikatne
i ostrożne, jakby ktoś poruszał się na palcach. Najgorsze w tym wszystkim było
to, że wydawały się niebezpiecznie znajome. Zamiast ukryć się z powrotem
pomiędzy półkami stałem, jak zastygły wpatrując się w korytarz. I chociaż mój
rozsądek ostatkami sił wrzeszczał do mnie bym się schował to ciało nie chciało
mnie słuchać. Z coraz szybciej bijącym sercem czekałem na to, kto pojawi się w
drzwiach. Niestety czułem, że najgorszy z moich sennych koszmarów właśnie za
moment miał się ziścić.
Nim się obejrzałem rdzawe tęczówki dosłownie mnie dopadły.
Przerażenie, tak wielkie, że nie byłem w stanie powstrzymać dreszczy ogarnęło
całe moje ciało. Izaku. A więc miałem rację. Był tutaj. Szedł w moją stronę. Patrzyłem jak złote pasma
jego włosów tańczą w powietrzu. Brakowało mi tchu. Moje serce przyspieszało z każdą sekundą jakby
za chwilę miało wyskoczyć z mojego ciała. Poczułem jak ziemia osuwa mi się spod nóg, i
powoli zaczynam tracić kontrolę nad własnym ciałem. Zawroty głowy powróciły. W
pewnym momencie po prostu poczułem jak wpadam na coś twardego. Nim się
obejrzałem regał z książkami za mną zachwiał się złowrogo. Wciąż patrzyłem w
oczy Izaku. Nie potrafiłem odwrócić się od tego magnetycznego wzroku. Tak jakby
uwięził mój umysł w tym spojrzeniu. Patrzyłem jak jego źrenice się rozszerzają,
gdy na omdlałych nogach osuwałem się na ziemie. Podbiegł do mnie w mgnieniu
oka. Niczym błysk jasnego światła. Stanął zaledwie centymetry ode mnie.
Niespodziewana bliskość blondyna sprawiła, że zamarłem. Czułem
jego zapach, jego ciepło, oddech, spojrzenie na ramionach. Dwie książki spadły
z głośnym hukiem trzaskając o podłogę obok mnie. Ręka blondyna zaczęła się
przybliżać do mnie. Chciałem krzyczeć, ale nie potrafiłem. Strach gorszy niż cokolwiek,
co znałem ściskał moje gardło i serce. Wzdrygnąłem się przyciskając stosik
książek, które wciąż miałem w rękach do siebie. W mojej głowie już pojawiły się
obrazy tego co zaraz nastąpi. Ręka, która się zbliżała… szarpnie mnie za włosy…
uderzy… złapie za gardło. Te przerażające wizje dosłownie mnie zmroziły. Jednak
mimo moich wszelkich obaw Izaku nie zrobił nic. Usłyszałem jedynie jak wzdycha
głęboko nad moją głową. Spokojnie podniósł dwie duże księgi z podłogi i odłożył
je na miejsce. Odwrócił się ode mnie i poszedł w swoją stronę. Po tym wszystkim
po prostu odszedł. Tak najzwyczajniej, jakby nic się nie stało. Po prostu odszedł.
Nie mówiąc nawet słowa. Nie wypowiadając nawet jednego słowa. Po prostu
wyszedł…
Ulga pomieszana z goryczą, strach z domieszką tęsknoty,
wściekłość z kroplą żalu. Łzy podeszły mi do oczu, ale od razu je starłem. Nie
chciałem już płakać, nie chciałem już się tak czuć. Dlaczego przez niego muszę
być taki dziwny? Wstałem najszybciej jak potrafiłem i niemal biegiem
przemierzyłem drogę z powrotem do swojego pokoju. Korytarz znów zaczął się
dziwnie chwiać, również mój pokój wirował. Zawroty głowy powróciły. Wypuściłem
książki z rąk, które po prostu opadły na podłogę z trzaskiem. Rzuciłem się na
łóżko czując, że zaraz padnę jak mucha. Tak ciężko był oddychać. Zamknąłem oczy
próbując się uspokoić. Jednak jedyne co potrafiłem dostrzec w ciemności to te
błyszczące czerwone oczy. Nie zniosę tego, już dłużej. Nie mogę. Nie potrafię
normalnie spoglądać w jego twarz, w te oczy. Nie potrafię nawet normalnie
funkcjonować, gdy wiem, że on jest gdzieś obok. Mam dość. Naprawę żałuje, że
nie udało mi się wtedy zabić. Spojrzałem na swoje nadgarstki wciąż obwiązane
ciasno bandażami. Gdybym tylko ciął głębiej, mocniej. Już nigdy nie musiałbym patrzeć
w te przerażające oczy.
CDN...