wtorek, 1 listopada 2016

Zapomnij

Przypływ weny poskutkował nowym rozdziałem w ekspresowym tempie ;) Oby dalej pisanie szło mi tak gładko jak tym razem :D A teraz robaczki zapraszam do czytania. 
------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po wczorajszym spotkaniu z Izaku jakoś nie potrafiłem się pozbierać. Próbowałem czytać jedną z książek, które sobie przyniosłem, ale JEGO twarz wciąż nie chciała zniknąć. Próbowałem spać, ale nie potrafiłem zasnąć wciąż patrząc w te przerażające oblicze. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Zaczynam myśleć, że jestem przez niego opętany. Gdziekolwiek nie spojrzę tam pojawia się ON. Wciąż czuję jego zapach.  Jestem beznadziejny. Ostatecznie cały wieczór, a potem również noc leżałem na łóżku patrząc na Izaku, który dosłownie wyrył się w mojej głowie. Jedyne czego chciałem w tym momencie to garść jakichś psychotropów byleby móc na chwilę zapomnieć o tych oczach, o tym spojrzeniu i o nim. Niestety na moje nieszczęście nie posiadałem nic takiego. Nie posiadałem nawet głupich leków nasennych. Po mojej ostatniej próbie zabicia się Rassel skonfiskował całą moją podręczną apteczkę. Chyba obawiał się, że mogę spróbować kolejny raz. W sumie sam nie jestem pewny czy bym tego nie zrobił. Tak więc nie mając zbyt wielu opcji do wyboru, po prostu leżałem na łóżku z przymkniętymi oczami, analizując to co się wczoraj stało. Miałem tysiące pytań, na które po prostu nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Dlaczego mnie zignorował? Czemu nic nie zrobił? Myślę, że gdyby wtedy mnie uderzył czy zrobił cokolwiek czułbym się lepiej niż teraz. Sam się dziwię, jak źle to brzmi. Zaczynam się przemieniać w jakiegoś masochistę, czy co? Tylko że wtedy, może… czułbym się, sam nie wiem… zauważony… potrzebny? W końcu doszedłem do prostego wniosku. Wolę czuć ból, nienawiść i upokorzenie niż nic. Wole, gdy mnie bije, gdy mnie poniża i wyśmiewa.  Nawet dla mnie brzmi to potwornie, ale tak właśnie czułem. Nie potrafię sam siebie oszukiwać. Poczucie, że jestem mu zupełnie obojętny jest nie do zniesienia.  Gorsze niż strach, niż cierpienie. To uczucie jest jak czarna dziura, która powstała w moim sercu i powoli wciągała moją duszę w nicość.
W którymś momencie po pokoju nagle rozszedł się donoś dźwięk pukania. Z zaskoczenia niemal podskoczyłem na łóżku. Leniwie i nieco zamroczony wstałem i poszedłem otworzyć drzwi. Trzymając za klamkę modliłem się by nie stał za nimi blondyn. Na szczęście, gdy je uchyliłem jedyne co zobaczyłem to czarne jak węgiel włosy i jeszcze ciemniejsze oczy Felixa.
-Po co przylazłeś do mnie z rana?- Fuknąłem w jego stronę otwierając drzwi nieco szerzej, ale wciąż tak by nie mógł swobodnie wepchać się do mojego pokoju.
- Widzę cudowny humorek z rana dopisuje- Uśmiechnął się do mnie krzywo odsłaniając rząd tych swoich śnieżnobiałych zębów. Przez chwile patrzył na mnie z tym udawanym uśmieszkiem. Najgorsze było to, że jego oczy w ogóle się nie śmiały. Wręcz przeciwnie, były przeraźliwie poważne i zimne. Wystarczył mi ten wyraz twarzy by od razy domyślić się, że coś jest nie tak.
-Po co przyszedłeś?- Zapytałem od razu, z obawą, której nie udało mi się za bardzo ukryć. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Nie wiem czego ten czarny dziad chciał, ale wcale mi się to nie podobało. W końcu parsknął pod nosem, jakby śmiał się z tej sytuacji. A może po prostu rozbawiło go to, że tym razem nie udało mu się mnie oszukać. Oblizał wargi, jakby chciał zmyć z ust ten fałszywy uśmiech.  
-Izaku chce się z tobą zobaczyć- Wypowiedział te słowa niemal ze śmiertelną powagą. I nie wiem czy to ten ton głosu czy samo imię, które wymówił wywołało u mnie falę dreszczy na plecach.
-Dlaczego?- To pytanie nagle dosłownie wyrwało się z mojej głowy. Nie potrafiłem powstrzymać drżenia głosu. Fala łez napłynęła do moich oczu.
-Nie wiem- Odparł półgłosem. Patrzył na mnie wyczekując mojej reakcji, próby ucieczki, a może jeszcze czegoś. Jakiejś próby histerii czy wybuchu rozpaczy. A ja po prostu stałem. Stałem sztywno niczym posąg wpatrując się w jakąś pustą przestrzeń przed sobą. Izaku chce mnie widzieć. To nie wróżyło nic dobrego. W końcu spojrzałem na Felixa błagalnie z załzawionymi oczyma. Nie chciałem iść. Nie chciałem znów patrzeć na blondyna. Nie byłem na to gotowy. Ledwie doszedłem do siebie po wczorajszym spotkaniu, a teraz dobrowolnie miałem do niego iść? To był jakiś koszmar – Przestań mały. Oboje wiemy, że nie masz wyjścia. Pójdziesz sam, albo będę musiał Cię tam zaprowadzić – Pod koniec jego głos był już niemal martwy. Bez wyrazu, uczuć, bez cienia zawahania. A więc to tak. To był rozkaz. Właśnie teraz zacząłem się bać.
-Nie trzeba. Pójdę sam- Zabrzmiałem jak skazaniec tuż przed pójściem na krzesło. I tak się czułem. Czemu? Powiedzcie mi, czemu wciąż mnie to spotyka? Co ja takiego zrobiłem? Wyszedłem z pokoju zamykając za sobą cicho drzwi. Spojrzałem w czarne oczy Felixa z nadzieją na to, że uda mi się odwlec to nieuniknione spotkanie z blondynem. Jednak on jedynie skinął głową w stronę korytarza. Zaraz potem odwrócił ode mnie wzrok, jakby nie chciał na mnie patrzeć.
Nie mając innego wyjścia pod eskortą ruszyłem na spotkanie z demonem. Z blondwłosym, czerwonookim diabłem. Z każdym krokiem czułem jak moje serce zaczyna przyspieszać. Łzy znów zaczęły cisnąć mi się do oczu. Czułem się naprawdę beznadziejnie. Miałem ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, rozwalić coś, cokolwiek. Z drugiej jednak strony czułem ogromną potrzebę by paść na ziemię i po prostu się rozpłakać. Zacząć ryczeć jak małe dziecko. Naprawdę już nie wiem za co to wszystko mnie spotyka. Kiedyś myślałem, że może to pokuta za jakieś grzechy, że może ja jakoś zawiniłem i to pewnego rodzaju kara. Teraz porzuciłem już to naiwne rozumowanie. Myślę, że niektórzy ludzie mają po prostu w życiu pecha. A ja byłem na szczycie tej pechowej listy. Po prostu taki był już mój los. Poniekąd sam z własnej woli wdepnąłem w to gówno i doprowadziłem do tej sytuacji. Felix lekko stuknął mnie w bok dając mi znak, że mamy skręcić w kolejny korytarz. Bez wyraźnego sprzeciwu zrobiłem co chciał. Próba jakiegokolwiek oporu skończyłaby się jedynie kilkoma siniakami, płaczem i szarpaniną. Był ode mnie silniejszy, szybszy i większy. Spojrzałem ukradkiem na jego twarz. Wydawała się spokojna, ale było w niej coś depresyjnego. W którymś momencie zauważył mój wzrok, ale zamiast odwzajemnić spojrzenie, tak jak to zwykle robił, po prostu się odwrócił. Nie chciał na mnie patrzeć. Tylko dlaczego? Zagryzłem wargi by się nie rozpłakać. Czułem, że wszystko co tutaj miałem powoli mnie opuszcza. A właściwie zostaje mi zabrane. Jakby ktoś wyrywał po kawałeczku cząstki mojej duszy bez znieczulenia. Swoją drogą, zawsze w tych najgorszych sytuacjach to właśnie Felix jest koło mnie. Co prawda nigdy nie zrobił mi jakiejś poważnej krzywdy. Oczywiście poza wyzwiskami, groźbami i kilkoma szarpnięciami. Zawsze był przy tych najgorszych chwilach. To zawsze on niczym kat doprowadzał mnie do blondyna i pilnował, abym nie zwiał.
-Czemu to zawsze Ciebie po mnie wysyła?- Wydusiłem w końcu z siebie to ciche pytanie. W sumie nie byłem zainteresowany zbytnio odpowiedzią, ale musiałem zająć czymś swoją rozszalałą głowę. Przez chwilę brunet nic nie mówił, ale potem prychnął pod nosem, jakbym pytał o coś błahego i oczywistego.
-Sam nie wiem. Może mi ufa najbardziej. A może ze względu na stare czasy- Stwierdził wzruszając lekko ramionami. W mojej głowie pojawiła się setka pytań odnośnie „starych czasów”, jednak nie miałem nawet szansy ich zadać, bo doszliśmy właśnie pod drzwi „biura” Izaku. Felix podszedł do drzwi i nacisnął masywną klamkę. Stare drewniane wrota skrzypnęły złowrogo. Sam dźwięk tych potwornych pisków i zgrzytów wywołał u mnie fale dreszczy. Przez chwile moja głowa krzyczała, abym uciekał. Właściwie całe moje ciało broniło się jak mogło przed wejściem do tego pomieszczenia. Patrząc w czarne tęczówki, które wciąż uważnie mnie obserwowały zmusiłem się do postawienia kolejnych kroków. Wszedłem do jamy bestii. Na marmurowej podłodze moje buty wydawały głośny stukot, który niósł się wzdłuż ścian. To miejsce przyprawiało mnie o ciarki. Te ściany, meble, zapach, to wszystko przywracało złe wspomnienia. Powiedziałbym, że nawet te najgorsze. Postawiłem kilka kroków na przód i rozejrzałem się po pomieszczeniu szukając wzrokiem blondyna. Gdy tylko moje oczy dostrzegły jego złote włosy potężny dreszcz przeszył moje ciało. Zupełnie, jakby ktoś wbił mi lodowaty nóż w klatkę piersiową. Chwilę potem drzwi za mną zamknęły się z głuchym trzaskiem. Poczułem jak Felix trąca mnie lekko w plecy żebym podszedł jeszcze bliżej. Nie miałem najmniejszej ochoty zbliżać się do tego demona, ale jak zawsze nie miałem tutaj nic do powiedzenia. Stawiając kolejne kroki patrzyłem na blondyna, który wciąż się nie poruszył. Stał przed wielkim starym drewnianym krzesłem w bezruchu. Wyglądał jak posąg jakiegoś boga wojny. Podpierał łokieć lewą ręką, a dłonią zasłaniał sobie usta. Ktoś kto go nie znał powiedziałby, że jest nieobecny, ale to było tylko złudzenie. Najwyraźniej myślał nad czymś bardzo intensywnie i zignorował nasze pojawienie się. W połowie drogi stanąłem. Nie byłem w stanie zbliżyć się już bardziej. Po prostu nie mogłem. Ciało odmawiało mojej głowie posłuszeństwa. Już teraz z trudem powstrzymywałem się przed drżeniem. Serce biło mi tak szybko, że niemal czułem je w gardle, jakby zaraz miało tamtędy wyskoczyć. Najwyraźniej ta odległość wystarczyła, bo Felix również się zatrzymał.
-Już jesteśmy- Odparł brunet zwracając się w stronę Izaku.
-Zauważyłem- Zimny, głęboki głos Izaku rozniósł się po całym pomieszczeniu. Czułem jak wwierca się w moją głowę, jak zaledwie jedno słowo wypowiedziane przez niego doprowadza mnie do granic wytrzymałości nerwowej. Moje oczy utkwiły się w jego butach. Nie chciałem spotkać tych przerażających czerwonych oczu. Wiedziałem, że to będzie mój koniec. Padnę, rozpłaczę się, zemdleję, a może i dostanę zawału serca. Nie wiem, ale nie mogłem w nie spojrzeć. Blondyn poruszył się i z kocią gracją usiadł na wielkim krześle, niczym na swoim tronie. Ułożył ręce wygodnie wzdłuż szerokich drewnianych podłokietników. Wciąż nic nie mówiąc zaczął postukiwać nerwowo palcem w drewno. Cisza była nieznośna. Była jak czekanie na ogłoszenie z góry ustalonego wyroku śmierci. Patrzył na mnie. Czułem to. Jego zimne spojrzenie zamrażało moje ciało od czubka głowy. Rozlewało się po moim ciele niczym paraliżujący jad. Sekundy tej ciszy zamieniały się w godziny oczekiwania.
-Shon- Nagle usłyszałem swoje imię. Wypowiedział je tak bezbarwnym i zimnym głosem, zupełnie wypranym z emocji. Moje serce zadrżało i niewiele myśląc uniosłem wzrok. Nasze oczy spotkały się. Miałem nadzieję, że choć na chwilę pokażę chociaż cień jakichś uczuć. Tęsknotę, miłość, gniew, rozbawienie, cokolwiek. Ale on jak zwykle by po prostu opanowanym i zimnym draniem. Z tą swoją maską króla i władcy wszechświata.
-Podjąłem decyzję co do twojego pobytu w tym miejscu- Słysząc te słowa zawarłem. Moje serce na chwilę się zatrzymało. Czułem jak moje oczy coraz bardziej się rozszerzają z autentycznym strachem. Co się dzieje? O czym on mówi? – Dam Ci trzy godziny na podjęcie decyzji. W obecnej sytuacji dostaniesz tylko dwa wyjścia – Przerwał na chwilę jakby się zastanawiał czy wciąż ma kontynuować. Czułem jak robi mi się słabo, jak zimny pot oblewa moje plecy. Co on wygaduje? Jaką decyzję? Co on chce ze mną zrobić? – Pierwsza opcja. Za trzy godziny spakujesz się. Felix przyjdzie po ciebie i wywiezie Cię w bezpieczne miejsce w mieście. Będziesz mógł wrócić do swojego starego życia. Zapomnisz o tym miejscu i o wszystkim co widziałeś. Osobiście dopilnuję, by nikt z organizacji Ci nie zagroził i Cię nie szpiegował- Przestałem oddychać, na chwilę moje serce się zatrzymało. Zostało zamrożone i rozbite na kawałki. Wbiłem wzrok tępo w marmurową posadzkę. Co on właśnie powiedział? Mam wrócić do starego życia? Czy to jakiś żart? Jeśli tak to niech natychmiast przestanie. Niech roześmieje się właśnie teraz. W przeciwnym razie, chyba umrę.
-Jesteś tego pewien?- Głos Felixa był pełen obawy i jakby niepewności. A więc on też uważał, że to jakiś absurd i dziwny żart?
-Nie wtrącaj się to nie twoja sprawa- Blondyn warknął do niego złowrogo, głosem niemal ociekającym nienawiścią. Brzmiał, jakby ostatkami sił trzymał się swojego stoickiego spokoju.
-Oczywiście, przepraszam- Burknął brunet już nieco ściszonym i autentycznie skruszonym głosem.
-Druga opcja- Wziął głęboki wdech, po czym znów zaczął mówić te gorzkie słowa, których nie chciałem słyszeć -Zostaniesz. Jako członek organizacji poniesiesz wszelkie konsekwencje swojego postępowania – Z trudnością przełknąłem ślinę. Podniosłem wzrok i znów spojrzałem w te okrutne oczy. Były takie zimne, bezduszne, nieludzkie. On… po prostu postanowił się mnie pozbyć. Chciałem coś powiedzieć.  Otworzyłem nawet usta, ale nie potrafiłem wydobyć z nich ani jednego słowa. Po prostu zamarły w bezruchu, jak całe moje ciało – To wszystko. Możesz już wrócić do siebie. Od tej chwili masz trzy godziny na decyzję – Stałem dalej w miejscu. Nie byłem w stanie się poruszyć. Patrzyłem na blondyna. Patrzyłem na jego delikatne usta, które znów wypowiedziały słowa, które tak bardzo bolały. Czekałem, aż zacznie się śmiać. Czekałem na puentę tego okrutnie doskonałego żartu, która wciąż nie nadchodziła. Nagle poczułem szarpnięcie za rękę.
-Wychodzimy, zanim się zdenerwuje- Usłyszałem cichy szept Felixa, który chwycił mnie mocno pod ramię i ciągnął nieubłaganie w stronę drzwi zmuszając moje nogi do kolejnych kroków.
-Jeszcze jedno- Felix zatrzymał się, odwracając się w stronę blondyna. Ja niestety nie byłem w stanie. Czekałem na kolejne zimne słowa  – Jeśli postanowisz odejść nie będziesz musiał już więcej mnie oglądać – Łzy, które wstrzymywałem już dłuższy czas zaczęły wylewać się z moich szeroko otwartych oczu. Czułem, jakby kolejny sztylet goryczy wbijał się głęboko w moje serce. Jakby kolejna część mnie umierała właśnie bezpowrotnie.  Felix znów szarpnął mnie do przodu. Przez łzy nie widziałem, gdzie idę. Po prostu poddałem się brunetowi. Zawiasy olbrzymich wrót znów skrzypnęły złowieszczo. Felix wypchnął mnie z pokoju. Nim drzwi zdążyły się za mną zamknąć usłyszałem ostatnie słowa blondyna. Ciche, a jednak wystarczająco głośne bym je usłyszał: „Żegnaj Shon”. Poczułem jak moja dusza z całą miłością i uczuciem, którym wciąż go darzyłem została rozszarpana w strzępy. Nie pozostało z niej nic.
Wraz z trzaskiem drzwi upadłem na kolana. Łzy zaczęły zalewać moją twarz. Dlaczego? On chciał się mnie pozbyć. Wyrzuca mnie? Po tym wszystkim… po tych groźbach…  po całym tym czasie spędzonym razem… Nie wierze. Poczułem silne szarpnięcie za bluzkę.
-Wstawaj! Weź się w garść do cholery!- Warkot Felixa i jego rozwścieczone oczy w tym momencie nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Czemu się złościł? Był na mnie zły? Czemu? –Rusz się, co się z tobą dzieje?- Rzucił mnie w stronę ściany. Podparłem się o nią plecami, ale spuściłem wzrok na podłogę. Zacząłem się śmieć. To wszystko to był jakiś koszmar. Jakiś absurd, żart. To nie mogło być prawdziwe. To wszystko to tylko iluzja, sen, na pewno. Nagle poczułem siarczystego policzka na twarzy. Spojrzałem beznamiętnie na Felixa. Zupełnie zobojętniały na atak jego agresji – Do cholery pozbieraj się. Zrób coś. Czemu nic nie mówisz?- Wrzasnął na mnie wyczekując najwyraźniej jakiejś odpowiedzi. Ale co mu miałem powiedzieć? Nic. Nie miałem nic do powiedzenia – To bez sensu! Idziemy!- Szarpnął mnie za kołnierz wlokąc mnie z powrotem do mojego pokoju jak mniemam.
Szedłem za nim zupełnie bez sprzeciwu. Po prostu stawiałem kolejne kroki. Czułem się, jak zawieszony w przestrzeni. Jakby ktoś nagle odłączył mój mózg od racjonalnego myślenia. Czułem pustkę. Wielką pustkę. Co to do cholery miało być? Mam wrócić do swojego starego życia? Mam wrócić tam na górę? Zapomnieć o tym wszystkim co tu się działo? Jak? Jak niby do cholery mam zapomnieć? Jak mam zapomnieć cierpienie, które tutaj poznałem? Jak mam zapomnieć ten obezwładniający strach? Jak mam zapomnieć o NIM? O tych długich blond włosach skrzących się w świetle, o hipnotycznych oczach, które więziły moją duszę, o ustach, które wypowiadały tyle bolesnych słów.  Jak mam zapomnieć, że pokochałem tego drania? Kolejne łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Dlaczego on mi to zrobił? Wyrzucił mnie stąd. Po prostu się mnie pozbywa. Zupełnie jakby znudził się kolejną zabawką. A więc to prawda. Obrzydło mu już moje towarzysko. Przejadło się mu krzywdzeniem mnie. A więc wszyscy mieli rację, nic dla niego nie znaczę. Na końcu po prostu się mnie pozbywa. W końcu Felix zatrzymał się i puścił moje ramię. Doprowadził mnie pod pokój, jakby bał się, że zaszyję się w jakimś zakamarku budynku.
-Powiedz coś do cholery! Dlaczego milczysz?- Warknął znów licząc na jakąś moją reakcję. Ale moje ciało nie chciało mnie po prostu słuchać. Potrafiłem jedynie stać w miejscu pozwalając łzom lecieć. To wszystko było jak zły sen. Jak miałem uwierzyć w to wszystko?  W końcu brunet zniecierpliwił się czekaniem – Jak chcesz! Przyjdę za trzy godziny usłyszeć twoją decyzję- W tym momencie wybuchłem śmiechem. Niemal panicznym, który w połączeniu ze łzami brzmiał jak wybuch szaleńca.
- Moją decyzję? Nie bądź śmieszny. On nawet nie dał mi wyboru. Już dawno dokonał go za mnie. Chce się mnie pozbyć. Nie chce mnie tutaj-  Felix spojrzał na mnie z mieszaniną jakichś dziwnych uczuć wymalowana na twarzy. Jakby chciał zaprzeczyć temu co mówiłem, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich argumentów. Westchnął głęboko, po czym odwrócił się w drugą stronę. Najwyraźniej stwierdził, że w obecnym stanie nie jest w stanie ze mną normalnie rozmawiać. A może po prostu uznał mnie za wariata, kto wie? Ale taka była okrutna prawda. Nie miałem żadnego wyboru. Miałem się spakować i odejść. Za trzy godziny miało mnie tutaj już nie być. Nie wierzę w to, co się dzieję. Nie wierze mu. Nie wierzę w to. Nie pogodzę się z tym, że już więcej nie chce mnie widzieć, że więcej się nie zobaczymy, że to koniec. Nie wierzę. To nie może być prawda. Zsunąłem się na omdlałych nogach na podłogę. Objąłem kolana ramionami i płakałem. Płakałem jak odrzucone dziecko. Jak kochanek, który został pozbawiony szansy na miłość. Wrócić do starego życia? Więc tak wygląda piękne określenie na „Wypieprzaj bo już Cie nie potrzebuję”. Izaku… jak mogłeś mi to zrobić? Trzeba było mnie wtedy nie ratować. Mogłeś pozwolić mi chociaż umrzeć, skoro i tak miałeś zamiar się mnie pozbyć. W jednym momencie jakaś dziwna wściekłość wezbrała we mnie zastępując pustkę i rozpacz. Zerwałem się na równe nogi. Wszedłem do pokoju otwierając drzwi z impetem. Klamka trzasnęła o ścianę pozostawiając w niej płytką, podłużną dziurę. Złapałem za Duzy plecak, który trzymałem gdzieś w szafie. Niczym szalony zacząłem wrzucać wszystkie swoje rzeczy do niego. Ubrania, które tutaj dostałem, podstawowe kosmetyki, latarkę, wszystko co mogło mi się przydać „tam na powierzchni”. W końcu zamknąłem plecak szarpiąc z wściekłością za zamek. Spojrzałem na swój pokój. Na mój azyl, kryjówkę przed wszelkimi kłopotami. Tylko to miejsce pozostało „nietknięte” przez blondyna. Nigdy tutaj nie wchodził.
-Do cholery!- Wydarłem się z całych sił ze łzami w oczach, które nie przestawały lecieć. Nienawidzę go! Tak bardzo go kochałem, a on traktuje mnie jak śmiecia. Najpierw zabiera mnie wbrew mojej woli tutaj, torturuje mnie, gwałci, zmusza do bliskości, a gdy już go pokochałem niszczy mnie, zatruwa moje serce, żeby potem wyrzucić jak zużytego śmiecia. Czułem teraz jedynie ogromną i nieskończoną rozpacz. Chęć zabicia siebie i jego w tym samym momencie. Pragnienie krzyku i nienawiści, by ukryć ból rozpadającego się serca. Dlaczego musze Cie kochać? Po co mnie do tego zmusiłeś? Po co mnie tutaj zabierałeś? Po co pozwoliłeś mi poczuć te wszystkie odcienie rozkoszy i przerażenia? Nienawidzę Cię! Nienawidzę wszystkiego, co mi pokazałeś!
Zaciskając z wściekłości zęby, przez załzawione oczy złapałem za jedyne krzesło, jakie miałem i rzuciłem nim o ścianę. Nie rozpadło się, więc ponownie walnąłem nim o ścianę. Oparcie lekko się wygięło, ale to wciąż było za mało. Nie potrafiłem uspokoić swoich uczuć, swojego serca. Tłukłem krzesłem o ścianę tak długo dopóki całkowicie się nie zniekształciło. Wciąż było mi mało. Rozpacz wciąż była zbyt bolesna by ją znieść. Złapałem za drzwiczki szafy i z całej siły nimi szarpnąłem. Wielki mebel zatrząsł się złowrogo i przechylił w moją stronę. W ostatniej chwili uskoczyłem spod niego. Z głośnym łomotem opadła na ziemię wzniecając kupki kurzu w powietrze. Wyżyłem się. Wyładowałem swoją frustrację. Patrzyłem na to, co zrobiłem. Nie miałem już sił, a mimo to ból wciąż nie chciał zniknąć.
-Czy teraz choć odrobinę ci lepiej?- Spokojny głos Felixa nagle dobiegł zza moich pleców. Gwałtownie się odwróciłem. Stał tam spokojnie podpierając się o framugę drzwi. Nie był zły, czy rozczarowany. Patrzył na mnie, jakby rozumiał to co czuję. Tylko, że on tego nie mógł rozumieć. Nikt nie mógł.
-Nie- Wyszeptałem po cichu, łapiąc oddech. Spojrzałem na bruneta z nadzieją, że może on mi coś wyjaśni, że może jest jakieś inne wytłumaczeni tego, co powiedział Izaku. Jednak Felix stał w miejscu nawet nie próbując nic mówić. Po prostu patrzył na mnie. W końcu nie wytrzymałem. Jeśli tak ma być, to niech tak będzie. Nie potrzebuje namysłu. Izaku nie chce mnie tutaj –Felix czy możesz mnie stąd zabrać już teraz?- Wyszeptałem wlepiając wzrok w podłogę.
-Mogę- Szybka, krótka odpowiedz. Tego mi teraz trzeba było. Spojrzałem w jego czarne oczy. W tym momencie poczułem, że przez ten cały czas był mi tutaj jak przyjaciel. Pokręcony, dziwny, niebezpieczny i szalony, ale jednak jakby przyjaciel.
-Więc chodźmy- Złapałem za plecak i podszedłem do bruneta. Ten przez chwile nie poruszał się zastawiając wyjście z pokoju. Po chwili jednak westchnął cicho i odwrócił się w stronę korytarza.
-Chodź za mną- Burknął półgłosem ruszając przed siebie. Szedłem przy jego boku patrząc na wszystkie znane mi ściany, na małe meble, detale, drzwi wszystko, co znałem do tej pory. To co do tej pory było dla mnie „wszystkim” miało już za chwile bezpowrotnie zniknąć z mojego życia. To dziwne miejsce, które przez moment mogłem nazywać domem, miało pozostać jedynie w moich wspomnieniach. To miejsce już mnie nie potrzebowało. W końcu dotarliśmy do dziwnej windy, którą wcześniej widziałem jedynie raz. Felix włożył kluczyk do zamka i przekręcił go otwierając wejście do windy. Wpisał rząd cyfr na czytniku, po czym ruszyliśmy w górę. Po kilku sekundach znów się zatrzymaliśmy. Otwierające się drzwi ukazały nam wejście na parking podziemny –Tędy- Rzucił szybko brunet skręcając mechanicznie w jedną z alejek. Znałem doskonale to miejsce, chociaż teraz miałem okazję dokładnie się po nim rozejrzeć. A właściwie powinienem powiedzieć ostatni raz. To miała być ostatnia rzecz, jaką zobaczę w tym miejscu.
Gdy znów skręciliśmy w kolejnym korytarzu moim oczom ukazał się iście oszałamiający widok. Wzdłuż ciągnął się długi na kilkadziesiąt metrów korytarz, wzdłuż którego w szeregu stały nowoczesne sportowe samochody i limuzyny najdroższych marek. Nawet w obecnym stanie widok ten sprawił, że przystanąłem ze zdumienia rozglądając się wokół. Nagle światła czarnego Porsche rozbłysnęły w ciemności. Ryk sportowego silnika rozbrzmiał w pomieszczeniu. Samochód ruszył zatrzymując się tuż przede mną. Przez chwilę stałem oniemiały, ale kolejne „ryknięcie” silnika mnie otrzeźwiło. Ruszyłem w stronę siedzenia pasażera. Spokojnie zasiadłem koło Felixa, który wciąż milczał. Przez chwilę staliśmy w miejscu. Brunet nie ruszał wpatrując się w przestrzeń za szybą.
-Muszę zapytać- Wypowiedział te słowa jakby bezgłośnie, ukrywając wszelkie uczucia przede mną - Chcesz stąd odejść i zapomnieć o wszystkim, tak?- Poczułem jak dreszcze ponownie przeszywają moje ciało. Te słowa wypowiedziane przez niego bolały. Chciałbym powiedzieć, że nie, że nie chcę odchodzić, że kocham tego drania, że zrobię dla niego wszystko, ale po co? Tak naprawdę nie miałem innego wyjścia. Zostałem wyrzucony. Wykluczony na zawsze ze świata blondyna. Już nigdy miałem nie powrócić. Jedyne co mi pozostało, to po prostu spróbować żyć na nowo.
-Tak- Przytaknąłem nie patrząc w oczy brunetowi. Chwilę później samochód ruszył z piskiem opon. Nie byłem w stanie patrzeć na to, co dzieje się za oknem. Łzy znów zaczęły ściekać po moich policzkach. W mojej głowie ponownie rozbrzmiały słowa Izaku. „Odejdziesz…”, „ Nie będziesz musiał mnie oglądać”, „Żegnaj Shon”. Cholera to tak bardzo boli. Jak mam sobie poradzić z tą raną w sercu? Jedyne, co mi pozostało to pozbierać kawałeczki mojego serca i strzępy duszy, i posklejać je w całość. Chociaż nie jestem pewien czy kiedykolwiek mi się to uda. Jechaliśmy w ciszy, przerywanej jedynie moim łkaniem. W którymś momencie Felix zaczął trącać mnie lekko dłonią.
-Otwórz schowek- Rzucił cicho wskazując palcem na skrytkę. Posłusznie pociągnąłem za mały cypel. Drzwiczki schowka odskoczyły sprawiając, że jej zawartość niemal się wysypała. W ostatniej chwili udało mi się złapać wszystkie rzeczy, które zaczęły spadać. Brunet cmoknął niezadowolony pod nosem. Najwyraźniej zirytowało go trochę moje zachowanie –Weź nóż w niebieskiej pochwie a resztę schowaj- Burknął już nieco spokojniej. Przez chwilę patrzyłem na rzeczy, które podtrzymywałem. Faktycznie wśród nich był nóż, o którym mówił brunet. Rzuciłem go sobie na kolana a resztę, jakimś cudem udało mi się z powrotem wepchnąć do schowka. Złapałem za niewielki przedmiot i zacząłem obracać go w palcach. Chwyciłem za rękojeść i lekko wysunąłem ostrze –To specjalny nóż. Jeden z moich ulubionych. Jest niesamowicie ostry i rzadko się tępi. Posiada ostrze z obu stron, więc nawet taki lamus jak ty może zrobić niż krzywdę- Złośliwy uśmieszek pojawił się mu pod nosem – Weź go. Będzie Ci potrzebny, żeby się bronić- Mimo tego, że nazwał mnie lamusem poczułem ciepło w sobie. To tak, jakby się o mnie martwił, prawda? Chociaż w jego przypadku to kto tam go wie.
-Dziękuję- Odparłem, chociaż mój głos i tak zabrzmiał zadziwiająco pusto. W tym samym momencie samochód zwolnij, aż w końcu zatrzymał się w jakiejś niewielkiej uliczce. Dotarliśmy na miejsce. Tutaj brunet mnie zostawi. Tu miało się zacząć nowe, a zakończyć stare. Przypiąłem sobie nóż do paska i złapałem za plecak. Wysiadłem z samochodu rozglądając się po okolicy. Niestety tej części miasta nie znałem. Hałas miejskiego zgiełku i wszechobecna duchota uderzyły we mnie w jednej chwili. Dotarło do mnie, że teraz będę musiał radzić sobie sam. Już nigdy nie będzie pana, zasad, reguł. Tylko ja i nieubłagana rzeczywistość.
-Shon- Odwróciłem się słysząc swoje imię. Felix stał przy otwartych drzwiach auta uważnie mi się przyglądając –Słuchaj nie próbuj wracać do miejsca, gdzie kiedyś mieszkałeś. Tamta okolica nie jest już zbyt bezpieczna. Lepiej poszukaj sobie tutaj czegoś – Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc to ostrzeżenie. W sumie nawet nie wiem, czy chce wracać do tamtego miejsca. Nie chce narażać się na przypadkowe spotkanie z blondynem, jak wtedy w parku. Na tej pamiętnej ławeczce. Na wspomnienie blondyna, niepohamowany szloch wyrwał się z moich ust. Już tęskniłem. Nienawidziłem go, kochałem, tęskniłem i pragnąłem o nim zapomnieć. Jak miałem pogodzić te uczucia? –Shon. Chce Ci powiedzieć jeszcze jedną i bardzo ważną rzecz. Musisz to dobrze zrozumieć- Spojrzałem na bruneta powstrzymując łzy i kolejny szloch, który chciał wyrwać się z mojego gardła – Izaku dzisiaj złamał wszystkie ustanowione przez siebie i organizację zasady. Zwrócił Ci wolność. Pozwolił Ci odejść, mimo że wiedza, jaką posiadasz mogłaby nas zniszczyć. W całym dotychczasowym życiu zrobił to tylko i wyłącznie dla Ciebie. Gdyby chodziło o kogoś innego już dawno by nie żył- Obaj mierzyliśmy się spojrzeniami. Wiedziałem, że Felix usilnie próbuje mi coś uświadomić, ale w obecnym stanie każde wspomnienie blondyna wywoływało jedynie przypływ łez. Pewnie chciał mi powiedzieć, że Izaku w taki sposób okazuje, że mnie kocha. Daje mi wolność, uwalnia ze swoich więzów. Głupek. To niemożliwe. Gdyby Izaku mnie kochał, nigdy by mnie nie wypuścił, ponieważ życie bez ukochanej osoby jest niesamowicie bolesne –Trzymaj się mały- Brunet wsiadł z powrotem do samochodu i wraz z rykiem swojego sportowego samochodu zniknął.  
Pozostałem sam.
Czułem jak to wielkie miasto zaczyna mnie przytłaczać.
Izaku… jak trudno będzie zapomnieć to imię.

Czy można umrzeć bez miłości?

CDN...