czwartek, 7 grudnia 2017

Przyjaciele i wrogowie

Postanowiłam nieco przyspieszyć akcję, mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie. A jeśli ktoś z Was ma wątpliwości czy Shon spotka jeszcze Izaku, to odpowiedz brzmi:.... TAK :)
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kolejne dni pracy w barze Ramona niestety nie różnił się właściwie niczym od pierwszego. Od rana sprzątanie, polerowanie, zmywanie, a po południu pomoc przy roznoszeniu trunków. Żadna filozofia. Można by powiedzieć, że właściwie nawet głupi mógłby to robić. Wszystko było z góry ustalone. Stała klientela, te same zamówienia. Przyzwyczajenie do tej codziennej rutyny nie może zająć długo. I dobrze. Każdy nowy dzień zamazywał we mnie pamięć o starych wydarzeniach i wszystkie demony przeszłości.
Jednak noce wciąż są jakimś koszmarem. Gdy tylko na chwilę zamknę oczy widzę przed sobą twarz jedynej osoby, której nie chciałbym pamiętać. Zabroniłem sobie wymawiać jego imię nawet w myślach. Niestety to wcale nie pomaga. Wręcz przeciwnie. Im mniej o nim staram się myśleć tym częściej i wyraźniej pojawia się w moich snach. To chyba kara. Kara za grzechy, których się dopuściłem, za głupotę, a może i za spotkanie ludzi, których nigdy nie powinienem spotkać na swojej drodze.
Westchnąłem siedząc na wysokim krześle za barem i polerując ostatni już talerz z ogromnej sterty. Boże jestem beznadziejny, miałem już więcej o tym nie myśleć. Obiecałem sobie, że wyrzucę to całkowicie z pamięci. A co najlepszego robię? Wciąż rozdrapuję to, co powinno już dawno być zamknięte. Coś, co nie wróci powinno zostać jedynie odległym wspomnieniem. Byłem już naprawdę przemęczony. Nie tylko katowaniem się tymi natrętnymi myślami, ale przede wszystkich brakiem normalnego snu.
Spojrzałem na Ramona, który nalewał czwarty już z kolei kufel piwa i stawiał go na tacę. Gdy brunet tylko zauważył, że skończyłem pracę odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się szeroko. Nie, to wcale nie oznacza nic dobrego…
-Shoooon- Wymówił moje imię przeciągle z wielkim, dziwnym uśmiechem na twarzy. Już ja tam wiem, o co mu chodzi. Westchnąłem cierpiętniczo, no cóż praca to praca.
-No dobrze, gdzie mam to zanieść?- Zapytałem zrezygnowany siląc się by wykrzesać, chociaż odrobinę energii z siebie. Nieprzesypianie noce dawało o sobie znać coraz bardziej. Naprawdę teraz miałem wszystko w nosie. Do pracy zmuszałem się jedynie ze względu na bruneta. W końcu był dla mnie na tyle dobry, że pozwolił mi tutaj zostać. W dodatku karmił mnie i to całkiem nieźle. Tak więc pomoc mojemu „gospodarzowi” uznałem za wręcz wskazaną.
Złapałem za tacę i ruszyłem zza baru nie czekając na odpowiedz bruneta. Muszę przyznać, że kilka kufli piwa swoje ważyło. Poza tym musiałem nauczyć się trzymać tacę tak, by nie przesuwały się one na boki. Po pierwszych sześciu rozbitych kuflach i porządnej burze od Ramona w końcu jakimś cudem udało mi się jak do teraz nie upuścić niczego. No ale, jak to mówią „nie chwal dnia przed zachodem”.
-Zanieś to do piątego stolika, tylko uważaj na nich- Rzucił szybko, nim się oddaliłem. Brunet spojrzał na mnie znacząco. Widziałem ten sugestywny wzrok już nie raz. Oznaczał po prostu „rozbrykanych” klientów. Jednym słowem zostawić kufle, nie wdawać się w dyskusje i spylać tak szybko jak się da. Westchnąłem pod nosem, widząc już z daleka kto zasiadł przy wspomnianym stole. Jak zwykle ci sami, co wcześniej. Grupka pięciu facetów. Zawsze dużo palili i pili, zostawiali po sobie niemiłosierny burdel a co najgorsze mieli tendencję do wdawania się w bójki z innymi klientami. Ramon już od początku mnie przed nimi ostrzegał. Twierdził, że mogą być niebezpieczni. W sumie to nie wiem, dlaczego wciąż ich obsługuje. Na jego miejscu już dawno wywaliłbym ich na zbity pysk. W końcu żadnego pożytku nie ma z tych pasożytów społecznych.
Zbliżyłem się do stolika ostrożnie uważając by czasem nie zwrócić zbytnio ich uwagi. Niestety nie udało się to za bardzo.
-Hahaha no proszę zobaczcie, jaka laseczka przyniosła nam piwko- Zarżał łysy napakowany świniak siedzący po prawej stronie. Nawet ich śmiech wzbudzał we mnie chęć mordu. To chyba jakiś rodzaj urazu do facetów z tym świńskim wyrazem twarzy. Obrzydzali mnie do granic możliwości.
-No paczcie patrzcie, jaki piękniś. Co nam jeszcze dasz skarbusiu?- Obrzydliwy brunet z włosami przyciętymi na irokeza wyciągnął swój dziób w moją stronę. Wysyłał do mnie coś na kształt odrażających buziaków. Na sam ich widok ciarki przeszły mnie od stóp aż po czubek głowy.
Nie zwracając nazbyt uwagi na ich dziwne zaczepki i komentarze zwyczajnie robiłem swoje. Wystawiłem z tacy kufle z zimnym piwem na środek stołu i odwróciłem się na pięcie chcąc odejść jak najdalej od tego miejsca. Nagle poczułem mocne szarpnięcie za nadgarstek. Odwróciłem się wkurzony jak chyba jeszcze nigdy. Szarpnąłem ręką, aby się uwolnić, ale uścisk był zbyt mocny.  Ta świńska łysa pała trzymała mnie kurczowo szczerząc się w ten obrzydliwy sposób.
-Puszczaj- syknąłem w stronę faceta licząc, że jednak odpuści. Niestety w odpowiedzi usłyszałem jedynie jego gruby rechot.
-Siadaj z nami, zabawimy się razem- Zarechotał patrząc w moją stronę w ten odrażający sposób. Dlaczego? Dlaczego ja się pytam zawsze mnie to spotyka? Czemu wszyscy odrażający, grubi, łysi i paskudni faceci zawsze się do mnie kleją? Dlaczego? Litości!
-Puszczaj powiedziałem! Nie będę z wami siedział jesteście ohydni- Bez cienia zawahania wypowiedziałem te słowa prosto w ich paskudne gęby patrząc z satysfakcją jak miny na ich twarzach momentalnie rzedną.
-Ty mały gnojku!- Wydarł się jakiś wytatuowany dryblas spod ściany wstając energicznie z krzesła.
-Dosyć!- Władczy głos Ramona rozległ się tuż zza moich pleców. Niemal w tym samym momencie łysol puścił moją rękę. Od razu zrobiłem dwa kroki wstecz. Spojrzałem na bruneta ostrożnie. Wyglądał na naprawdę wkurzonego. Wyobrażam sobie, że musi znosić tych debili codziennie, więc pewnie ma ich serdecznie dosyć.
-Może już wystarczy tych przyjemności. Pozwalam wam tu siedzieć tylko ze względu na stare czasy, ale moja cierpliwość się kończy- Warknął w stronę stolika lustrując dokładnie każdego z nich po kolei. Jego mina była naprawdę groźna, wręcz mordercza. Było w niej coś z zabójcy, a może po prosty to moja wyobraźnia. Przez chwile odniosłem wrażenie, że niektórzy z nich boją się bruneta.
Wielki łysol parsknął jedynie pod nosem. Gdy spojrzenia jego i Ramona spotkały się łypali na siebie przez chwilę. Między nimi dosłownie wrzało. Mam przeczucie, że ta dwójka od dłuższego czasu ma napięte relacje. W końcu łysol odwrócił się i złapał za kufel z piwem upijając porządnego łyka.
Ramon mając chyba dość pogaduszek z tymi typkami odwrócił się szybko i zaczął iść w stronę baru. Spojrzał na mnie przelotnie, jakby dając mi znak, że rozmowa zakończona. Momentalnie ruszyłem za nim. Co jak co, ale nie chcę mieć nic wspólnego z tymi paskudnymi typami. Gdy w końcu weszliśmy za bar wystarczająco daleko by nas nie słyszeli, brunet przeklną siarczyście pod nosem.
-Do cholery! Zawsze z nimi problemy- Wkurzony kopnął krzesło, które z chrobotem przesunęło się aż pod ścianę.
-Kim oni są? Dlaczego ich nie wyrzucisz?- Zagadnąłem od razu próbując wytłumaczyć sobie jakoś tą całą pobłażliwość wobec takiego zachowania. Może i nie znamy się długo, ale wcześniej zawsze wszelkie przejawy agresji klientów Ramon traktował tak samo. Kop w dupsko i za drzwi. Czyżby oni byli w jakiś sposób „specjalni”?
-Ach daj spokój. Nie chcę mieć kłopotów z tutejszymi- Burknął Ramon pod nosem zabierając się za polerowanie kolejnych kufli.
-Skoro tak to chyba lepiej się ich pozbyć?- Zagadnąłem patrząc wprost na bruneta. Nie miałem zamiaru odpuszczać. Coś mi się tutaj wyraźnie nie zgadza, a ja muszę wiedzieć co.  Ramon rzucił mi spojrzenie pełne niechęci i złości. Coś jakby „nie interesuj się”. Po chwili westchnął niezbyt zadowolony i spojrzał znowu na polerowane przez siebie szkło.
-To niebezpieczni ludzie- Zaczął przyglądając się przez chwilę szklanej powierzchni. Potem chuchnął na nią lekko i znów zaczął ją przecierać – Od dawna sprawiają problemy w dzielnicy. Są znani z tego, że wchodzą do burdeli, robią rozróby i wychodzą. Nikt nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Odkąd zaczęli przychodzić tutaj w okolicy jest nieco spokojniej- Przyznał na końcu, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Niestety nie mnie.
Rozumiem, że Ramon postanowił zostać jakąś cholerną matką dobroci i miłosierdzia i trzyma ich tutaj, żeby nie rozrabiali w okolicy? Serio? Ten facet naprawdę mnie zadziwia. Nie sądziłem, że można być aż tak… głupim?... dobrodusznym? Sam nie wiem co bardziej.
-Właściwie to twój bar, więc możesz trzymać tutaj kogo chcesz. Ja jestem jedynie pomocnikiem- Przyznałem w końcu niechętnie wzdychając cierpiętniczo. O tak, a to oznacza, że będę musiał się użerać  z tymi dupkami jeszcze przez długi czas. W końcu Ramon odłożył kufel na blat i spojrzał na mnie z bardzo poważną miną.
-Nie zbliżaj się do nich, kiedy nie ma mnie w pobliżu. Kto wie, co im wpadnie do głowy – Przyznał lustrując mnie intensywnie spojrzeniem. Wiem, że się o mnie martwił, ale szczerze to byłem w gorszych sytuacjach. O wiele gorszych.
-Dobrze, jak chcesz, ale potrafię o siebie zadbać- Przyznałem pewnie, patrząc dumnie w oczy bruneta. Niestety nie wyglądało na to, że mi uwierzył wręcz przeciwnie. Jego wzrok stał się zimniejszy, a jego wyraz twarzy wyjątkowo posępny i ponury.
-Mówię poważnie. Krążą nawet słuchy, że zasilili szeregi jednego z wielkich gangów. Kto wie, może zadają się nawet z zabójcami- Na dźwięk tych słów moje ciało i serce zadrżało. Poczułem jak wszystkie mięśnie w moim ciele momentalnie sztywnieją a łzy podchodzą do moich oczu uparcie. Odwróciłem twarz od Ramona, by jego czujny wzrok ich nie dostrzegł. Nie chodziło o to, że się bałem. Zabójcy… oni byli moją rodziną… Ja byłem częścią tamtego świata… Najmniejsze wspomnienie o tamtym czasie spowodowało wypływ żalu i bólu z mojego serca. Akane, Kyon, Rassel, Felix… ON… wszyscy w tym jednym momencie stanęli mi przed oczami. Poczułem jak moje ciało zaczyna lekko drżeć. Z całych sił powstrzymywałem się przed płaczem.
-Ymmmm, ja… wyjdę się trochę przewietrzyć- Odpowiedziałem pospiesznie starając się brzmieć naturalnie. Spokojnie ruszyłem w stronę magazynu i drzwi wyjściowych, by nie wywołać zbytnich podejrzeń bruneta. Cóż nie ruszył w moją stronę i nie zaczął o nic wypytywać, więc zapewne nie dążył nic zauważyć.
-Shon- Usłyszałem nagle za sobą. Zatrzymałem się sztywniejąc i zaciskając lekko pięści. Czyżby jednak coś zauważył? –Przynieś nową beczkę piwa z zaplecza, jak będziesz wracał- Na szczęście. Kiwnąłem jedynie głową nie odwracając się nawet w jego stronę. Gdy tylko moje nogi przekroczyły próg tylnego wyjścia a drzwi zatrzasnęły się cicho za mną wszystko we mnie wybuchło.
Poczułem to znajome dygotanie, któremu towarzyszył niepohamowany wypływ łez z moich oczu. Żal, gniew, nienawiść, ból. Wszystko w jednym momencie ogarniało moje ciało. Zacisnąłem pięści kurczowo jednocześnie zagryzając zęby z całej siły. Szloch, który chciał się wydostać z mojego gardła był naprawdę upokarzający. Dlaczego wciąż nie mogę sobie z tym poradzić? Dlaczego nie mogę po prostu zapomnieć? Czemu to jest takie trudne? Przecież minęło już tyle dni. Podbiegłem do wielkiego blaszanego kosza na śmieci, który stał w rogu zaułka. Zamachnąłem się i kopnąłem go z całej siły, najpierw raz, potem drugi i kolejny. Kopałem tak długo, dopóki starczyło mi sił. W końcu opadłem bezsilnie na kolana. Odchyliłem głowę w tył i zacząłem po prostu krzyczeć. Drzeć się tak mocno, ile tylko sił pozostało w moim ciele. Głośno, rozpaczliwie, głosem pełnym bólu i żalu. Przestałem dopiero, gdy zabrakło mi tchu. Łapałem powietrze łapczywie, spoglądając wciąż w nocne niebo. Pomogło. Ulżyło mi. Może to tylko na chwilę, ale było mi nieco lepiej, gdy wyrzuciłem te wszystkie emocje z siebie. Parsknąłem chowając twarz w dłoniach. Z każdym dniem zaczynam myśleć, że naprawdę zwariowałem. Uśmiechnąłem się do siebie wstając powoli. Noga, którą posłużyłem się by dać upust swojej wściekłości bolała nieco, ale to nic w porównaniem z tym rozdzierającym bólem serca. Na szczęście teraz zniknął, chociaż na chwilę. Westchnąłem już nieco spokojniej przecierając twarz ręką. No już Shon, weź się w garść!
Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę baru. Mam nadzieję, że nie było mnie słychać w środku. Jeszcze brunet pomyśli, że jestem niezrównoważony psychicznie. Chociaż może i właściwie jestem. Westchnąłem głęboko ocierając twarz z resztek łez. Lepiej, żeby nikt nie widział mnie w takim stanie. Wszedłem do środka i od razu zajrzałem za bar. Nigdzie nie widziałem bruneta, czyżby idziesz poszedł?
-Ramon- Zawołałem, rozglądając się po pomieszczeniach. Nikt nie odpowiadał. W takim razie brunet musiał pewnie znów obsługiwać tych parszywych typków. No chyba, że poszedł do siebie na chwilę.
Miałem zapytać, jakiego piwa mu zabrakło, ale w tej sytuacji sam wybiorę jakieś. Pamiętam, że ciemne piwo z czerwoną pieczątką na beczkach schodziło dość szybko, więc prawdopodobnie właśnie jego zabrakło w barze. Powoli przecisnąłem się przez stos skrzynek w przejściu i wszedłem do magazynu. Od razu ruszyłem na sam jego koniec znikając za ostatnim regałem. Po kilku dniach pracy wiedziałem już, gdzie co leży, a przynajmniej gdzie należy szukać. To nie było zbyt trudne. Zresztą Ramon miał wszystko dokładnie poukładane i posortowane. Mówię wam, każda rzecz miała swoją półkę, swój stojak i miejsce. Ten facet, choć na pierwszy rzut oka wcale na takiego nie wygląda, to istny pedant. Prawdziwy z niego czyścioch.
Złapałem za uchwyt beczki delikatnie pociągnąłem ją ku sobie, by czasem piwo nie wstrząsnęło się za bardzo. Teraz należało przeturlać ją jedynie do baru. Nagle usłyszałem jakiś dziwny szmer od strony wejścia do magazynu. Nasłuchiwałem przez chwilę, ale momentalnie ucichł.
-Ramon?- Zawołałem mając nadzieję, że to brunet przyszedł mi pomóc z tą beczką. Niestety nikt się nie odzywał. Cisza, a po niej znów ciche szuranie. Wzdrygnąłem się, gdy zdałem sobie sprawę, że dźwięki są jakby bliżej mnie. Po chwili znów ucichły. O matko, nie mówcie mi, że te przebrzydłe odrażające szczury wlazły tutaj i gdzieś się zagnieździły. O nie, nie tego to chyba nie zniosę. Jeśli zobaczę jakiegoś w magazynie, to zacznę się wydzierać jak opętany. Przysięgam.
Wyjrzałem powoli zza regału rozglądając się uważnie po podłodze. Na szczęście nic piszczącego i włochatego tam nie biegało. Odetchnąłem z ulgą. W takim razie, co to za dźwięki? Czyżby jakieś rury przeciekały? A może… może mamy rabusia? Rozejrzałem się jeszcze raz po pomieszczeniu uważnie, ale moje oczy nikogo nie dostrzegły. Nagle między regałami rozległ się dźwięk upadającej puszki. Niemal podskoczyłem zaskoczony i przyznam, że nieco przerażony. Z cała pewnością ktoś tutaj jest. Szybkim krokiem wszedłem między regały. W końcu dostrzegłem leżąca na podłodze puszkę, z której wylewało się piwo. A więc, któraś się przedziurawiła. Widocznie musiała mieć dziurę albo wgniecenie. Westchnąłem cierpiętniczo podchodząc nieco bliżej. Już ja wiem, kto to wszystko będzie musiał sprzątnąć. Schyliłem się by podnieść puszkę z podłogi i w tym momencie zimny dreszcz przeszył moje ciało. Puszka nie była wgnieciona, została otwarta zawleczką, ręcznie…. A to oznacza, że ktoś ja musiał otworzyć!
Wzdrygnąłem się i nieco spanikowany odwróciłem się. Dostrzegłem postać stojącą kilka metrów dalej. Stał tam ten świński łysol ze swoim kumplem przyjemniaczkiem z irokezem na głowie. Na sam widok tych dupków przerażenie i obrzydzenie objęło całe moje ciało. Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła.
-Witaj pięknisiu- Ta łysa świnia wyszczerzyła się do mnie tym paskudnym parszywym uśmieszkiem. Cofnąłem się o kilka kroków. Nagle poczułem jak ktoś łapie mnie za ręce i wykręca je do tyłu. Chciałem krzyknąć, ale niemal w tym samym momencie, jakiś dupek złapał mnie za głowę i wcisnął zwitek materiału w moje usta. Szarpnąłem się w górę, potem w boki. Chciałem zachwiać ich równowagę, ale niestety. Dwóch dryblasów stojących za mną miało o wiele więcej siły niż się tego spodziewałem. Szarpnęli mnie w stronę swojego szefa. Zacząłem się wyginać i kopać nogami we wszystkie strony. Niestety tym dupkom udało się skutecznie mnie spacyfikować. Chwilę później leżałem przyszpilony do ziemi na samym środku magazynu. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem wypluć zbyt dużego kawałka materiału.
-No proszę, gdy nie masz przy sobie żadnego psa obronnego jesteś całkiem niewinny- Ta gruba świnia zarechotała nade mną. Warknąłem w jego stronę znów szarpiąc się z całych sił. Rozpaczliwie próbowałem się uwolnić, ale wszystkie moje starania niszczyły silne ręce zaciskające się na moich nogach i rękach. Po chwilowej szarpaninie czułem jak wszystkie siły opuszczają moje ciało. Zmęczony opadłem z powrotem na podłogę.
-Co z nim zrobimy szefie?- Zapytał  jeden z dryblasów stojący obok mnie.
-Jak to co?- Zapytał z odrażająco rozmarzonym głosem. Na samą myśl o tym co może stać się za chwilę już chciało mi się rzygać – Nie możemy przepuścić takiej okazji. Ta delikatna dupeczka z pewnością zapewni nam sporo rozrywki- Jego rubaszny, parszywy śmiech dźwięczał mi w uszach. Gdy poczułem czyjąś rękę na pośladkach znów zacząłem się szarpać rozpaczliwie. To się nie może dziać. Nie chcę! Pomocy! Ramon! Moje przytłumione krzyki odbijały się od ścian magazynu. Niestety nikt nie był w stanie ich usłyszeć.
W końcu poczułem jak któryś z tych parszywych dupków zdziera ze mnie spodnie. Chwilę później poczułem jak brutalnie wbijają we mnie swoje palce. Zaskomlałem boleśnie zaciskając zęby na materiale w moich ustach. Nagle prąd jakiejś chorej przyjemności zmieszanej z tak dobrze znanym mi bólem przeszywa moje ciało. To było nienormalne. Czułem to odrażające pożądanie, które mąciło mi w głowie i rozmazywało rzeczywistość. Od tak dawna nie czułem tej bezwzględnej brutalności. Po moich policzkach spłynęły strugi łez. Nagle jeden z nich docisnął mnie łokciem do podłogi, a drugi złapał za moją wypiętą męskość rechotając parszywie. Brakowało mi tchu. Obraz przed moimi oczami zaczął się zamazywać. W czerni swojego umysłu dostrzegłem jedynie blond pasma. Widziałem go. Znowu. Wyraźniej niż kiedykolwiek. Moje ciało doskonale pamiętało jego dotyk, siłę, żar, który rozpalał we mnie jednym muśnięciem. Wszystkie noce pełne bólu i te przepełnione cudowną rozkoszą stanęły mi w tym jednym momencie przed oczami. Izaku. Te czerwone rozżarzone oczy znów na mnie patrzyły. Izaku. Nieświadomie zacząłem wymawiać jego imię. Izaku. Ten złośliwy uśmieszek na jego delikatnych ustach. Izaku…
-Wyjmijcie mu tą szmatę z gęby. Chcę słyszeć jego słodkie jęki, jak będę go pieprzyć- Zarżał nade mną łysy grubas. Na szczęście nie słyszałem go już. Mój umysł był zupełnie gdzie indziej. Był tam gdzie moje serce. Patrzyłem wprost w tę okrutną porcelanową twarz. Słyszałem jak szepcze do mnie.
Gdy tylko materiał z moich ust zniknął nabrałem szybko powietrza. Zalany łzami ledwie oddychałem. Zakrztusiłem się powietrzem i zacząłem głośno kaszleć. Znów poczułem, jak ktoś dociska mnie z całej siły do ziemi.
-Nie, proszę- Wyszeptałem zupełnie nieświadom już tego, co dzieje się dookoła.
-O tak właśnie o to chodziło- Zarechotał rubasznie szef bandy – Podnieście go trochę- Poczułem mocne szarpnięcie za ręce w górę. Zostałem brutalnie rzucony na blat jednej z szafek. Ktoś złapał za moją głowę i docisnął ją mocno do gładkiej powierzchni, tak bym się z niej nie ześliznął.
-Nie. Proszę nie rób tego- Wyskamlałem zalany łzami. Poczułem jak coś twardego napiera na moją dziurkę. Zaskomlałem zagrywając zęby. Gdy rozpierający ból rozszedł się po moim ciele wygiąłem się łapiąc łapczywie powietrze.
-Błagam Izaku, proszę!- Mój rozpaczliwy krzyk rozszedł się po pomieszczeniu. W tym samym momencie wszystkie brutalne ręce, uwolniły swój mocny uścisk. Ześliznąłem się po blacie wprost na podłogę. Siedziałem bokiem wspierając głowę o krawędź metalowej szafki.
-Słyszeliście to?- Przerażony głos tego łysego świniaka wybudził mnie z otępienia. Rozejrzałem się po pomieszczeniu nieprzytomnie. Łzy wciąż ściekały mi po policzkach. Cała piątka stała z oczyma wlepionymi we mnie. Ich spojrzenia pełne były zaskoczenia, grozy i wręcz paraliżującego strachu.
-Czy on właśnie powiedział Izaku?- Zapytał jeden z dryblasów, który wcześniej trzymał kurczowo moje ręce. Imię blondyna sprawiło, że wszystkie zmysły momentalnie do mnie wróciły – Szefie ?- Dryblas spojrzał na łysego świniaka przerażony niczym małe dziecko.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się strzał. Wzdrygnąłem się nie będąc jednak w stanie poruszyć się nawet o minimetr.
-Wypierdalać z mojego baru!- Wrzask Ramona, który właśnie wparował do pomieszczenia z wielką strzelbą zwrócił uwagę wszystkich. Piątka tych pieprzonych dupków zerwała się momentalnie do ucieczki. Ten gruby łysol nim uciekł na dobre, odwrócił się do Ramona z obrzydliwie zaciętą miną.
-To nie koniec. Jeszcze się policzymy- Warknął w stronę bruneta. Te słowa nie wróżyły nic dobrego.
-Wypieprzaj!- W odpowiedzi brunet uniósł celownik strzelby do oka. Niemal natychmiast szef bandy wzdrygnął się i zabrał nogi za pas. Zaczął uciekać jak bezużyteczny prosiak, którym był.
Gdy drzwi za tymi dupkami zatrząsnęły się brunet złapał za koc leżący na jednej z półek. Kucnął przede mną szczelnie okrywając mnie materiałem. Przyznam, że nawet nie wiem kiedy moje ciało zaczęło dygotać z zimna.
-Nic ci nie jest? Uderzyli cie gdzieś?- Ramon złapał mnie pod brodę i dokładnie obejrzał moją twarz. Trzepnąłem jego rękę, odwracając wzrok. Byłem bardziej niż zawstydzony. To zwyczajnie było upokarzające. Jak niby mam mu spojrzeć teraz w twarz? Sprawiłem mu już wystarczająco dużo problemów. Jeszcze tego trzeba mu było. Niańczenia jakiegoś dzieciaka, który nawet nie potrafi się obronić.
-Nic- Odpowiedziałem sucho chowając twarz w połach koca.
-Shon- Głos bruneta nie wróżył nic dobrego. Brzmiał jak wtedy, gdy robił się poważny i chciał zadawać mi pytania, na które ja nie chciałem odpowiadać. Uniosłem wzrok i zmusiłem się by spojrzeć w te bezwzględnie szczere oczy –Skąd znasz te imię?- Moje ciało momentalnie zesztywniało, a łzy po prostu same zaczęły wypływać spod moich powiek.
-Ja… tylko…- Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Drżące wargi i ścisk w sercu sprawiły, że nie byłem w stanie wykrzesać z siebie ani słowa. Poczułem jak żal i rozpacz znów przejmują nade mną kontrolę.
-Spokojnie, przepraszam nie powinienem pytać. To nie moja sprawa- Westchnął uśmiechając się blado w moja stronę – Wiesz, nie wiem czy znasz osobę, do której ono należy, ale jeśli tak… to powinieneś wiedzieć, że to niebezpieczny człowiek – Brunet spojrzał na mnie powoli badając chyba moją reakcję.
-Wiem- Szepnąłem tak cicho, że ledwie było mnie słychać. Spuściłem jedynie głowę zawstydzony. Oczywiście, że go znałem. Chyba nawet za dobrze. Wszyscy w tym mieście pewnie o nim słyszeli, ale bali się wymawiać jego imienia. W końcu to najokrutniejszy zabójca, jakiego zna to miasto.  I jedyna osoba, która tak szaleńczo i absurdalnie pokochałem. Brunet zagryzł wargę przyglądając się mi przez chwilę uważnie. Najwyraźniej bił się z własnymi myślami.
-Widzisz. Jakiś czas temu zabił przywódcę jednego z tutejszych gangów- Spojrzałem na bruneta chyba bardziej zaciekawiony niż przerażony. Co jest ze mną nie tak powiedzcie? – Od tego czasu tutejsi są wrażliwi na jego punkcie. Tutaj nie wolno wymawiać jego imienia. Chyba, że chce się zginąć- Ramon spojrzał na mnie znacząco. Przez chwilę analizowałem jego wypowiedz, ale dopiero zmartwione spojrzenie bruneta podpowiedziało mi, co tak właściwie zrobiłem. Ja prawdopodobnie… właśnie wydałem na siebie wyrok śmierci. Na moich ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu przez łzy, grymasu.
-Więc… teraz…- zacząłem, ale tak właściwie nie wiedziałem, o co powinienem zapytać. Czy powinienem uciekać? Schować się gdzieś w piwnicy? A może po prostu oddać się w ich ręce i mieć już to wszystko z głowy. I tak nie przewiduję żadnych dobrych perspektyw na przyszłość.
-Myślę, że powinieneś się spakować i uciec przez poddasze- Brązowe oczy patrzyły na mnie uważnie. Ramon westchnął głęboko drapiąc się po głowie. Najwyraźniej cała ta sytuacja bardzo mu się nie podobała – Słuchaj mały, pewnie za godzinę wrócą z resztą gangu. Zatrzymam ich tutaj jakoś, ale nie będę w stanie ci pomóc jak stąd się wydostaniesz. Niestety, ale będziesz zdany na siebie- Nasze oczy na chwilę spotkały się. W jego spojrzeniu widziałem, że chciałby zrobić coś jeszcze, że chciałby pomóc mi bardziej, ale był po prostu bezradny.
-Daj spokój Ramon. I tak bardzo mi pomogłeś. Poradzę sobie- Uśmiechnąłem się do niego pewnie, chociaż wewnątrz byłem dosłownie przerażony perspektywa powrotu do zera.
-Dobrze- Brązowowłosy wstał i wyciągnął swoją wielką dłoń w moją stronę. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który sam wpłynął na moje usta. Koniec z poleganiem na innych. Koniec z mazaniem się po katach. Czas wziąć sprawy w swoje ręce.
Złapałem za dłoń Ramona a on podciągnął mnie w górę. Wymieniliśmy jedynie krótkie spojrzenia, po czym szatyn odwrócił się w stronę półek. Poszperał chwilę między nimi, aż w końcu rzucił w moją stronę jakiś lekki przedmiot. Gdy dobrze mu się przyjrzałem okazało się, że to coś na kształt niewielkiego piórnika. Gdy go otworzyłem okazało się, że wewnątrz ukryty jest zwitek banknotów. Spojrzałem na szatyna z niedowierzaniem.
-Weź to. Zarobiłeś je własnymi rekami. Miejmy nadzieję, że wystarczą ci na jakiś czas- Ramon posłał mi nieco zmartwione spojrzenie. W jego oczach widziałem tą szczerą chęć pomocy, współczucie. Tak bardzo chciał, aby wszystko się jakoś ułożyło. Niestety od teraz musiałem radzić sobie sam. Znowu.
-Dziękuję- Uśmiechnąłem się do szatyna z wdzięcznością. Poczułem jak robi mi się ciepło na sercu. Ten facet był po prostu niesamowity. Dobroć emanowała od niego, jak promienie od słońca.
-Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś Ramon – Uśmiechnąłem się do niego najcieplej jak tylko potrafiłem. W tym momencie z pewnością mogę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś równie dobrego i życzliwego.
-Powodzenia mały- Ramon puścił do mnie perskie oko i uśmiechnął się perliście. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, jakby to wcale nie było jest pożegnanie.  Odwzajemniłem jego uśmiech lekkim parsknięciem. Nawet w takich chwilach potrafił mnie rozbawić. Szkoda, że nie mogę tutaj zostać na dłużej. Wreszcie znalazłem miejsce, do którego chociaż przez chwilę należałem.
 Szybkim krokiem podszedłem do schodów. Powoli, na tyle na ile obolałe mięśnie mi pozwoliły wspiąłem się w górę do swojego pokoju. Rzuciłem plecak na łóżko. Ściągnąłem z siebie rozdarte ciuchy i cisnąłem je gdzieś na stos staroci w rogu pokoju. Założyłem na siebie nowe ubrania i zacząłem pakować wszystko, co może mi się przydać. Latarka, pieniądze, sznur, trochę jedzenia, które zachomikowałem w pokoju. W którymś momencie moja ręka trafiła na coś twardego we wnętrzu plecaka. Wyciągnąłem szybko wymacany przedmiot. Sztylet, który dostałem od Felixa. Wysunąłem go delikatnie z pochwy i przyjrzałem się ostrzu. Stal błyszczała groźnie w słabym świetle lampy. Kto by pomyślał, że ostatecznie stanie się on moim talizmanem szczęścia? Gdybym nie postanowił go sprzedać pewnie nigdy nie trafiłbym do baru Ramona. Może to przeznaczenie? Może coś jednak pcha mnie do przodu i steruje moim życiem, jakb7y to była nic nieznacząca historyjka? Cokolwiek to jest mam ochotę krzyczeć by przestało, albo by przemyślało moją przyszłość dwa razy, zanim znów wpakuję się w jakieś kłopoty.
Wsunąłem nóż z powrotem do plecaka. Na pewno mi się jeszcze przyda. Szybko założyłem byty i zarzuciłem na siebie płaszcz. W samą porę by rozpocząć ucieczkę. Gdy tylko skończyłem przygotowania usłyszałem niebezpieczny odgłos wielu męskich głosów dochodzący z dołu baru. Później do moich uszu doszedł dźwięk tłuczonego szkła. Są, przyszli po mnie. Ramon! Czy on sobie z nimi poradzi? A co jeśli nie? Przecież mogą go zabić! Jeśli stanie mu się coś złego to będzie wyłącznie moja wina. Nagle usłyszałem dudnienie na schodach. Wstałem nerwowo odsuwając się od drzwi. Zacząłem nerwowo otwierać okno dachowe, ale z tak mocno drżącymi dłońmi okazało się to nie najprostszym zadaniem. W końcu drzwi do mojego pokoju otwarły się z wielkim impetem. Moje serce zamarło. Z szeroko otwartymi oczyma spojrzałem w ich stronę. Na szczęście moim oczom ukazał się zdyszany Ramon z wielką strzelbą w dłoniach.
-Ty jeszcze tutaj!- Fuknął nieco zniecierpliwiony w moją stronę.
-Ramon… czy ty poradzisz sobie z nimi?- Zapytałem stojąc przy otwartym już oknie.
-Nie ma na to czasu mały! Szybko wyskakuj przez okno podsadzę Cię- Ramon podbiegł do mnie, po czym splótł swoje dłonie w koszyczek. Skinął w moją stronę niecierpliwiąc się coraz bardziej.
Przez chwilę się wahałem. Co jeśli coś mu się stanie? Naprawdę nie wybaczę sobie tego. Ale zostając pewnie będę jedynie przeszkadzał. Nie potrafię walczyć. Będę go spowalniał.
-No już szybciej!- W końcu zniecierpliwiony szatyn warknął w moją stronę posyłając mi wściekłe spojrzenie. Spojrzałem na niego z mieszaniną niepewności i strachu w sercu, ale ostatecznie poddałem się jego natarczywym słowom. Wsparłem się na ramie okiennej i wsunąłem kolano na dłonie szatyna. Ten dosłownie jednym ruchem wypchnął mnie niemal od razu poza okno. O dziwo był niezwykle silny. Zatrzymałem się na rynnie dachu. Po raz ostatni spojrzałem na brązowowłosego.
-Ramon… ja chciałem…- Nie wiedziałem właściwie, co powiedzieć. Tak wiele słów kotłowało się w mojej głowie. Patrzyłem na szatyna prawdopodobnie po raz ostatni w życiu. Jego delikatne loki oblepiały mu spocone czoło. Brązowe oczy lśniły mu w promieniach księżyca radością i podekscytowaniem. Nie było w nich cienia goryczy, czy rozczarowania.
-Nie martw się mały. To nie jest pożganie. Jeszcze się spotkamy obiecuję ci to- Wyszczerzył się do mnie szeroko po raz kolejny posyłając mi perskie oko. Och matko. Chciał mi dodać odwagi, choć sam miał większe kłopoty na Glowie. Co za człowiek słowo daję.
-Do zobaczenia- Szepnąłem już nieco ciszej, ale byłem pewny, że usłyszał mój głos.
Odwróciłem się w stronę dachów i ześliznąłem się kawałem po niewielkim spadku, po czym przeskoczyłem na sąsiedni płaski dach. Biegłem dalej przeskakując po kolejnych dachach. W oddali słyszałem wrzawę i krzyki, aż w końcu do moich uszu doszedł dźwięk strzałów. Mam tylko nadzieję, że Ramon jest jedynym, który strzela. Zatrzymałem się na chwilę by spojrzeć po raz ostatni w stronę baru. Księżyc świecił dziś wyjątkowo jasno. W oddali nie było już niemal nic widać. Stłumione odgłosy walki z daleka były jak szmer wiatru. Jestem tchórzem. Tylko tak mogę podsumować to, że uciekam.
Nagle poczułem jak moje ciało przeszywają zimne dreszcze. Czułem na sobie czyjś wzrok. Zimne oczy obserwujące mnie. Znowu! Rozejrzałem się szybko dookoła. W którymś momencie dostrzegłem cień znikający za filarem jednego z budynków. Patrzyłem uważnie w tamtą stronę, aż w końcu dostrzegłem ją. Czarną postać skrytą w cieniu nocy. Zmrużyłem oczy próbując dostrzec rysy twarz osoby skrytej pod czarnym płaszcze. Gdy w końcu zrobiła krok do przodu nasze spojrzenia spotkały się. To była kobieta. Blond włosa, niewielka dziewczyna o porcelanowej wychudzonej twarzy. Jej oczy w świetle księżyca przybrały barwę srebra. Nim zdążyłem się jej przyjrzeć dokładniej zniknęła. Po prostu uciekła, szybko i zwinnie niczym kot. Co tutaj się dzieje? Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Kto ją przysłał? Poczułem jak moje ciało znów przeszywa dreszcz pod wpływem powiewu wiatru. Mam złe przeczucia. Jej spojrzenie było tak zimne, nieludzkie. Zbyt znajome. Była zabójczynią. Tego jednego byłem pewny.  To ona musiała mnie obserwować przez ostatni tydzień. Tylko czego właściwie chce ode mnie?


CDN…

czwartek, 14 września 2017

Wspomnienia

Nigdy nie sądziłem, że sprzątanie może być tak męczącym zajęciem. Naprawdę. To istny koszmar. Skąd te jakże błyskotliwe wnioski?
Ledwo rano oczy otworzyłem a Ramon od razu zapędził mnie do roboty. Zamiatanie, potem mycie podłóg, wycieranie kurzy z półek, wycieranie szklanek, polerowanie sztućców… i chyba nie chcecie tego dalej słuchać. Jest ledwie popołudnie, a mnie ręce już odpadają. Czuje się jakbym przebiegł niesamowicie długi maraton i to dwa razy. Straszne.
-Mały chodź tutaj- Gdy tylko usłyszałem głos Ramona z trudem powstrzymałem jęk rozpaczy.
Czego on znowu chciał? Miałem znów coś pozywać? Znowu coś umyć? Wynieść?  Jeszcze chwila a moje palce dosłownie się roztopią.
Powoli zszedłem z drabinki, której używałem by dosięgnąć najwyższych półek w magazynie. Z bezsilności cisnąłem brudną szmatką wprost do wiadra z wodą. Niestety trochę płynu rozchlapało się na podłogę. Cholera, teraz będę musiał to wytrzeć. Westchnąłem cierpiętniczo. Nie ma to jak tworzyć sobie dodatkową robotę z własnej głupoty. Ach, mam to gdzieś. Później się tym zajmę.
Przeszedłem przez cały magazynek i wszedłem do niewielkiej kuchni, w której od dwóch godzin urzędował szatyn. Coś tam smażył, kroił, pewnie przygotowywał jakieś specjalności dla dzisiejszych klientów. Cudowny zapach, który wyczuł mój nos niemal natychmiast spowodował u mnie burczenie w brzuchu.
-Ocho, a to co? Potwór budzi się do życia?- Parsknął Ramon patrząc na mnie z wielkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
-Coś w tym stylu. Nie wiem co tutaj robisz, ale naprawdę pięknie pachnie- Zagadnąłem brązowo włosego zaglądając mu przez ramię. Coś bulgotało w wielkim garze, było czerwono-pomarańczowe i wyglądało naprawdę smakowicie. Na sam widok aż ślinka ciekła.
-To w takim razie dobrze, że przyszedłem, bo właśnie skończyłem gotować. A więc, mianuje Cię testerem smaku dzisiejszej specjalności dnia - Mężczyzna wyszczerzył się w moją stronę, jakby wiedział, że właśnie na te słowa czekałem.
Tak jest. Po kilku godzinach ciężkiej harówy wreszcie coś pysznego do zjedzenia. Miałem ochotę podskoczyć z radości, na sam dźwięk słowa jedzenie!
-Z wielka przyjemnością. Wygląda cudownie, a właściwie co to jest?- Zagadnąłem przyglądając się dokładnie wielkiemu garowi, który wypełniała pachnąca przyprawami potrawka.
-To mój drogi jest moje specjalne chilli. Przepis mam jeszcze od mojej mamy, tak więc ciesz się chłopcze, bo to naprawdę specjalne danie- Mężczyzna uśmiechnął się szeroko podając mi michę z ciepłym daniem. Z szybkością światła chwyciłem za łyżkę. Nabrałem większy kawałek i od razu włożyłem go do ust. Och, matko gdybyście mogli poczuć ten cudowny smak. Delikatne mięso w lekko pomidorowym sosie. Cudowne!
-Spokojnie Shon, bo jeszcze się poparzysz- Ramon zaśmiał się głośna widząc moją reakcję. Cóż to była chyba jedna z lepszych rzeczy, jaką w życiu jadłem. Nawet wołowa  potrawka mojej ciotki, którą niezwykle rzadko zechciało jej się zrobić, nie mogła się z tym równać.
-To takie pyszne, że mógłbym zacząć tańczyć z radości- Parsknąłem i od razu włożyłem sobie kolejną porcję do buzi. Szatyn nałożył również porcję sobie i spojrzał na mnie wyraźnie ucieszony z własnego kulinarnego sukcesu.
-W takim razie naprawdę się cieszę. Chodźmy do baru usiądziemy przy ladzie- Ruszyłem za mężczyzną. Szatyn zajął miejsce na wysokim hokerze tuż przy ladzie baru. Usiadłem na miejscu tuż obok niego. Cóż, trochę niezręcznie było siedzieć przy gościu, którego znałem zaledwie jeden dzień, ale z drugiej strony ostatnimi czasy nie spotkałem nikogo równie miłego. W ciszy przebieraliśmy łyżkami. W pomieszczeniu słychać było jedynie brzdęk łyżek o brzeg talerza. Szukałem w głowie tematu, którym mógłbym zagadnąć szatyna, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Rozmowa zwyczajnie nie chciała się kleić.
-Shon- Nagle usłyszałem cichy głos szatyna i dopiero teraz zauważyłem, że na chwilę przestał jeść.
-Tak- Odparłem patrząc uważnie na mężczyznę. O co mogło mu tak nagle chodzić? Mam nadzieję, że nie zacznie mnie wypytywać o moje dotychczasowe zajęcia. To byłaby istna katastrofa, jeszcze nie zdążyłem wymyślić odpowiedniej ściemy na taką okazję.
-Ach nic, nic. Tak się zastanawiam, czy aby na pewni starczy piwa na dzisiejszy wieczór- Burknął mężczyzna patrząc w przestrzeń z zamyśloną miną. Ach, więc o to chodziło. Całe szczęście.
-Myślę, że tak. Jak sprzątałem magazyn to było tam 5 pełnych skrzynek. Tyle powinno chyba wystarczyć, ale ja się tam nie znam właściwie- Zagadnąłem wskazując łyżką w stronę magazynu. Spojrzałem na mężczyznę, który dłubał łyżką w niemal pustej już misce. Chyba jednak nie o to mu chodził. Przeczuwam kłopoty.
-Wiesz tak się zastanawiałem. Właściwie ile ty masz lat?- Poczułem zimny dreszcz na plecach słysząc to pytanie. Niby takie nic, a mogło okazać się moim gwoździem do trumny.
-20- Wypowiedziałem pierwszą liczbę, jaką przyszła mi do głowy. Nie mogłem przecież powiedzieć mu ile tak naprawdę mam lat. To mogłoby tylko stworzyć kolejne niepotrzebne pytania.
-Yhmmmm- Mruknął szatyn chyba niezbyt przekonany – Skoro tak, to dobrze- Burknął pod nosem.
-Wiem wszyscy mówią, że nie wyglądam na tyle- Zaśmiałem się głośno, próbując obrócić całą sytuację w żart, niestety mój śmiech wypadł chyba nieco zbyt sztucznie. Szatyn spojrzał na mnie tak przenikliwym wzrokiem, że aż dostałem gęsiej skórki. Właśnie tego się najbardziej obawiałem.
-Powiedz, a czym właściwie się zajmowałeś wcześniej?- Zapytał spoglądając na mnie intensywnie. Podparł brodę o dłoń i przechylił się w moją stronę. Nie wyglądało to dobrze. Wątpię by mi odpuścił. Zbycie go kiepskim kłamstwem też raczej nie wchodziło w grę. Odłożyłem łyżkę obok miski i wpatrywałem się w nią dłuższą chwilę. Co mam mu niby odpowiedzieć? Prawda nawet nie wchodzi w grę. Gdyby ktoś się dowiedział pewnie natychmiast by mnie zabili. Poza tym nie miałem najmniejszej ochoty rozgrzebywać wciąż niezagojonych ran.
-Nie chce o tym rozmawiać- Burknąłem cicho spuszczając nieco głowę. Poczułem, jak złość i frustracja zaczynają we mnie narastać. Gniew i żal, który do tej pory powstrzymywałem ponownie rozpalił moje ciało. Zacisnąłem dłonie w pięści próbując znowu odzyskać panowanie nad sobą. Wiem, że tymi słowami zniszczyłem całe zaufanie, którym darzył mnie Ramon, ale nie potrafiłem udawać. To wszystko było zbyt świeże, zbyt bolesne, bym mógł przemienić wszystkie te wydarzenia w jakieś zwinne kłamstwo.
Poczułem, że muszę ochłonąć nim wybuchnę  i powiem coś niepotrzebnego. Przecież ten mężczyzna nic mi nie zrobił. Nie miałem żadnego powodu, by zachowywać się wrogo wobec niego. Poza tym jest jedyną osobą w tym zakichanym mieście, która zechciała wyciągną pomocną dłoń w moją stronę, gdy potrzebowałem tego najbardziej.
Wstałem gwałtownie z krzesła. Musiałem wyjść. Musiałem nieco uspokoić myśli, które kłębiły się teraz w mojej głowie niczym czarne chmury. 
-Zaczekaj Shon- Poczułem jak mężczyzna mocno łapie za mój nadgarstek by mnie zatrzymać – Nie chciałem Cię…- Poczułem ukłucie bólu, gdy zacisnął palce na dopiero co zagojonym rozcięciu. Moje ciało zareagowało automatycznie. Adrenalina i panika zapanowały nade mną całkowicie. Tak mały gest a wszystkie wspomnienia związane z blondynem powróciły w jednej chwili. Wspomnienie dłoni, które potrafiły tak bardzo krzywdzić. Szarpnąłem ręką, gwałtownie odskakując od szatyna. Dreszcze przerażenia przeszyły moje ciało. Moje serce zaczęło trzepotać niczym gonione zwierzę. Odruchowo przysunąłem dłoń do twarzy w obronnym geście. Wzdrygnąłem się i przymknąłem oczy czekając, na uderzenie. Jednak nic się nie stało. Oczywiście, przecież już nie jestem w tamtym miejscu. Spojrzałem na Ramona, który wciąż siedział na krzesełku. Jego pobladła twarz i szeroko rozwarte oczy wyrażały jedynie mieszaninę zaskoczenia i strachu.
–…Urazić- Wyszeptał kończąc wcześniejsze zdanie.
Poczułem jak moje ciało zaczyna drżeć. Czułem się tak zawstydzony jak nigdy. Nie chciałem pokazywać się komukolwiek z tak beznadziejnie żałosnej strony. Niestety lęk wciąż siedział głęboko zakorzeniony w moim umyśle. Otworzyłem usta, chciałem coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie było, czego…
-Shon- Wyszeptał cicho szatyn, jakby nie chciał mnie spłoszyć – Czy ktoś wcześniej Cię bił?- Te słowa rozdźwięczały w mojej głowie jak dzwon. Przed moimi oczyma przeleciały wszystkie te sceny, w których blondyn traktował mnie jak psa. Okrutnie. Tylko, że…
I tak tęsknię za tym beznadziejnie okrutnym facetem.  
-Ja- Szepnąłem. Zacząłem machać rękoma w powietrzu i mleć fartuch próbując się opanować w jakimkolwiek stopniu. Łzy pociekły mi po policzkach. Nie potrafiłem już dłużej ich wstrzymywać. W jednej chwili zerwałem się i wybiegłem z pomieszczenia.
-Shon zaczekaj- Usłyszałem za sobą wołanie Ramona. Wybiegłem przez tylne drzwi za budynek. Dlaczego to musiało się tak potoczyć? Dlaczego nie mogłem udawać, że jestem jakimś tam dzieciakiem, który uciekł z domu? Usiadłem na pustej skrzynce na piwo i zakryłem dłońmi twarz. Chciałem przestać płakać, naprawdę, ale te cholerne łzy wciąż leciały. Jestem beznadziejny. Miało być tak pięknie. Nikt nigdy miał nie dowiedzieć się o tym co zdarzyło się w tamtym miejscu. A ja co? Przy pierwszej okazji rozkleiłem się jak małe dziecko. Usłyszałem za sobą skrzypnięcie metalowych drzwi. Jednak nie miałem odwagi, aby się odwrócić. Jak mógłbym pokazać się komuś w tak upokarzającej pozycji? Co mu miałem teraz powiedzieć? Nie chciałem mówić nic. Chciałem być teraz daleko, daleko stąd, sam, w spokoju wypłakując oczy, a kiedy będę miał już dość po prostu zasnąć i na chwilę zobaczyć JEGO twarz w swoich snach.
Ramon stanął tuż obok mnie. Przez chwile nic nie mówił. Chyba właściwie zastanawiał się co powinien powiedzieć w takiej chwili.
Ja nie byłem w stanie wydusić z siebie nawet jednego słowa. Wielka gula, która stanęła w moim gardle po prostu mi na to nie pozwalała. Jestem beznadziejny.
Usłyszałem szuranie skrzynki po betonie. Ramon przysunął sobie jedną i usiadł tuż obok mnie.
-Shon- Głos szatyna był spokojny i opanowany. Delikatny, nieco ściszony, brzmiał jak uspokajająca kołysanka. Mimo to nie chciałem na niego patrzeć. Byłem zbyt zawstydzony swoją zapłakaną twarzą. To tak upokarzające, że nie potrafię nawet zapanować nad własnymi reakcjami. Po prostu zachowuję się jak pięciolatek, który mazgai się przy pierwszej lepszej okazji.
-Skoro nie chcesz na mnie spojrzeć to przynajmniej mnie posłuchaj dobrze?- Chyba czekał na jakąś odpowiedz z mojej strony, jednak nie mogąc się jej doczekać, po prostu kontynuował – Nie wiem nic o tobie i o tym co robiłeś wcześniej, dlatego chciałem dzisiaj porozmawiać. Wybacz mi brak dyskrecji, ale nie wiedziałem, że to dla ciebie takie trudne – Na chwile przerwał patrząc chyba na mnie. Nie słysząc żadnej odpowiedzi po prostu kontynuował.
-Słuchaj, nie będę cie już więcej o to pytał, jeśli nie chcesz. Któregoś dnia może sam mi o tym opowiesz, jeśli uznasz, że jesteś gotów. To tyle- Znów nastała cisza. Uniosłem głowę i dokładnie wytarłem łzy w rękaw czarnej bluzki.
-Jeszcze nie teraz- Wyszeptałem walcząc z odrętwiałymi ustami o każde słowo.
-Dobrze. Jestem bardzo cierpliwy, więc nie spiesz się za bardzo – Poczułem jak duża dłoń szatyna zaczyna mierzwić moje włosy. Uśmiech sam wpłynął na moje usta. Ten facet naprawdę potrafi w cudowny sposób polepszyć mój nastrój. Jest jak lek na moje zranione serce – Wiesz… zauważyłem, co masz na nadgarstkach- Moje ciało na chwile odrętwiało. Spojrzałem na długie rękawy bluzki, które skrzętnie podciągałem, by czasem nie ujawniły ran na nadgarstkach.
-To nic- Wyszeptałem niemal automatycznie. Każde spojrzenie na blizny sprawiało, że przypominałem sobie o dniu, w którym próbowałem zakończyć swoje marne życie. Wciąż pamiętałem to uczucie chłodu, które ogarniało powoli moje ciało. Szkarłatne strugi krwi spływające po moich dłoniach.
Chociaż dzięki temu pamiętałem również o tym, że żyję, że to wszystko nie jest tylko złudzeniem, czy złym snem.
-Więcej tego nie rób, dobrze?!- Władczy głos Ramona wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia. Poczułem jak jego dłoń zjechała powoli na moje ramię i zaciskała się coraz mocniej na nim. Jakby chciał, abym potwierdził jego słowa.
-Dobrze- Odparłem już normalnym głosem. Zresztą, jaki byłby sens w ponownym samobójstwie. Już raz mi się nie udało. Najwyraźniej niczego nie potrafię zrobić dobrze. Uśmiechnąłem się gorzko do samego siebie.
Jednak brunetowi to chyba wystarczyło. Poklepał mnie jedynie po ramieniu i odszedł w kierunku drzwi.
-Jak poczujesz się lepiej to możesz wrócić do siebie na górę. Przyjdę po ciebie wieczorem, jak będziesz mi znowu potrzebny, możesz się w tym czasie zdrzemnąć czy coś – Gdy usłyszałem kliknięcie klamki westchnąłem głęboko i spojrzałem w niebo, które dzisiaj było wyjątkowo błękitne. Naprawdę czasem zastanawiam się, dlaczego wszystko musi iść nie tak jakbym tego chciał? Czy to jakieś fatum ciąży nade mną, klątwa a może coś podobnego?
A może to ja po prostu przyciągam wszystkie pechowe rzeczy na tym świecie?
Nagle usłyszałem szuranie gdzieś w kącie zaułka.
Poczułem jak zimny dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa. Wstałem powoli, spoglądając dokładnie w tamtą stronę. Przez chwilę miałem dziwne wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. Znowu. Zimne oczy obserwujące każdy mój ruch. Patrzyłem tak jeszcze chwilę, aż w końcu jedna z puszek przewróciła się z głośnym brzdękiem. Wybiegł z niej wielki, włochaty, czarny szczur. Na jego widok wzdrygnąłem się z obrzydzenia. Uch, co za paskudne stworzenia. Spojrzał na mnie swoimi czerwonymi ślepiami i uciekł pod blaszany śmietnik. Och matko, dlaczego szczur?! Nienawidzę tego dziadostwa. Muszę poprosić Ramona żeby rozstawił tam jakąś trutkę, bo jeszcze wlezie nam do baru.
Na samą myśl, że mógłby dostać się do mojego pokoju na poddaszu przebiegły mnie dreszcze. Otrzepałem się, żeby odrzucić od siebie te paskudne myśli. Westchnąłem i ruszyłem z powrotem w stronę drzwi do magazynku baru. Rozejrzałem się w poszukiwaniu szatyna, ale nigdzie go nie było. Widocznie gdzieś się ulotnił.
Przeszedłem przez magazyn i wspiąłem się po schodach na samą górę. Otworzyłem drzwi od swojego niewielkiego pokoiku. Gdy tylko do niego weszłam od razu rzuciłem się na materac. Podmuch wiatru, jaki wywołałem wzniecił kłęby kurzu, które wznieciły się niczym wielka szara chmura. To chyba był zły pomysł. Zacząłem kaszleć i krztusić się, cóż czasem dla odmiany mógłbym ruszyć głową. Wstałem i otwarłem okno. Świeże powietrze natychmiast oczyściło nieco atmosferę wewnątrz. Rozejrzałem się wokół. Za dnia wszystko wyglądało inaczej. Z okna mogłem zobaczyć niemal wszystkie dachy budynków z sąsiedztwa. W oddali wznosiły się wyższe budynki, blokowiska, szczyty wieżowców. Wszystko wyglądało tak spokojnie. Ptaki chodziły po dachach szukając nasion i resztek, które przywiał wiatr. Jeden nawet podleciał blisko mnie i przez chwilę spoglądał w moją stronę, jakby licząc, że coś mu rzucę.
-Przykro mi kolego, ale nic dla ciebie nie mam- Uśmiechnąłem się sam do siebie. Zwierzak jakby rozumiejąc, co mówię, pokręcił główką i odleciał.
Odsunąłem się od okna wzdychając głęboko. Wszystko toczyło się swoim torem. Mój mały świat na chwile zatrzymał się i runął, a teraz znów zaczął odżywać. A reszta świata nie zmieniła się nawet na jedną sekundę. Wszystko było po staremu. Nikt nawet nie zauważył.
Położyłem się na materacu spoglądając w drewniany sufit. Przymknąłem na chwilę oczy. Moje myśli mimowolnie znów podążyły w TAMTO miejsce. W kręte korytarze, do mojego małego pokoju, aż wreszcie do głównej sali. Wydawało mi się jakbym tam właśnie stał. Słyszałem szczęknięcie żelaznego zamka. Stukot obcasów o marmurową podłogę. Widziałem nawet ten czerwony idiotyczny dywan leżący na środku. Spojrzałem w górę aż moje oczy napotkały blond pasma. Poczułem jak moje serce na chwilę staje. To ON. Siedział za biurkiem wśród sterty papierów. Przeniósł swoje rdzawe tęczówki w moją stronę. Spoglądał na mnie z tym swoim lekko złośliwym uśmieszkiem. Wstał i zaczął się do mnie zbliżać.
-Izaku, tak się cieszę, że Cię widzę- wykrzyknąłem i podbiegłem w jego stronę – Proszę pozwól mi wrócić, błagam cię- Rzuciłem się na blondyna i ciasno objąłem go w pasie - Myliłem się. Chce zostać z tobą na zawsze. Pozwól mi, błagam – Usłyszałem nad głową śmiech, przeraźliwy i szyderczy, niczym rechot czarownicy.
Odsunąłem się od blondyna i z przerażeniem spojrzałem na jego twarz, która wykrzywiał drwiący uśmiech. W jego oczach paliła się nienawiść i wzgarda.
-Ty? Chyba żartujesz- Żachnął się patrząc na mnie z obrzydzeniem – Miałbym Cię przyjąć z powrotem? Dlaczego? Przecież nic nie znaczysz – Wyciągnął rękę w moją stronę i wskazała na mnie palcem –Jesteś tylko zabawką. Już Cię nie potrzebuję …Shon- cyniczny uśmieszek na jego ustach jeszcze bardziej się powiększył.
-Shon- Znów usłyszałem swoje imię, choć jego usta się nie poruszyły.
-Shon, Shon, Shon… - Słyszałem je wciąż i wciąż. W którymś momencie zerwałem się z łóżka przerażony. Rozejrzałem się wokół siebie nieco zmieszany. Mój wzrok spoczął na brązowych lokach Ramona. Jego czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie zmartwione.
Dopiero teraz zorientowałem się, że po moich plecach spływają strużki zimnego potu. Serce kołatało mi w klatce piersiowej jak oszalałe. Odwróciłem wzrok od szatyna próbując uspokoić oddech.
-Wszystko w porządku?- Zapytał Ramon, nieco ściszonym głosem, tak jakby nie chciał mnie spłoszyć.
Nie byłem w stanie wydobyć z siebie nawet jednego słowa. Skinąłem jedynie głową próbując pozbyć się go na chwilę. Mężczyzna westchnął odsuwając się od mojego łóżka. Chyba zdał sobie sprawę, że potrzebuje chwili dla siebie po tym koszmarnym przebudzeniu.
-Będę na dole, jak się trochę uspokoisz to przyjdź mi pomóc- Rzucił w moją stronę jedynie krótkie spojrzenie, po czym w zupełnej ciszy, nie pytając o nic, wyszedł z pokoju. Przez chwilę słychać jeszcze było, jak drewniane schody skrzypią pod naporem jego ciężkich butów.
Usiadłem na brzegu łóżka opuszczając stopy na drewnianą podłogę. Ten sen… był tak realistyczny. Taki… prawdziwy. Wciąż pamiętałem doskonale szczegóły wszystkich pomieszczeń, pokoi, korytarzy. Pamiętałem JEGO… bladą twarz, złote włosy, nawet ten okropny szyderczy uśmiech. Pamiętałem każdy szczegół.  Wizja blondyna, który po raz kolejny wypowiadał te bezduszne, pełne goryczy i nienawiści słowa zupełnie mnie przybiła.
Im bardziej starałem się zapomnieć i wyrzucić z pamięci wszystkie te wydarzenia, tym bardziej wyrzynały się w moją świadomość. Wracały do mnie szybciej i mocniej, jakby przybierały na sile w mojej głowie. Poczułem jak dwie łzy spływają mi po policzkach.
No dalej… czas już zapomnieć!


CDN…

czwartek, 2 marca 2017

Obcy

Wiem, że z małym poślizgiem, ale nareszcie udało mi się dokończyć rozdział :P ^^' Przepraszam Was, ale zajęło mi to dłużej niż sądziłam. Mam tylko nadzieję, że się spodoba. Enjoy :D
----------------------------------------------------------------------------------------------------



Siedziałem właśnie na ławeczce. Stała pod starym drzewem obdartym już ze wszystkich liści przez chłodny wiatr. To cud, że w ogóle znalazłem jakiekolwiek ciche miejsce pośród tego pustkowia. Prawdopodobnie znajdował się tutaj kiedyś park. Niestety już dawno przestał istnieć. Trawa, która kiedyś tutaj rosła została zadeptana i zagłuszona przez wszelkie papierki i śmieci walające się wokół. Nagie drzewa stojące  bez nawet jednego listka były jak martwi żołnierze, którzy pozostali po wielkiej bitwie. Ich kora była poobdzierana w niemal każdym miejscu, a na wielu  wyryto dziesiątki imion zakochanych. Siedziałem tutaj już dłuższy czas. Właściwie sam zastanawiam się czemu. Obszedłem niewielką część miasta, w której zostawił mnie Felix. Niestety nie było tu nic wartego uwagi. Miasto opustoszało i obumarło od czasu, w którym musiałem się z nim pożegnać. Wokół ławeczki na której siedziałem walały się całe sterty łupek po słoneczniku oraz papierki. Deski na których siedziałem również witały mnie wszelkiej maści wierszykami, wyznaniami i całą stertą wulgaryzmów. Parsknąłem czytając jedną z niewybrednych gróźb. „Kevin ty huju zabije cię!”. Oh matko to chyba mi się tylko śni. Wciąż mam nadzieję, że zaraz się obudzę w swoim łóżku a to wszystko okaże się tylko realistycznym koszmarem. Wszystko to jakaś cholerna farsa. A najgorsze jest to, że nie mogę pozbyć się dziwnego uczucia deja vu. Czuję jakby moje życie dosłownie zatoczyło koło gubiąc po drodze wszystko co wartościowe i cenne.
Znów siedziałem w parku.
Znów siedziałem na ławeczce, pozbawiony domu, pracy i dachu nad głową. Bez pieniędzy i bez cienia nadziei na jakikolwiek dobry los w życiu.
Znów byłem wolny… Wolny? Sam nie wiem.
Wróciłem do miejsca, w którym byłem zanim blondyn zabrał mnie do siebie. Tak teraz nazywałem go w myślach. „Blondyn”. Nie jestem w stanie wypowiedzieć jego imienia. Nawet jeśli to tylko moja głowa. Nie chcę. Czuje, że to by mnie złamało. Muszę się jakoś pozbierać po tym wszystkim, co się wydarzyło. Muszę zapomnieć. Nie mam wyjścia. Przecież on nie wróci do mnie. Nie przyjdzie nagle tutaj i nie powie „To była pomyłka chcę byś ze mną wrócił. Obiecuję, że tym razem będzie inaczej”. Zrobiłbym wszystko by móc usłyszeć te słowa. Niestety rzeczywistość jest zbyt okrutna. Poczułem jak pojedyncza łza uciekła z kącika mojego oka.
Siedząc tutaj i patrząc na ten zaniedbany park tak bardzo chciało mi się płakać. Przypominał mi moje życie i to co się z nim stało. Niby były wszystkie elementy, byłem wolny, nikt mi nie zagrażał, nikt mi nie rozkazywał znów byłem sam, a jednak czułem jakby ktoś wyssał wszelkie życie z moich żył pozostawiając wrak człowieka. Ktoś… tylko ten jeden człowiek mógł dokonać czegoś takiego. Najpierw zabrał mi godność, człowieczeństwo, wolność i dumę. Potem odarł mnie z nadziei i wstydu. Skradł moje serce i duszę, niczym nagrody, które i tak należały do niego. A na koniec rozszarpał wszystko co mu dałem niczym bezwartościowy chłam i wyrzucił mnie jak pustą skorupę. Byłem zabawką. I chociaż od początku o tym wiedziałem to nigdy nie przypuszczałem, że świadomość tego ostatecznie będzie aż tak bolesna.
Wciąż go kocham.
Tak, nie potrafię temu zaprzeczyć.
Nie potrafię powiedzieć, że tak nie jest.
I właśnie dlatego świadomość, że go już nie zobaczę tak bardzo boli.
Poczułem jak serce w mojej piersi ściska się boleśnie. Łzy powoli zaczęły płynąć po moim policzku. Miałem już nigdy nie płakać, ale chyba nie potrafię. Jeszcze nie. Najpierw muszę nauczyć się żyć na nowo. Pozbierać kawałki swojego bezwartościowego życia i zebrać je w jedną całość. Może wtedy będę miał na tyle siły, by walczyć ze swoim sercem.
Nie mam wyjścia w końcu musze znaleźć jakąś pracę. Już czułem jak głód daje mi o sobie znak. Nie mając żadnych zapasów, ani pieniędzy jedyne wyjście to znalezienie pracy. Najlepiej z miejscem do spania. Tylko jak to zrobić? Czy gdziekolwiek w tym zapomnianym mieście znajdzie się miejsce dla kogoś takiego jak ja?
Wstałem energicznie z ławeczki, na której spędziłem ostatnią godzinę. Sam nie wiem czemu zmarnowałem tyle czasu. Po prostu siedziałem nie robiąc nic konkretnego. Cóż w planie miałem ostateczny reset swoich wspomnień. Jednak coś najwyraźniej poszło nie tak. Koniec końców zamiast zastanowić nad sobą i zbudować w głowie plan działania, jedyne o czym potrafiłem myśleć to przeszłość. To ile mi zabrano. Ile sam dałem mając w sobie te absurdalnie wielkie pokłady nadziei i zaufania. Za dużo było tego wszystkiego by tak po prostu zapomnieć z dnia na dzień. Od niechcenia kopnąłem puszkę walającą mi się pod nogami. Z głośnym brzdękiem odbiła się od mojego buta i poleciała kilka metrów dalej, zataczając półkole i zatrzymując się ostatecznie pod starym obumarłym drzewem.
Czas było zadbać o siebie. Tutaj nie ma taryfy ulgowej. Świat i życie są bardziej okrutne niż mój blond oprawca. Nie dają niczego za darmo. A więc Shon, stary, czas wziąć się w garść! Dupa w troki i jazda! Już nikt więcej nie będzie za mnie decydował…
W końcu ruszyłem w kierunku mało zachęcającej dzielnicy blokowisk. Musiałem jakoś wtopić się w tą dżunglę betonowych ścian. W końcu długo mnie tutaj nie było. Nawet nie wiem w jakiej dzielnicy ostatecznie się znalazłem. Jak daleko od dawnego domu trafiłem? Sam nie wiem. Jednak chyba już przestało to dla mnie mieć znaczenie. Nowy początek, nowe życie w zupełnie obcym miejscu. Może tak właśnie miało być. Może los właśnie taki scenariusz przewidział dla mnie.
Szedłem wzdłuż jakiejś starej ulicy handlowej. To zadziwiające, ale niemal nie było tutaj sklepów. Wokół znajdowały się jedynie bary, kluby i co gorsza burdele. Oczywiście nie brakowało im klientów. A jakże by inaczej! Więc jednak w tym świecie pozostało coś, co chyba nigdy się nie zmieni. Sex i pieniądze wciąż rządziły światem. To jakiś obłęd. Zarzuciłem na głowę kaptur bluzy. Lepiej, żebym nie rzucał się zbytnio w oczy. W szczególności, że z większością osób, które mijałem wolałbym nie mieć nic wspólnego. Tatuaże, ćwieki, kolczyki w nosie. Gruby, stary, wyłysiały i obrzydliwe świńskie oczka. Pijany, gruby i stary. Znów pijany, znów stary i znów świńskie oczka. Na sam ich widok ciarki przechodziły mi po plecach. Czułem tak wielkie obrzydzenie do tych ludzi, że musiałem powstrzymywać się by nie zwrócić czegoś z powrotem na ten świat.  To chyba zasługa tego starego drania z bankietu. Wciąż pamiętałem tę parszywą gębę. Ten rubaszny śmiech i paskudny uśmiech. Poczułem jak moim ciałem znów wstrząsają potężne dreszcze. Chyba zyskałem kolejną fobię. Genialnie! Po chwili rozglądania się po okolicy na jednym z klubów znalazłem wywieszoną zawieszkę „Potrzebna pomoc”. Normalnie pewnie skakałbym ze szczęścia. Problemem był jednak wygląd tego, echem …przybytku. Co prawda nie żebym był specjalnie wybredny, ale było to mówiąc delikatnie, dziwne miejsce. Chociaż słowo „dziwne” było tutaj poważnym niedopowiedzeniem. Powiedziałbym raczej „bezwstydnie zdzirowate”. Różowe neony świeciły jak tęcza w środku dnia. Do tego wielki mrugający napis „kasyno i salon gier”. Cholera czuje, że to miejsce to zły wybór. Ale czy mam jakieś wyjście? Jeśli będę wybrzydzać to w końcu zostanę sam, głodny i bez schronienia w tym obcym miejscu. Cholera powinienem zaryzykować? Może poszukać czegoś innego?
Może jakiś inny bar?
Rozejrzałem się z nadzieją wokół siebie, ale niestety moje nieszczęsne oczy nie dostrzegły nic lepszego.
A więc chyba nie mam wyboru…
Niemal w tym samym momencie drzwi owego klubu gwałtownie się otworzyły. Dwóch osiłków, a właściwie powinienem ich nazwać gorylami targało jakiegoś biednego faceta po podłodze.
-Wypieprzaj stąd i nie wracaj bez hajsu!!- Donośny ryk jednego z barczystych ochroniarzy rozniósł się po całej ulicy. Spojrzałem na półprzytomnego mężczyznę, który z głośnym plaskiem wylądował na środku ulicy. Chyba był mocno pijany.
-Bieeeeeee, ja mszeeee tam wróciśśss. Majuuuuu, nie odchośśss- O tak zdecydowanie był podchmielony. Przez chwilę patrzyłem na całą sytuację jak zamroczony. Nie byłem całkiem pewny co powinienem teraz zrobić. Powinienem pomóc temu pijakowi, a może wiać jak najszybciej? Ale… a moja praca? Spojrzałem na dwóch mięśniaków, którzy dalej stali w drzwiach klubu upewniając się najwyraźniej, że pijak nie dostanie się już z powrotem do środka. W końcu jeden z nich mnie zauważył i skierował swoją świńską mordę w moją stronę.
-Ty! Dzieciaku! Chcesz wpierdol? Czego tutaj szukasz?!- Burknął w moją stronę robiąc kilka kroków naprzód. Niemal automatycznie uniosłem dłonie w obronnym geście. Co tu się do cholery wyprawia ja się pytam?
-Nie. Ja nic. Już mnie nie ma!- Ruszyłem stamtąd dosłownie w podskokach. Wiejąc gdzie pieprz rośnie. Obejrzałem się jeszcze za siebie, czy przypadkiem te mięśniaki za mną nie lecą. Na szczęście te  chodzące szafy najwyraźniej nie były zbyt szybkie. Pieprzyć taką pracę!  Jeszcze do końca nie zwariowałem by dobrowolnie pakować się w takie bagno. Co prawda miewam zapędy masochistyczne, ale to, to już chyba lekka przesada. Żeby samemu rzucać się na pożarcie jakimś mięśniakom. Co to, to nie!
W końcu za którymś zakrętem zwolniłem. Nawet po przebiegnięciu kilku przecznic nie zauważyłem, jakby to nazwać… szczególnej zmiany krajobrazu. Wciąż wokół widać było jedynie kluby i bary. Idąc wzdłuż ulicy zauważyłem grupę kilku pań stojących w grupce i jakby to określić… zachęcających do wejścia do klubu. A może powinienem powiedzieć raczej burdelu? Wszystkie miały zniszczone włosy od wielokrotnego farbowania. Z tymi strzępami na głowie i niezwykle ostrym makijażem wyglądały dosłownie jak czarownice. Nie wiem kto jest na tyle zdesperowany seksualnie by łasić się na coś takiego? To już chyba nawet nie są kobiety. Jedynie maszynki do zarabiania brudnych pieniędzy. Chociaż… nie wiem czy mam prawo tak mówić. W końcu kilkanaście godzin temu sam byłem jedynie workiem do zaspokajania tego typu potrzeb.
-Siemasz malutki może chciałbyś żeby ciocia nauczyła cię paru fajnych sztuczek?- Zerknąłem na rudowłosą kobietę, która patrzyła na mnie lubieżnym spojrzeniem. Była już dobrze po 40-stce. Na dodatek jej uśmiech zdradził mi kilka czarnych dziur w jej uzębieniu. Poczułem jak zimne dreszcze przebiegają wzdłuż mojego kręgosłupa. Poprawiła zwoje nieco zwiotczałe atuty uwydatniając je ponad obcisłą czerwoną sukienkę. Jedynie odwróciłem wzrok przyśpieszając automatycznie kroku. Boże co tu się dzieje? Gdzie ja jestem? Ten pieprzony Felix miał mnie wywieźć w jakieś bezpieczne miejsce, a trafiłem do jakiegoś koszmaru. A może stwierdził, że taki poziom jest idealny dla mnie? Nie… mimo wszytsko ostatecznie chyba chciał dla mnie dobrze. Więc nie sądzę by zrobił mi takie świństwo umyślnie. Chociaż, kto tam zna te jego intencje.
Odruchowo złapałem za nóż, który od niego dostałem. Wciąż miałem go przypiętego do spodni. Prezent pożegnalny, bo chyba tak powinienem to interpretować.
A gdybym go tak sprzedał? Cóż mówi się, że prezentów się nie oddaje. Ale właściwie … raczej nigdy się o tym nie dowie.
Chociaż z drugiej strony, co jeśli będę potrzebował go któregoś dnia? Może faktycznie zachowanie go było lepszym pomysłem? W tym nowym nieznanym świecie wszystko wokół wydaje się niebezpieczne. Lepiej mieć przy sobie coś czym można bez problemu się obronić. Poza tym zapewne Felix obraziłby się na mnie za coś takiego. Chociaż…
Czy mam jakieś inne wyjście? W końcu bez pieniędzy i pracy nie stać mnie na nic. Nawet na kawałek suchej bułki czy wodę. Może chociaż powinienem się zorientować ile mogę za niego dostać? No wiecie tak w razie gdyby wszelkie moje poszukiwania zawiodły. A niestety wszystko zmierzało właśnie w tym kierunku.
Rozejrzałem się wokół szukając jakiegoś lombardu, antykwariatu czy chociażby sklepu ze starociami. Niestety nic takiego nie rzuciło mi się w oczy. Przeszedłem parę ulic dokładnie się rozglądając. Nic. Może powinienem kogoś zapytać o drogę, albo kierunek, albo czy coś takiego w ogóle istnieje w tej okolicy? Chociaż wszyscy ludzie, jakich napotkałem byli delikatnie ujmując inni. Pijacy, żebracy, dziwki i podejrzane typki w czarnych płaszczach. Jakoś zbliżenie się do któregoś z tych osobników, to raczej marny pomysł.
W końcu zmęczony już własna bezradnością usiadłem na murku przy jednym z barów. Nie wyglądał najgorzej. W porównaniu z cała resztą tej różowo-fioletowej migoczącej planety to wydawał się wręcz spokojnym miejscem.
Przetarłem zmęczone oczy. Cholera jak zwykle wszystko jest przeciwko mnie. Zaczynam się czuć, jakbym bez wsparcia blondyna nie był w stanie poradzić sobie nawet w najprostszych sprawach. No dajcie spokój, żeby nie móc znaleźć nawet jakiejś głupiej pracy. Nie chodzi mi nawet o to by zarabiać jakieś kokosy, ale do cholery cokolwiek. Spojrzałem na przeciwną stronę ulicy. Kolejny klub go-go. Jakaś cycata blondynka wykonywała dziwne tańce na rurze, zachęcając przechodniów do wejścia. Muszę przyznać, że całkiem nieźle jej to szło. Po chwili grupka trzech podstarzałych mężczyzn zatrzymała się przed nią. Z zapałem i wywalonymi jęzorami obserwowali jej poczynania. Boże to takie obrzydliwe. Pozwalać takim staruchom dotykać się, robić te wszystkie rzeczy. To… to jakiś koszmar. Chociaż niewiele brakowało a sam skończyłbym w podobnej a może i jeszcze gorszej sytuacji. W końcu miałem trafić do tego dziwnego starego dziada. Dreszcz przebiegł przez całe moje ciało na samo wspomnienie tego faceta. Poczułem jak robi mi się niedobrze. Swoją drogą właśnie zdałem sobie sprawę, że po incydencie z moją próbą ucieczki z tego świata na dobre, bondyn już więcej nie wspominał o odesłaniu mnie. Może zmienił zdanie? A może po prostu zapomniał?
Blondyn, mój blondyn.
Przed oczami wciąż mam te pasma złotych włosów lśniących nawet w półmroku. Te rdzawe oczy. Na samo ich wspomnienie moje serce drżało w przestrachu jednocześnie tęskniąc za tym spojrzeniem. Władczym, mściwym, agresywnym, przebiegłym, ale i przepełnionym rządzą. Poczułem jak łzy znowu zbierają mi się w kącikach oczu. Co mam na to poradzić? Wyrzucił mnie, odesłał a ja jak ten idiota tęskniłem za nim. Moje serce pragnie tam wrócić z całych sił. Tylko po co? Nie było już tam dla mnie miejsca. Wszystko skończone. Nie można już odwrócić tego co się wydarzyło.  Nie można cofnąć czasu. Chociaż teraz nie ma chyba rzeczy, której bardziej bym pragnął.
Nagle poczułem jak ktoś  delikatnie stuka mnie w ramię.
Odwróciłem się gwałtownie z przerażeniem w oczach. Serce w mojej piersi zaczęło kołatać i walić jak zwariowane. Tuż za mną stał wysoki mężczyzna o lekko kręconych brązowych włosach. Jego równie brązowe, podejrzliwe oczy lustrowały mnie dokładnie. Kątem oka zauważyłem papierosa tlącego się w jego palcach. To chyba był jakiś uraz psychiczny do tego dziadostwa, ale dosłownie zerwałem się na nogi.
-Czego tutaj szukasz mały?- Mężczyzna miał bardzo niski, ale dość melodyjny głos. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy badawczo. Chyba obydwaj zastanawialiśmy się, jakie mogą być intencje drugiego. A może ten gościu to jakiś niebezpieczny typ? Poza tym nazwał mnie mały? To już drugi raz dzisiejszego dni. Matko chyba nie wyglądam na jakiegoś dzieciaka z sierocińca prawda? Prawda?
-Niczego.  Po prostu chwile odpoczywałem. Już się zmywam- Wzruszałem ramionami i już miałem zamiar odejść.
-Skąd jesteś? Już dawno nie widziałem kogoś tak młodego chodzącego samotnie po tych dzielnicach. Co na to twoi rodzice?- Spojrzałem w brązowe oczy mężczyzny. Patrzyły na mnie badawczo i podejrzliwie. Nie wiem dlaczego, ale nie wyczuwałem od tego gościa, jakichś złych intencji.
-Moi rodzice nie żyją. Zresztą jestem sam i jakoś sobie radzę- Odpowiedziałem, uważnie przyglądając się reakcji tego faceta. Nie wyglądał na specjalnie wzruszonego tą informacją.
-Och doprawdy? Więc co cie sprowadza w te strony? Tylko mi nie mów, że postanowiłeś się zaciągnąć, jako męska dziwka. To była by wielka szkoda- Szyderczy uśmieszek mężczyzny i ta nuta rozbawienia w jego głosie przyprawił mnie o gęsią skórkę. Chociaż moje policzki mimowolnie rozpaliły się żarem zawstydzenia.
-Nie. Co to za chory pomysł? Szukam pracy, ale na pewno nie takiego typu!- Fuknąłem buńczucznie w stronę mężczyzny. Co ten dupek mi sugeruje, że jedyne do czego się nadaję to TAKA praca? O nie! Co to, to nie! Niedoczekanie jego!
-Szukasz?- Mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie unosząc jedną brew. Najwyraźniej nie widział mnie w roli dobrego pracownika – A co ty takiego w ogóle potrafisz dzieciaku?- Spojrzał na mnie uważnie wydychając kłęby szarego dymu.
-No cóż…- Jakby się tak zastanowić to co nie wiem w czym jestem dobry. Nie mam żadnego wykształcenia, a moja budowa fizyczna też jest raczej … średnia. Poza tym nigdy nie umiałem robić niczego konkretnego – Ja… ja mogę sprzątać, albo… zmywać, no nie wiem jestem dobrą pomocą w czymkolwiek- Wydusiłem w końcu z siebie z niemałą trudnością. Cóż wyszukiwanie własnych zalet przyszło mi z dziwną trudnością.
-Yhmmm- Mruknął pod nosem gasząc peta na słupku obok którego jeszcze chwilę temu siedziałem. Nie brzmiał na zbyt przekonanego co do moich umiejętności. No, ale raczej trudno mu się dziwić 
-Skoro twierdzisz, że jesteś dobry w czymkolwiek to chyba mogę Cię zatrudnić – Spojrzałem na mężczyznę z autentycznym niedowierzaniem w oczach.
-Naprawdę?- Nie potrafiłem ukryć w swoim głosie szczerej radości, jaką teraz czułem. To chyba mi się śni no przysięgam. W końcu jakaś dobra wiadomość.
-Tak, ale będziesz musiał wstawać wcześnie rano żeby posprzątać bar i pomagać mi do późnych wieczorów. Poza tym potrzebuje kogoś na zmywak. To jak zgadzasz się?- Zagadnął mężczyzna patrząc na mnie uważnie.
-Tak, tak oczywiście. Będę ciężko pracować- Wierzcie mi z trudem powstrzymałem się by nie wskoczyć temu facetowi na szyję. Jestem tak szczęśliwy, że mógłbym skakać do nieba z radości.
-Zaczniesz jutro od 6 rano, może być?- Spojrzał na mnie podejrzliwie krzyżując ręce na piersi. Najwyraźniej sprawdzał moją reakcję na podaną godzinę pobudki.
-Nie ma najmniejszego problemu!- Wykrzyknąłem chyba nieco nazbyt podekscytowany.
-Jak się domyślam nie masz miejsca do spania. Na poddaszu mam wolny pokój, ale jest mały i nie ma tam zbyt wielu udogodnień- Nie wierzę, ten facet spadł mi chyba z nieba.
-Nic nie szkodzi. Błagam pozwól mi u Ciebie pracować! Dam z siebie wszystko!- Doskoczyłem do mężczyzny składają ręce w błagalnym geście.
-Świetnie. Więc chodź za mną- Odwrócił się napięcie i zaczął iść w stronę wąskiego przejścia między budynkami. Ruszyłem zaraz na nim – Nazywam się Ramon. A ty?-
-Shon- Odparłem patrząc uważnie pod nogi. Wokół leżało sporo butelek i śmieci, o które łatwo było się potknąć. W końcu mężczyzna otworzył szeroko metalowe drzwi.
-A więc zapraszam Shonie do mojego baru- Ukłonił się przede mną teatralnie puszczając mnie przodem. Tuż za drzwiami znajdował się duży magazyn. Wokół stały butelki z piwem i wszelkiej maści alkohole, kawa, butelki z wodą – Tutaj jak widzisz jest magazyn, przejdź dalej do kuchni- Machnął ręką pośpieszając mnie nieco. Ruszyłem do przodu między równo ułożonymi rzędami skrzynek. Wszedłem do niewielkiego pomieszczenia. Kuchnia to było za duże słowo, był to raczej aneks kuchenny z niewielką lodówka w rogu pomieszczenia – Może i nie jest imponująca, ale wystarcza na obecne potrzeby baru- Mruknął Ramon drapiąc się po szyi.
-Kto tutaj gotuje?- Zerknąłem na mężczyznę niepewnie. Cóż, jeśli miał nadzieję, że ja będę mógł tutaj pracować w roli kucharza to niestety wielce się pomylił. Należę do wyjątkowo opornych na naukę kuchennych beztalenci.
-Właściwie to ja od czasu do czasu coś pichcę dla klientów. W czasie gdy ja będę gotował, ty mógłbyś pilnować klientów. Dodatkowo pomógłbyś mi ze zmywaniem naczyń i szklanek- Kiwnąłem tylko głową na zgodę. Wciąż dziwnie czułem się w jego obecności, ale miałem nieodparte wrażenie, że się dogadamy. Chociaż może to tylko moje pobożne życzenie –Dobrze idź dalej tam jest bar-
Ruszyłem w stronę, którą mi wskazał. Pustka, jaka panowała w pomieszczeniu nieco mnie zaskoczyła. Cóż był to raczej staroświecki bar bez jakichś szczególnych ozdób i pierdółek. Drewniane podłogi, drewniane ściany, drewniany blat. Wszystko w ciemnych stonowanych kolorach. Dodatkowo ciemne drewniane krzesełka. I oczywiście drewniane półki na alkohol. Nieco stłumione światło lamp sprawiało, że pomieszczenie wydawało się nieco ciemne. Mimo to w jakiś dziwny niewyjaśniony dla mnie sposób można było odczuć spokój w tym miejscu. Jak spokojny oddech i możliwość odcięcia się od tego wszystkiego, co mieści się tam na zewnątrz. Spojrzałem na zadbany bar, za którym stała niewielka staromodna kawiarka i rząd równo ułożonych szklanek różnej wielkości.
-Więc co mam tutaj robić dokładnie?- Spojrzałem na mężczyznę, który stał wciąż za mną podpierając się leniwie o framugę drzwi.
-Myślę, że przydałoby się jakieś mycie podłóg, wycieranie stołów, blatu, zamiatanie, sprzątanie. Może z czasem nauczysz się jak przyrządzać drinki. Jutro rano wyjaśnię Ci szczegóły- Wzruszył ramionami spoglądając na mnie nieco niemrawo. Wyglądał na przemęczonego. Może jednak natłok obowiązków faktycznie dawał mu się we znaki – Dobra chodźmy na górę pokażę ci gdzie będziesz spał- Machną ręką i odwrócił się z powrotem w stronę niewielkiej kuchni. Tuż za ścianą znajdowały się wąskie schody biegnące w górę. Gdy doszliśmy na piętro zatrzymał się robiąc mi nieco miejsca na przejście.
-Tutaj ja sypiam. W rogu jest mój pokój gdybyś czegoś potrzebował, ale ostrzegam nienawidzę, gdy ktoś budzi mnie bez potrzeby- Mruknął patrzą na mnie znacząco. Zapamiętać nie budzić właściciela za żadne skarby świata! – Te drzwi po prawej to łazienka. Jest tu tylko jednak, dlatego będziesz musiał schodzić tutaj żeby si umyć, ale mam nadzieję, że to nie problem-
-Nie skąd, jestem ci bardzo wdzięczny, że w ogóle pozwoliłeś mi tutaj zostać- Uśmiechnąłem się do mężczyzny w nadziei, że chociaż odrobinę go odwzajemni. No cóż na jego ustach pojawiło się coś na kształt półuśmieszku, ale był to chyba raczej grymas jakiegoś zakłopotania.
-Wejdź po schodach za tobą, na samej górze jest stryszek- Odwróciłem się i zacząłem wspinać się powoli po stopniach. Zacząłem stawiać coraz większe kroki, gdy zdałem sobie sprawę, że mężczyzna idzie tuż za mną. Cóż jakoś nieswojo czułem się czując jego wzrok na plecach. Ale to chyba nic dziwnego, w końcu nie znałem go jeszcze. Z drugiej jednak strony okazał mi tyle dobroci w tak krótkim czasie, a przecież ja też byłem dla niego zupełnie obcy. Sam nie wiem co o tym myśleć. Teraz jak tak o tym pomyślę, to wydaje mi się to nieco podejrzane. Wreszcie po wejściu na szczyt dość stromych schodów otworzyłem małe białe drzwiczki. Przez chwilę szukałem po ścianie na oślep włącznika światła. W którymś momencie moja dłoń natrafiła na coś ciepłego i dość włochatego. Momentalnie odskoczyłem w bok. Niemal w tym samym momencie w pokoju rozbłysło światło.
-Wybacz. Nie chciałem Cie wystraszyć, ale sam pewnie długo szukałbyś włącznika- Spojrzałem na mężczyznę, który uśmiechał się nieco rozbawiony w moją stronę. Cóż przyznam, że poczułem lekkie gorąco na policzkach. Ramonowi z pewnością nie można było odmówić urody. Och matko, co ja bredzę. Jeszcze chwila a znów wpakuje się w jakieś kłopoty.
-Jasne- Burknąłem odwracając się szybko w stronę pokoju. W rogu leżało kilka kartonów i trochę starych mebli przykrytych prześcieradłami. Na wprost pod okrągłym oknem dachowym stało niewielkie łóżko. Oprócz tego w pokoju nie było nic prócz kurzu i pajęczyn. Cóż może nie były to luksusy, ale z pełnością można było tutaj spokojnie spać.
-Trochę tutaj brudno, ale wystarczy odkurzyć i powinno być dobrze. Jeśli chcesz to może któreś ze starych mebli nadają się do użytku wystarczy je przetrzeć- 
-Jesteś pewien że mogę tutaj mieszkać?- Zapytałem nieco niepewnie patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Cóż to wydawało mi się jakieś zbyt proste. Może mam już paranoję, ale jak do tej pory każda dobra rzecz, która mnie spotkała miała swoją cenę.
-A co rozmyśliłeś się już?- Szatyn żachnął się wykrzywiając usta w złośliwy uśmieszek
-Nie, nie. Po prostu czy to nie kłopot dla Ciebie- Zapytałem patrząc uważnie na reakcję Ramona.
-Przecież sam zaproponowałem takie rozwiązanie. Poza tym odpracujesz to na dole- Uśmiechnął się do mnie zawadiacko odrzucając kosmyki brązowych włosów do tyłu. 
- Oczywiście. Mogę zacząć już teraz, jeśli chcesz- Zagadnąłem mężczyznę, chociaż szczerze powiedziawszy jedyne, o czym marzyłem po całym dzisiejszym dniu to położenie się wreszcie do łóżka.
-Nie nie ma takiej potrzeby. Lepiej się wyśpij, bo jutro czeka Cie dużo pracy – Ramon posłał mi szybkie perskie oko i szeroki perlisty uśmiech. Ach na prawdę z nieba mi spadł ten facet – Dobrze rozgość się, ja spadam na dół, bo mogli się pojawić jacyś kliencie. Na razie mały. Do zobaczenia jutro- Machnął ręką w moją stronę, po czym obrócił się napięcie.
-Do zobaczenia- Zdążyłem odpowiedzieć nim mężczyzna zamknął za sobą małe drzwiczki.
Cóż… więc czas chyba się tutaj zamelinować. Podszedłem spokojnie do łóżka. Był nieco zakurzony, ale nie było czasu na wytrzepanie go teraz. A zresztą, kto by się tym przejmował? Na pewno nie ja. Ściągnąłem z siebie plecak, od którego już trochę zaczęły boleć mnie plecy i rzuciłem go na podłogę.  Rozpiąłem pasek od spodni, który po całym dniu chodzenia w kółko już nieco mnie denerwował. Odpiąłem od niego niebieską pochwę noża. Złapałem za rękojeść i wysunąłem go nieco. Stal połyskiwała złowrogo w promieniach księżyca. Mimo wszystko cieszę się, że jednak nie będę musiał go sprzedawać. Sam tego nie rozumiem, ale czułem jakiś dziwny sentyment do tego przedmiotu. Może to dlatego, że był prezentem pożegnalnym od Felixa? Może dlatego, że przypominał mi o pobycie w organizacji? Może dzięki temu wciąż czułem się połączony z nimi… z… NIM. Wsunąłem nóż z powrotem i wcisnąłem go pod poduszkę. Oby nie nadszedł moment, w którym będę musiał go użyć. Nawet nie wiem czy byłbym do tego zdolny. Zabić?
ON pewnie nawet by się nie zawahał.
W tym momencie po prostu nie wytrzymałem. Roześmiałem się niczym szaleniec. Matko znowu o nim myślę. To przecież takie niedorzeczne. To jakaś obsesja. Nie potrafię już normalnie funkcjonować. Znów poczułem łzy zbierające się w kącikach moich oczu.
A więc tak teraz to ma wyglądać? Dopóki będę miał się czym zająć moja głowa da mi spokój, ale gdy tylko na chwilę pozostanę sam zacznie mnie torturować. Wspomnienia znów do mnie powróciły. Wciąż żywe obrazy blondyna pojawiały się w moich myślach. Jego twarz, emocje, złośliwe uśmieszki. Moje palce mimowolnie powędrowały w stronę moich warg. Chociaż to dziwne, to wciąż czułem smak jego pocałunków. Żarliwe, gniewne, agresywne, a czasem po prostu namiętne…
Dość.
Wstałem energicznie zaciskając zęby ze złości. Jeszcze chwila a znów się rozpłaczę. Całe moje ciało zaczęło drżeć. Ta emocjonalna burza wykańczała mnie powoli, ale nad wyraz skutecznie. Obróciłem się i wyjrzałem przez okno na rozgwieżdżone niebo. Było takie piękne. Takie ciche.
Zimny dreszcz przeszył moje ciało. Nagle zdałem sobie sprawę, że ktoś na mnie patrzy. Rozejrzałem się po sąsiednich dachach w pośpiechu. Na jednym z nich dostrzegłem niewielką czarną postać, która umknęła w ciemność nim zdążyłem się jej przyjrzeć.
Felix?
Nie, nie. To raczej nie był on. On nie dałby mi się zauważyć. To musiał być ktoś inny, jakiś obcy. Czuję to. Tylko kto miałby mnie obserwować i po co?
Czyżby Izaku mnie okłamał?




CDN…