Postanowiłam nieco przyspieszyć akcję, mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie. A jeśli ktoś z Was ma wątpliwości czy Shon spotka jeszcze Izaku, to odpowiedz brzmi:.... TAK :)
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejne dni pracy w barze Ramona niestety nie różnił się
właściwie niczym od pierwszego. Od rana sprzątanie, polerowanie, zmywanie, a po
południu pomoc przy roznoszeniu trunków. Żadna filozofia. Można by powiedzieć,
że właściwie nawet głupi mógłby to robić. Wszystko było z góry ustalone. Stała
klientela, te same zamówienia. Przyzwyczajenie do tej codziennej rutyny nie
może zająć długo. I dobrze. Każdy nowy dzień zamazywał we mnie pamięć o starych
wydarzeniach i wszystkie demony przeszłości.
Jednak noce wciąż są jakimś koszmarem. Gdy tylko na chwilę
zamknę oczy widzę przed sobą twarz jedynej osoby, której nie chciałbym
pamiętać. Zabroniłem sobie wymawiać jego imię nawet w myślach. Niestety to
wcale nie pomaga. Wręcz przeciwnie. Im mniej o nim staram się myśleć tym
częściej i wyraźniej pojawia się w moich snach. To chyba kara. Kara za grzechy,
których się dopuściłem, za głupotę, a może i za spotkanie ludzi, których nigdy
nie powinienem spotkać na swojej drodze.
Westchnąłem siedząc na wysokim krześle za barem i polerując
ostatni już talerz z ogromnej sterty. Boże jestem beznadziejny, miałem już
więcej o tym nie myśleć. Obiecałem sobie, że wyrzucę to całkowicie z pamięci. A
co najlepszego robię? Wciąż rozdrapuję to, co powinno już dawno być zamknięte. Coś,
co nie wróci powinno zostać jedynie odległym wspomnieniem. Byłem już naprawdę
przemęczony. Nie tylko katowaniem się tymi natrętnymi myślami, ale przede
wszystkich brakiem normalnego snu.
Spojrzałem na Ramona, który
nalewał czwarty już z kolei kufel piwa i stawiał go na tacę. Gdy brunet tylko
zauważył, że skończyłem pracę odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się szeroko.
Nie, to wcale nie oznacza nic dobrego…
-Shoooon- Wymówił moje imię
przeciągle z wielkim, dziwnym uśmiechem na twarzy. Już ja tam wiem, o co mu
chodzi. Westchnąłem cierpiętniczo, no cóż praca to praca.
-No dobrze, gdzie mam to zanieść?-
Zapytałem zrezygnowany siląc się by wykrzesać, chociaż odrobinę energii z
siebie. Nieprzesypianie noce dawało o sobie znać coraz bardziej. Naprawdę teraz
miałem wszystko w nosie. Do pracy zmuszałem się jedynie ze względu na bruneta.
W końcu był dla mnie na tyle dobry, że pozwolił mi tutaj zostać. W dodatku
karmił mnie i to całkiem nieźle. Tak więc pomoc mojemu „gospodarzowi” uznałem
za wręcz wskazaną.
Złapałem za tacę i ruszyłem zza
baru nie czekając na odpowiedz bruneta. Muszę przyznać, że kilka kufli piwa
swoje ważyło. Poza tym musiałem nauczyć się trzymać tacę tak, by nie przesuwały
się one na boki. Po pierwszych sześciu rozbitych kuflach i porządnej burze od
Ramona w końcu jakimś cudem udało mi się jak do teraz nie upuścić niczego. No
ale, jak to mówią „nie chwal dnia przed zachodem”.
-Zanieś to do piątego stolika,
tylko uważaj na nich- Rzucił szybko, nim się oddaliłem. Brunet spojrzał na mnie
znacząco. Widziałem ten sugestywny wzrok już nie raz. Oznaczał po prostu
„rozbrykanych” klientów. Jednym słowem zostawić kufle, nie wdawać się w
dyskusje i spylać tak szybko jak się da. Westchnąłem pod nosem, widząc już z
daleka kto zasiadł przy wspomnianym stole. Jak zwykle ci sami, co wcześniej.
Grupka pięciu facetów. Zawsze dużo palili i pili, zostawiali po sobie
niemiłosierny burdel a co najgorsze mieli tendencję do wdawania się w bójki z
innymi klientami. Ramon już od początku mnie przed nimi ostrzegał. Twierdził,
że mogą być niebezpieczni. W sumie to nie wiem, dlaczego wciąż ich obsługuje.
Na jego miejscu już dawno wywaliłbym ich na zbity pysk. W końcu żadnego pożytku
nie ma z tych pasożytów społecznych.
Zbliżyłem się do stolika ostrożnie
uważając by czasem nie zwrócić zbytnio ich uwagi. Niestety nie udało się to za
bardzo.
-Hahaha no proszę zobaczcie, jaka
laseczka przyniosła nam piwko- Zarżał łysy napakowany świniak siedzący po
prawej stronie. Nawet ich śmiech wzbudzał we mnie chęć mordu. To chyba jakiś
rodzaj urazu do facetów z tym świńskim wyrazem twarzy. Obrzydzali mnie do
granic możliwości.
-No paczcie patrzcie, jaki
piękniś. Co nam jeszcze dasz skarbusiu?- Obrzydliwy brunet z włosami
przyciętymi na irokeza wyciągnął swój dziób w moją stronę. Wysyłał do mnie coś
na kształt odrażających buziaków. Na sam ich widok ciarki przeszły mnie od stóp
aż po czubek głowy.
Nie zwracając nazbyt uwagi na ich
dziwne zaczepki i komentarze zwyczajnie robiłem swoje. Wystawiłem z tacy kufle
z zimnym piwem na środek stołu i odwróciłem się na pięcie chcąc odejść jak
najdalej od tego miejsca. Nagle poczułem mocne szarpnięcie za nadgarstek.
Odwróciłem się wkurzony jak chyba jeszcze nigdy. Szarpnąłem ręką, aby się uwolnić,
ale uścisk był zbyt mocny. Ta świńska łysa
pała trzymała mnie kurczowo szczerząc się w ten obrzydliwy sposób.
-Puszczaj- syknąłem w stronę
faceta licząc, że jednak odpuści. Niestety w odpowiedzi usłyszałem jedynie jego
gruby rechot.
-Siadaj z nami, zabawimy się
razem- Zarechotał patrząc w moją stronę w ten odrażający sposób. Dlaczego?
Dlaczego ja się pytam zawsze mnie to spotyka? Czemu wszyscy odrażający, grubi,
łysi i paskudni faceci zawsze się do mnie kleją? Dlaczego? Litości!
-Puszczaj powiedziałem! Nie będę z
wami siedział jesteście ohydni- Bez cienia zawahania wypowiedziałem te słowa
prosto w ich paskudne gęby patrząc z satysfakcją jak miny na ich twarzach
momentalnie rzedną.
-Ty mały gnojku!- Wydarł się jakiś
wytatuowany dryblas spod ściany wstając energicznie z krzesła.
-Dosyć!- Władczy głos Ramona
rozległ się tuż zza moich pleców. Niemal w tym samym momencie łysol puścił moją
rękę. Od razu zrobiłem dwa kroki wstecz. Spojrzałem na bruneta ostrożnie.
Wyglądał na naprawdę wkurzonego. Wyobrażam sobie, że musi znosić tych debili codziennie,
więc pewnie ma ich serdecznie dosyć.
-Może już wystarczy tych przyjemności. Pozwalam wam tu
siedzieć tylko ze względu na stare czasy, ale moja cierpliwość się kończy-
Warknął w stronę stolika lustrując dokładnie każdego z nich po kolei. Jego mina
była naprawdę groźna, wręcz mordercza. Było w niej coś z zabójcy, a może po
prosty to moja wyobraźnia. Przez chwile odniosłem wrażenie, że niektórzy z nich
boją się bruneta.
Wielki łysol parsknął jedynie pod nosem. Gdy spojrzenia jego
i Ramona spotkały się łypali na siebie przez chwilę. Między nimi dosłownie
wrzało. Mam przeczucie, że ta dwójka od dłuższego czasu ma napięte relacje. W końcu
łysol odwrócił się i złapał za kufel z piwem upijając porządnego łyka.
Ramon mając chyba dość pogaduszek z tymi typkami odwrócił
się szybko i zaczął iść w stronę baru. Spojrzał na mnie przelotnie, jakby dając
mi znak, że rozmowa zakończona. Momentalnie ruszyłem za nim. Co jak co, ale nie
chcę mieć nic wspólnego z tymi paskudnymi typami. Gdy w końcu weszliśmy za bar
wystarczająco daleko by nas nie słyszeli, brunet przeklną siarczyście pod
nosem.
-Do cholery! Zawsze z nimi problemy- Wkurzony kopnął
krzesło, które z chrobotem przesunęło się aż pod ścianę.
-Kim oni są? Dlaczego ich nie wyrzucisz?- Zagadnąłem od razu
próbując wytłumaczyć sobie jakoś tą całą pobłażliwość wobec takiego zachowania.
Może i nie znamy się długo, ale wcześniej zawsze wszelkie przejawy agresji
klientów Ramon traktował tak samo. Kop w dupsko i za drzwi. Czyżby oni byli w
jakiś sposób „specjalni”?
-Ach daj spokój. Nie chcę mieć kłopotów z tutejszymi-
Burknął Ramon pod nosem zabierając się za polerowanie kolejnych kufli.
-Skoro tak to chyba lepiej się ich pozbyć?- Zagadnąłem
patrząc wprost na bruneta. Nie miałem zamiaru odpuszczać. Coś mi się tutaj
wyraźnie nie zgadza, a ja muszę wiedzieć co.
Ramon rzucił mi spojrzenie pełne niechęci i złości. Coś jakby „nie
interesuj się”. Po chwili westchnął niezbyt zadowolony i spojrzał znowu na
polerowane przez siebie szkło.
-To niebezpieczni ludzie- Zaczął przyglądając się przez
chwilę szklanej powierzchni. Potem chuchnął na nią lekko i znów zaczął ją
przecierać – Od dawna sprawiają problemy w dzielnicy. Są znani z tego, że
wchodzą do burdeli, robią rozróby i wychodzą. Nikt nie chce mieć z nimi nic do
czynienia. Odkąd zaczęli przychodzić tutaj w okolicy jest nieco spokojniej-
Przyznał na końcu, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Niestety nie mnie.
Rozumiem, że Ramon postanowił zostać jakąś cholerną matką
dobroci i miłosierdzia i trzyma ich tutaj, żeby nie rozrabiali w okolicy?
Serio? Ten facet naprawdę mnie zadziwia. Nie sądziłem, że można być aż tak…
głupim?... dobrodusznym? Sam nie wiem co bardziej.
-Właściwie to twój bar, więc możesz trzymać tutaj kogo chcesz.
Ja jestem jedynie pomocnikiem- Przyznałem w końcu niechętnie wzdychając
cierpiętniczo. O tak, a to oznacza, że będę musiał się użerać z tymi dupkami jeszcze przez długi czas. W
końcu Ramon odłożył kufel na blat i spojrzał na mnie z bardzo poważną miną.
-Nie zbliżaj się do nich, kiedy nie ma mnie w pobliżu. Kto
wie, co im wpadnie do głowy – Przyznał lustrując mnie intensywnie spojrzeniem.
Wiem, że się o mnie martwił, ale szczerze to byłem w gorszych sytuacjach. O
wiele gorszych.
-Dobrze, jak chcesz, ale potrafię o siebie zadbać-
Przyznałem pewnie, patrząc dumnie w oczy bruneta. Niestety nie wyglądało na to,
że mi uwierzył wręcz przeciwnie. Jego wzrok stał się zimniejszy, a jego wyraz
twarzy wyjątkowo posępny i ponury.
-Mówię poważnie. Krążą nawet słuchy, że zasilili szeregi
jednego z wielkich gangów. Kto wie, może zadają się nawet z zabójcami- Na dźwięk
tych słów moje ciało i serce zadrżało. Poczułem jak wszystkie mięśnie w moim ciele
momentalnie sztywnieją a łzy podchodzą do moich oczu uparcie. Odwróciłem twarz
od Ramona, by jego czujny wzrok ich nie dostrzegł. Nie chodziło o to, że się
bałem. Zabójcy… oni byli moją rodziną… Ja byłem częścią tamtego świata…
Najmniejsze wspomnienie o tamtym czasie spowodowało wypływ żalu i bólu z mojego
serca. Akane, Kyon, Rassel, Felix… ON… wszyscy w tym jednym momencie stanęli mi
przed oczami. Poczułem jak moje ciało zaczyna lekko drżeć. Z całych sił
powstrzymywałem się przed płaczem.
-Ymmmm, ja… wyjdę się trochę przewietrzyć- Odpowiedziałem
pospiesznie starając się brzmieć naturalnie. Spokojnie ruszyłem w stronę
magazynu i drzwi wyjściowych, by nie wywołać zbytnich podejrzeń bruneta. Cóż
nie ruszył w moją stronę i nie zaczął o nic wypytywać, więc zapewne nie dążył
nic zauważyć.
-Shon- Usłyszałem nagle za sobą. Zatrzymałem się sztywniejąc
i zaciskając lekko pięści. Czyżby jednak coś zauważył? –Przynieś nową beczkę
piwa z zaplecza, jak będziesz wracał- Na szczęście. Kiwnąłem jedynie głową nie
odwracając się nawet w jego stronę. Gdy tylko moje nogi przekroczyły próg
tylnego wyjścia a drzwi zatrzasnęły się cicho za mną wszystko we mnie wybuchło.
Poczułem to znajome dygotanie, któremu towarzyszył
niepohamowany wypływ łez z moich oczu. Żal, gniew, nienawiść, ból. Wszystko w
jednym momencie ogarniało moje ciało. Zacisnąłem pięści kurczowo jednocześnie
zagryzając zęby z całej siły. Szloch, który chciał się wydostać z mojego gardła
był naprawdę upokarzający. Dlaczego wciąż nie mogę sobie z tym poradzić?
Dlaczego nie mogę po prostu zapomnieć? Czemu to jest takie trudne? Przecież minęło
już tyle dni. Podbiegłem do wielkiego blaszanego kosza na śmieci, który stał w
rogu zaułka. Zamachnąłem się i kopnąłem go z całej siły, najpierw raz, potem
drugi i kolejny. Kopałem tak długo, dopóki starczyło mi sił. W końcu opadłem
bezsilnie na kolana. Odchyliłem głowę w tył i zacząłem po prostu krzyczeć.
Drzeć się tak mocno, ile tylko sił pozostało w moim ciele. Głośno,
rozpaczliwie, głosem pełnym bólu i żalu. Przestałem dopiero, gdy zabrakło mi
tchu. Łapałem powietrze łapczywie, spoglądając wciąż w nocne niebo. Pomogło.
Ulżyło mi. Może to tylko na chwilę, ale było mi nieco lepiej, gdy wyrzuciłem te
wszystkie emocje z siebie. Parsknąłem chowając twarz w dłoniach. Z każdym dniem
zaczynam myśleć, że naprawdę zwariowałem. Uśmiechnąłem się do siebie wstając
powoli. Noga, którą posłużyłem się by dać upust swojej wściekłości bolała
nieco, ale to nic w porównaniem z tym rozdzierającym bólem serca. Na szczęście
teraz zniknął, chociaż na chwilę. Westchnąłem już nieco spokojniej przecierając
twarz ręką. No już Shon, weź się w garść!
Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę baru. Mam
nadzieję, że nie było mnie słychać w środku. Jeszcze brunet pomyśli, że jestem
niezrównoważony psychicznie. Chociaż może i właściwie jestem. Westchnąłem
głęboko ocierając twarz z resztek łez. Lepiej, żeby nikt nie widział mnie w
takim stanie. Wszedłem do środka i od razu zajrzałem za bar. Nigdzie nie
widziałem bruneta, czyżby idziesz poszedł?
-Ramon- Zawołałem, rozglądając się po pomieszczeniach. Nikt
nie odpowiadał. W takim razie brunet musiał pewnie znów obsługiwać tych
parszywych typków. No chyba, że poszedł do siebie na chwilę.
Miałem zapytać, jakiego piwa mu zabrakło, ale w tej sytuacji
sam wybiorę jakieś. Pamiętam, że ciemne piwo z czerwoną pieczątką na beczkach
schodziło dość szybko, więc prawdopodobnie właśnie jego zabrakło w barze. Powoli
przecisnąłem się przez stos skrzynek w przejściu i wszedłem do magazynu. Od
razu ruszyłem na sam jego koniec znikając za ostatnim regałem. Po kilku dniach
pracy wiedziałem już, gdzie co leży, a przynajmniej gdzie należy szukać. To nie
było zbyt trudne. Zresztą Ramon miał wszystko dokładnie poukładane i
posortowane. Mówię wam, każda rzecz miała swoją półkę, swój stojak i miejsce.
Ten facet, choć na pierwszy rzut oka wcale na takiego nie wygląda, to istny
pedant. Prawdziwy z niego czyścioch.
Złapałem za uchwyt beczki delikatnie pociągnąłem ją ku
sobie, by czasem piwo nie wstrząsnęło się za bardzo. Teraz należało przeturlać
ją jedynie do baru. Nagle usłyszałem jakiś dziwny szmer od strony wejścia do
magazynu. Nasłuchiwałem przez chwilę, ale momentalnie ucichł.
-Ramon?- Zawołałem mając nadzieję, że to brunet przyszedł mi
pomóc z tą beczką. Niestety nikt się nie odzywał. Cisza, a po niej znów ciche
szuranie. Wzdrygnąłem się, gdy zdałem sobie sprawę, że dźwięki są jakby bliżej
mnie. Po chwili znów ucichły. O matko, nie mówcie mi, że te przebrzydłe
odrażające szczury wlazły tutaj i gdzieś się zagnieździły. O nie, nie tego to
chyba nie zniosę. Jeśli zobaczę jakiegoś w magazynie, to zacznę się wydzierać
jak opętany. Przysięgam.
Wyjrzałem powoli zza regału rozglądając się uważnie po
podłodze. Na szczęście nic piszczącego i włochatego tam nie biegało.
Odetchnąłem z ulgą. W takim razie, co to za dźwięki? Czyżby jakieś rury
przeciekały? A może… może mamy rabusia? Rozejrzałem się jeszcze raz po
pomieszczeniu uważnie, ale moje oczy nikogo nie dostrzegły. Nagle między
regałami rozległ się dźwięk upadającej puszki. Niemal podskoczyłem zaskoczony i
przyznam, że nieco przerażony. Z cała pewnością ktoś tutaj jest. Szybkim
krokiem wszedłem między regały. W końcu dostrzegłem leżąca na podłodze puszkę,
z której wylewało się piwo. A więc, któraś się przedziurawiła. Widocznie
musiała mieć dziurę albo wgniecenie. Westchnąłem cierpiętniczo podchodząc nieco
bliżej. Już ja wiem, kto to wszystko będzie musiał sprzątnąć. Schyliłem się by
podnieść puszkę z podłogi i w tym momencie zimny dreszcz przeszył moje ciało.
Puszka nie była wgnieciona, została otwarta zawleczką, ręcznie…. A to oznacza,
że ktoś ja musiał otworzyć!
Wzdrygnąłem się i nieco spanikowany odwróciłem się.
Dostrzegłem postać stojącą kilka metrów dalej. Stał tam ten świński łysol ze
swoim kumplem przyjemniaczkiem z irokezem na głowie. Na sam widok tych dupków
przerażenie i obrzydzenie objęło całe moje ciało. Poczułem jak serce podchodzi
mi do gardła.
-Witaj pięknisiu- Ta łysa świnia wyszczerzyła się do mnie
tym paskudnym parszywym uśmieszkiem. Cofnąłem się o kilka kroków. Nagle
poczułem jak ktoś łapie mnie za ręce i wykręca je do tyłu. Chciałem krzyknąć,
ale niemal w tym samym momencie, jakiś dupek złapał mnie za głowę i wcisnął
zwitek materiału w moje usta. Szarpnąłem się w górę, potem w boki. Chciałem
zachwiać ich równowagę, ale niestety. Dwóch dryblasów stojących za mną miało o
wiele więcej siły niż się tego spodziewałem. Szarpnęli mnie w stronę swojego
szefa. Zacząłem się wyginać i kopać nogami we wszystkie strony. Niestety tym
dupkom udało się skutecznie mnie spacyfikować. Chwilę później leżałem
przyszpilony do ziemi na samym środku magazynu. Chciałem krzyczeć, ale nie
mogłem wypluć zbyt dużego kawałka materiału.
-No proszę, gdy nie masz przy sobie żadnego psa obronnego
jesteś całkiem niewinny- Ta gruba świnia zarechotała nade mną. Warknąłem w jego
stronę znów szarpiąc się z całych sił. Rozpaczliwie próbowałem się uwolnić, ale
wszystkie moje starania niszczyły silne ręce zaciskające się na moich nogach i
rękach. Po chwilowej szarpaninie czułem jak wszystkie siły opuszczają moje
ciało. Zmęczony opadłem z powrotem na podłogę.
-Co z nim zrobimy szefie?- Zapytał jeden z dryblasów stojący obok mnie.
-Jak to co?- Zapytał z odrażająco rozmarzonym głosem. Na
samą myśl o tym co może stać się za chwilę już chciało mi się rzygać – Nie
możemy przepuścić takiej okazji. Ta delikatna dupeczka z pewnością zapewni nam
sporo rozrywki- Jego rubaszny, parszywy śmiech dźwięczał mi w uszach. Gdy
poczułem czyjąś rękę na pośladkach znów zacząłem się szarpać rozpaczliwie. To
się nie może dziać. Nie chcę! Pomocy! Ramon! Moje przytłumione krzyki odbijały
się od ścian magazynu. Niestety nikt nie był w stanie ich usłyszeć.
W końcu poczułem jak któryś z tych parszywych dupków zdziera
ze mnie spodnie. Chwilę później poczułem jak brutalnie wbijają we mnie swoje
palce. Zaskomlałem boleśnie zaciskając zęby na materiale w moich ustach. Nagle
prąd jakiejś chorej przyjemności zmieszanej z tak dobrze znanym mi bólem
przeszywa moje ciało. To było nienormalne. Czułem to odrażające pożądanie,
które mąciło mi w głowie i rozmazywało rzeczywistość. Od tak dawna nie czułem
tej bezwzględnej brutalności. Po moich policzkach spłynęły strugi łez. Nagle
jeden z nich docisnął mnie łokciem do podłogi, a drugi złapał za moją wypiętą
męskość rechotając parszywie. Brakowało mi tchu. Obraz przed moimi oczami
zaczął się zamazywać. W czerni swojego umysłu dostrzegłem jedynie blond pasma.
Widziałem go. Znowu. Wyraźniej niż kiedykolwiek. Moje ciało doskonale pamiętało
jego dotyk, siłę, żar, który rozpalał we mnie jednym muśnięciem. Wszystkie noce
pełne bólu i te przepełnione cudowną rozkoszą stanęły mi w tym jednym momencie
przed oczami. Izaku. Te czerwone rozżarzone oczy znów na mnie patrzyły. Izaku.
Nieświadomie zacząłem wymawiać jego imię. Izaku. Ten złośliwy uśmieszek na jego
delikatnych ustach. Izaku…
-Wyjmijcie mu tą szmatę z gęby. Chcę słyszeć jego słodkie
jęki, jak będę go pieprzyć- Zarżał nade mną łysy grubas. Na szczęście nie
słyszałem go już. Mój umysł był zupełnie gdzie indziej. Był tam gdzie moje
serce. Patrzyłem wprost w tę okrutną porcelanową twarz. Słyszałem jak szepcze
do mnie.
Gdy tylko materiał z moich ust zniknął nabrałem szybko
powietrza. Zalany łzami ledwie oddychałem. Zakrztusiłem się powietrzem i
zacząłem głośno kaszleć. Znów poczułem, jak ktoś dociska mnie z całej siły do
ziemi.
-Nie, proszę- Wyszeptałem zupełnie nieświadom już tego, co
dzieje się dookoła.
-O tak właśnie o to chodziło- Zarechotał rubasznie szef
bandy – Podnieście go trochę- Poczułem mocne szarpnięcie za ręce w górę. Zostałem
brutalnie rzucony na blat jednej z szafek. Ktoś złapał za moją głowę i docisnął
ją mocno do gładkiej powierzchni, tak bym się z niej nie ześliznął.
-Nie. Proszę nie rób tego- Wyskamlałem zalany łzami.
Poczułem jak coś twardego napiera na moją dziurkę. Zaskomlałem zagrywając zęby.
Gdy rozpierający ból rozszedł się po moim ciele wygiąłem się łapiąc łapczywie
powietrze.
-Błagam Izaku, proszę!- Mój rozpaczliwy krzyk rozszedł się
po pomieszczeniu. W tym samym momencie wszystkie brutalne ręce, uwolniły swój
mocny uścisk. Ześliznąłem się po blacie wprost na podłogę. Siedziałem bokiem
wspierając głowę o krawędź metalowej szafki.
-Słyszeliście to?- Przerażony głos tego łysego świniaka
wybudził mnie z otępienia. Rozejrzałem się po pomieszczeniu nieprzytomnie. Łzy
wciąż ściekały mi po policzkach. Cała piątka stała z oczyma wlepionymi we mnie.
Ich spojrzenia pełne były zaskoczenia, grozy i wręcz paraliżującego strachu.
-Czy on właśnie powiedział Izaku?- Zapytał jeden z
dryblasów, który wcześniej trzymał kurczowo moje ręce. Imię blondyna sprawiło,
że wszystkie zmysły momentalnie do mnie wróciły – Szefie ?- Dryblas spojrzał na
łysego świniaka przerażony niczym małe dziecko.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się strzał. Wzdrygnąłem się
nie będąc jednak w stanie poruszyć się nawet o minimetr.
-Wypierdalać z mojego baru!- Wrzask Ramona, który właśnie
wparował do pomieszczenia z wielką strzelbą zwrócił uwagę wszystkich. Piątka
tych pieprzonych dupków zerwała się momentalnie do ucieczki. Ten gruby łysol
nim uciekł na dobre, odwrócił się do Ramona z obrzydliwie zaciętą miną.
-To nie koniec. Jeszcze się policzymy- Warknął w stronę
bruneta. Te słowa nie wróżyły nic dobrego.
-Wypieprzaj!- W odpowiedzi brunet uniósł celownik strzelby
do oka. Niemal natychmiast szef bandy wzdrygnął się i zabrał nogi za pas.
Zaczął uciekać jak bezużyteczny prosiak, którym był.
Gdy drzwi za tymi dupkami zatrząsnęły się brunet złapał za
koc leżący na jednej z półek. Kucnął przede mną szczelnie okrywając mnie
materiałem. Przyznam, że nawet nie wiem kiedy moje ciało zaczęło dygotać z
zimna.
-Nic ci nie jest? Uderzyli cie gdzieś?- Ramon złapał mnie
pod brodę i dokładnie obejrzał moją twarz. Trzepnąłem jego rękę, odwracając
wzrok. Byłem bardziej niż zawstydzony. To zwyczajnie było upokarzające. Jak
niby mam mu spojrzeć teraz w twarz? Sprawiłem mu już wystarczająco dużo
problemów. Jeszcze tego trzeba mu było. Niańczenia jakiegoś dzieciaka, który
nawet nie potrafi się obronić.
-Nic- Odpowiedziałem sucho chowając twarz w połach koca.
-Shon- Głos bruneta nie wróżył nic dobrego. Brzmiał jak
wtedy, gdy robił się poważny i chciał zadawać mi pytania, na które ja nie
chciałem odpowiadać. Uniosłem wzrok i zmusiłem się by spojrzeć w te
bezwzględnie szczere oczy –Skąd znasz te imię?- Moje ciało momentalnie zesztywniało,
a łzy po prostu same zaczęły wypływać spod moich powiek.
-Ja… tylko…- Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Drżące
wargi i ścisk w sercu sprawiły, że nie byłem w stanie wykrzesać z siebie ani
słowa. Poczułem jak żal i rozpacz znów przejmują nade mną kontrolę.
-Spokojnie, przepraszam nie powinienem pytać. To nie moja
sprawa- Westchnął uśmiechając się blado w moja stronę – Wiesz, nie wiem czy
znasz osobę, do której ono należy, ale jeśli tak… to powinieneś wiedzieć, że to
niebezpieczny człowiek – Brunet spojrzał na mnie powoli badając chyba moją reakcję.
-Wiem- Szepnąłem tak cicho, że ledwie było mnie słychać.
Spuściłem jedynie głowę zawstydzony. Oczywiście, że go znałem. Chyba nawet za
dobrze. Wszyscy w tym mieście pewnie o nim słyszeli, ale bali się wymawiać jego
imienia. W końcu to najokrutniejszy zabójca, jakiego zna to miasto. I jedyna osoba, która tak szaleńczo i
absurdalnie pokochałem. Brunet zagryzł wargę przyglądając się mi przez chwilę
uważnie. Najwyraźniej bił się z własnymi myślami.
-Widzisz. Jakiś czas temu zabił przywódcę jednego z tutejszych
gangów- Spojrzałem na bruneta chyba bardziej zaciekawiony niż przerażony. Co
jest ze mną nie tak powiedzcie? – Od tego czasu tutejsi są wrażliwi na jego
punkcie. Tutaj nie wolno wymawiać jego imienia. Chyba, że chce się zginąć-
Ramon spojrzał na mnie znacząco. Przez chwilę analizowałem jego wypowiedz, ale
dopiero zmartwione spojrzenie bruneta podpowiedziało mi, co tak właściwie
zrobiłem. Ja prawdopodobnie… właśnie wydałem na siebie wyrok śmierci. Na moich
ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu przez łzy, grymasu.
-Więc… teraz…- zacząłem, ale tak właściwie nie wiedziałem, o
co powinienem zapytać. Czy powinienem uciekać? Schować się gdzieś w piwnicy? A
może po prostu oddać się w ich ręce i mieć już to wszystko z głowy. I tak nie
przewiduję żadnych dobrych perspektyw na przyszłość.
-Myślę, że powinieneś się spakować i uciec przez poddasze-
Brązowe oczy patrzyły na mnie uważnie. Ramon westchnął głęboko drapiąc się po
głowie. Najwyraźniej cała ta sytuacja bardzo mu się nie podobała – Słuchaj mały,
pewnie za godzinę wrócą z resztą gangu. Zatrzymam ich tutaj jakoś, ale nie będę
w stanie ci pomóc jak stąd się wydostaniesz. Niestety, ale będziesz zdany na
siebie- Nasze oczy na chwilę spotkały się. W jego spojrzeniu widziałem, że
chciałby zrobić coś jeszcze, że chciałby pomóc mi bardziej, ale był po prostu
bezradny.
-Daj spokój Ramon. I tak bardzo mi pomogłeś. Poradzę sobie- Uśmiechnąłem
się do niego pewnie, chociaż wewnątrz byłem dosłownie przerażony perspektywa powrotu
do zera.
-Dobrze- Brązowowłosy wstał i wyciągnął swoją wielką dłoń w
moją stronę. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który sam wpłynął na moje usta.
Koniec z poleganiem na innych. Koniec z mazaniem się po katach. Czas wziąć
sprawy w swoje ręce.
Złapałem za dłoń Ramona a on podciągnął mnie w górę.
Wymieniliśmy jedynie krótkie spojrzenia, po czym szatyn odwrócił się w stronę
półek. Poszperał chwilę między nimi, aż w końcu rzucił w moją stronę jakiś lekki
przedmiot. Gdy dobrze mu się przyjrzałem okazało się, że to coś na kształt
niewielkiego piórnika. Gdy go otworzyłem okazało się, że wewnątrz ukryty jest
zwitek banknotów. Spojrzałem na szatyna z niedowierzaniem.
-Weź to. Zarobiłeś je własnymi rekami. Miejmy nadzieję, że wystarczą
ci na jakiś czas- Ramon posłał mi nieco zmartwione spojrzenie. W jego oczach
widziałem tą szczerą chęć pomocy, współczucie. Tak bardzo chciał, aby wszystko
się jakoś ułożyło. Niestety od teraz musiałem radzić sobie sam. Znowu.
-Dziękuję- Uśmiechnąłem się do szatyna z wdzięcznością.
Poczułem jak robi mi się ciepło na sercu. Ten facet był po prostu niesamowity.
Dobroć emanowała od niego, jak promienie od słońca.
-Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś Ramon – Uśmiechnąłem
się do niego najcieplej jak tylko potrafiłem. W tym momencie z pewnością mogę
powiedzieć, że nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś równie dobrego i życzliwego.
-Powodzenia mały- Ramon puścił do mnie perskie oko i
uśmiechnął się perliście. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, jakby to wcale
nie było jest pożegnanie. Odwzajemniłem
jego uśmiech lekkim parsknięciem. Nawet w takich chwilach potrafił mnie
rozbawić. Szkoda, że nie mogę tutaj zostać na dłużej. Wreszcie znalazłem
miejsce, do którego chociaż przez chwilę należałem.
Szybkim krokiem
podszedłem do schodów. Powoli, na tyle na ile obolałe mięśnie mi pozwoliły wspiąłem
się w górę do swojego pokoju. Rzuciłem plecak na łóżko. Ściągnąłem z siebie
rozdarte ciuchy i cisnąłem je gdzieś na stos staroci w rogu pokoju. Założyłem
na siebie nowe ubrania i zacząłem pakować wszystko, co może mi się przydać. Latarka,
pieniądze, sznur, trochę jedzenia, które zachomikowałem w pokoju. W którymś
momencie moja ręka trafiła na coś twardego we wnętrzu plecaka. Wyciągnąłem
szybko wymacany przedmiot. Sztylet, który dostałem od Felixa. Wysunąłem go
delikatnie z pochwy i przyjrzałem się ostrzu. Stal błyszczała groźnie w słabym
świetle lampy. Kto by pomyślał, że ostatecznie stanie się on moim talizmanem szczęścia?
Gdybym nie postanowił go sprzedać pewnie nigdy nie trafiłbym do baru Ramona. Może
to przeznaczenie? Może coś jednak pcha mnie do przodu i steruje moim życiem,
jakb7y to była nic nieznacząca historyjka? Cokolwiek to jest mam ochotę
krzyczeć by przestało, albo by przemyślało moją przyszłość dwa razy, zanim znów
wpakuję się w jakieś kłopoty.
Wsunąłem nóż z powrotem do plecaka. Na pewno mi się jeszcze
przyda. Szybko założyłem byty i zarzuciłem na siebie płaszcz. W samą porę by rozpocząć
ucieczkę. Gdy tylko skończyłem przygotowania usłyszałem niebezpieczny odgłos
wielu męskich głosów dochodzący z dołu baru. Później do moich uszu doszedł dźwięk
tłuczonego szkła. Są, przyszli po mnie. Ramon! Czy on sobie z nimi poradzi? A
co jeśli nie? Przecież mogą go zabić! Jeśli stanie mu się coś złego to będzie
wyłącznie moja wina. Nagle usłyszałem dudnienie na schodach. Wstałem nerwowo
odsuwając się od drzwi. Zacząłem nerwowo otwierać okno dachowe, ale z tak mocno
drżącymi dłońmi okazało się to nie najprostszym zadaniem. W końcu drzwi do
mojego pokoju otwarły się z wielkim impetem. Moje serce zamarło. Z szeroko
otwartymi oczyma spojrzałem w ich stronę. Na szczęście moim oczom ukazał się zdyszany
Ramon z wielką strzelbą w dłoniach.
-Ty jeszcze tutaj!- Fuknął nieco zniecierpliwiony w moją
stronę.
-Ramon… czy ty poradzisz sobie z nimi?- Zapytałem stojąc
przy otwartym już oknie.
-Nie ma na to czasu mały! Szybko wyskakuj przez okno
podsadzę Cię- Ramon podbiegł do mnie, po czym splótł swoje dłonie w koszyczek. Skinął
w moją stronę niecierpliwiąc się coraz bardziej.
Przez chwilę się wahałem. Co jeśli coś mu się stanie? Naprawdę
nie wybaczę sobie tego. Ale zostając pewnie będę jedynie przeszkadzał. Nie
potrafię walczyć. Będę go spowalniał.
-No już szybciej!- W końcu zniecierpliwiony szatyn warknął w
moją stronę posyłając mi wściekłe spojrzenie. Spojrzałem na niego z mieszaniną
niepewności i strachu w sercu, ale ostatecznie poddałem się jego natarczywym słowom.
Wsparłem się na ramie okiennej i wsunąłem kolano na dłonie szatyna. Ten
dosłownie jednym ruchem wypchnął mnie niemal od razu poza okno. O dziwo był
niezwykle silny. Zatrzymałem się na rynnie dachu. Po raz ostatni spojrzałem na
brązowowłosego.
-Ramon… ja chciałem…- Nie wiedziałem właściwie, co
powiedzieć. Tak wiele słów kotłowało się w mojej głowie. Patrzyłem na szatyna prawdopodobnie
po raz ostatni w życiu. Jego delikatne loki oblepiały mu spocone czoło. Brązowe
oczy lśniły mu w promieniach księżyca radością i podekscytowaniem. Nie było w
nich cienia goryczy, czy rozczarowania.
-Nie martw się mały. To nie jest pożganie. Jeszcze się
spotkamy obiecuję ci to- Wyszczerzył się do mnie szeroko po raz kolejny
posyłając mi perskie oko. Och matko. Chciał mi dodać odwagi, choć sam miał
większe kłopoty na Glowie. Co za człowiek słowo daję.
-Do zobaczenia- Szepnąłem już nieco ciszej, ale byłem pewny,
że usłyszał mój głos.
Odwróciłem się w stronę dachów i ześliznąłem się kawałem po
niewielkim spadku, po czym przeskoczyłem na sąsiedni płaski dach. Biegłem dalej
przeskakując po kolejnych dachach. W oddali słyszałem wrzawę i krzyki, aż w
końcu do moich uszu doszedł dźwięk strzałów. Mam tylko nadzieję, że Ramon jest
jedynym, który strzela. Zatrzymałem się na chwilę by spojrzeć po raz ostatni w
stronę baru. Księżyc świecił dziś wyjątkowo jasno. W oddali nie było już niemal
nic widać. Stłumione odgłosy walki z daleka były jak szmer wiatru. Jestem tchórzem.
Tylko tak mogę podsumować to, że uciekam.
Nagle poczułem jak moje ciało przeszywają zimne dreszcze.
Czułem na sobie czyjś wzrok. Zimne oczy obserwujące mnie. Znowu! Rozejrzałem
się szybko dookoła. W którymś momencie dostrzegłem cień znikający za filarem
jednego z budynków. Patrzyłem uważnie w tamtą stronę, aż w końcu dostrzegłem
ją. Czarną postać skrytą w cieniu nocy. Zmrużyłem oczy próbując dostrzec rysy
twarz osoby skrytej pod czarnym płaszcze. Gdy w końcu zrobiła krok do przodu
nasze spojrzenia spotkały się. To była kobieta. Blond włosa, niewielka
dziewczyna o porcelanowej wychudzonej twarzy. Jej oczy w świetle księżyca przybrały
barwę srebra. Nim zdążyłem się jej przyjrzeć dokładniej zniknęła. Po prostu
uciekła, szybko i zwinnie niczym kot. Co tutaj się dzieje? Nigdy wcześniej jej
nie widziałem. Kto ją przysłał? Poczułem jak moje ciało znów przeszywa dreszcz
pod wpływem powiewu wiatru. Mam złe przeczucia. Jej spojrzenie było tak zimne,
nieludzkie. Zbyt znajome. Była zabójczynią. Tego jednego byłem pewny. To ona musiała mnie obserwować przez ostatni
tydzień. Tylko czego właściwie chce ode mnie?
CDN…