czwartek, 2 marca 2017

Obcy

Wiem, że z małym poślizgiem, ale nareszcie udało mi się dokończyć rozdział :P ^^' Przepraszam Was, ale zajęło mi to dłużej niż sądziłam. Mam tylko nadzieję, że się spodoba. Enjoy :D
----------------------------------------------------------------------------------------------------



Siedziałem właśnie na ławeczce. Stała pod starym drzewem obdartym już ze wszystkich liści przez chłodny wiatr. To cud, że w ogóle znalazłem jakiekolwiek ciche miejsce pośród tego pustkowia. Prawdopodobnie znajdował się tutaj kiedyś park. Niestety już dawno przestał istnieć. Trawa, która kiedyś tutaj rosła została zadeptana i zagłuszona przez wszelkie papierki i śmieci walające się wokół. Nagie drzewa stojące  bez nawet jednego listka były jak martwi żołnierze, którzy pozostali po wielkiej bitwie. Ich kora była poobdzierana w niemal każdym miejscu, a na wielu  wyryto dziesiątki imion zakochanych. Siedziałem tutaj już dłuższy czas. Właściwie sam zastanawiam się czemu. Obszedłem niewielką część miasta, w której zostawił mnie Felix. Niestety nie było tu nic wartego uwagi. Miasto opustoszało i obumarło od czasu, w którym musiałem się z nim pożegnać. Wokół ławeczki na której siedziałem walały się całe sterty łupek po słoneczniku oraz papierki. Deski na których siedziałem również witały mnie wszelkiej maści wierszykami, wyznaniami i całą stertą wulgaryzmów. Parsknąłem czytając jedną z niewybrednych gróźb. „Kevin ty huju zabije cię!”. Oh matko to chyba mi się tylko śni. Wciąż mam nadzieję, że zaraz się obudzę w swoim łóżku a to wszystko okaże się tylko realistycznym koszmarem. Wszystko to jakaś cholerna farsa. A najgorsze jest to, że nie mogę pozbyć się dziwnego uczucia deja vu. Czuję jakby moje życie dosłownie zatoczyło koło gubiąc po drodze wszystko co wartościowe i cenne.
Znów siedziałem w parku.
Znów siedziałem na ławeczce, pozbawiony domu, pracy i dachu nad głową. Bez pieniędzy i bez cienia nadziei na jakikolwiek dobry los w życiu.
Znów byłem wolny… Wolny? Sam nie wiem.
Wróciłem do miejsca, w którym byłem zanim blondyn zabrał mnie do siebie. Tak teraz nazywałem go w myślach. „Blondyn”. Nie jestem w stanie wypowiedzieć jego imienia. Nawet jeśli to tylko moja głowa. Nie chcę. Czuje, że to by mnie złamało. Muszę się jakoś pozbierać po tym wszystkim, co się wydarzyło. Muszę zapomnieć. Nie mam wyjścia. Przecież on nie wróci do mnie. Nie przyjdzie nagle tutaj i nie powie „To była pomyłka chcę byś ze mną wrócił. Obiecuję, że tym razem będzie inaczej”. Zrobiłbym wszystko by móc usłyszeć te słowa. Niestety rzeczywistość jest zbyt okrutna. Poczułem jak pojedyncza łza uciekła z kącika mojego oka.
Siedząc tutaj i patrząc na ten zaniedbany park tak bardzo chciało mi się płakać. Przypominał mi moje życie i to co się z nim stało. Niby były wszystkie elementy, byłem wolny, nikt mi nie zagrażał, nikt mi nie rozkazywał znów byłem sam, a jednak czułem jakby ktoś wyssał wszelkie życie z moich żył pozostawiając wrak człowieka. Ktoś… tylko ten jeden człowiek mógł dokonać czegoś takiego. Najpierw zabrał mi godność, człowieczeństwo, wolność i dumę. Potem odarł mnie z nadziei i wstydu. Skradł moje serce i duszę, niczym nagrody, które i tak należały do niego. A na koniec rozszarpał wszystko co mu dałem niczym bezwartościowy chłam i wyrzucił mnie jak pustą skorupę. Byłem zabawką. I chociaż od początku o tym wiedziałem to nigdy nie przypuszczałem, że świadomość tego ostatecznie będzie aż tak bolesna.
Wciąż go kocham.
Tak, nie potrafię temu zaprzeczyć.
Nie potrafię powiedzieć, że tak nie jest.
I właśnie dlatego świadomość, że go już nie zobaczę tak bardzo boli.
Poczułem jak serce w mojej piersi ściska się boleśnie. Łzy powoli zaczęły płynąć po moim policzku. Miałem już nigdy nie płakać, ale chyba nie potrafię. Jeszcze nie. Najpierw muszę nauczyć się żyć na nowo. Pozbierać kawałki swojego bezwartościowego życia i zebrać je w jedną całość. Może wtedy będę miał na tyle siły, by walczyć ze swoim sercem.
Nie mam wyjścia w końcu musze znaleźć jakąś pracę. Już czułem jak głód daje mi o sobie znak. Nie mając żadnych zapasów, ani pieniędzy jedyne wyjście to znalezienie pracy. Najlepiej z miejscem do spania. Tylko jak to zrobić? Czy gdziekolwiek w tym zapomnianym mieście znajdzie się miejsce dla kogoś takiego jak ja?
Wstałem energicznie z ławeczki, na której spędziłem ostatnią godzinę. Sam nie wiem czemu zmarnowałem tyle czasu. Po prostu siedziałem nie robiąc nic konkretnego. Cóż w planie miałem ostateczny reset swoich wspomnień. Jednak coś najwyraźniej poszło nie tak. Koniec końców zamiast zastanowić nad sobą i zbudować w głowie plan działania, jedyne o czym potrafiłem myśleć to przeszłość. To ile mi zabrano. Ile sam dałem mając w sobie te absurdalnie wielkie pokłady nadziei i zaufania. Za dużo było tego wszystkiego by tak po prostu zapomnieć z dnia na dzień. Od niechcenia kopnąłem puszkę walającą mi się pod nogami. Z głośnym brzdękiem odbiła się od mojego buta i poleciała kilka metrów dalej, zataczając półkole i zatrzymując się ostatecznie pod starym obumarłym drzewem.
Czas było zadbać o siebie. Tutaj nie ma taryfy ulgowej. Świat i życie są bardziej okrutne niż mój blond oprawca. Nie dają niczego za darmo. A więc Shon, stary, czas wziąć się w garść! Dupa w troki i jazda! Już nikt więcej nie będzie za mnie decydował…
W końcu ruszyłem w kierunku mało zachęcającej dzielnicy blokowisk. Musiałem jakoś wtopić się w tą dżunglę betonowych ścian. W końcu długo mnie tutaj nie było. Nawet nie wiem w jakiej dzielnicy ostatecznie się znalazłem. Jak daleko od dawnego domu trafiłem? Sam nie wiem. Jednak chyba już przestało to dla mnie mieć znaczenie. Nowy początek, nowe życie w zupełnie obcym miejscu. Może tak właśnie miało być. Może los właśnie taki scenariusz przewidział dla mnie.
Szedłem wzdłuż jakiejś starej ulicy handlowej. To zadziwiające, ale niemal nie było tutaj sklepów. Wokół znajdowały się jedynie bary, kluby i co gorsza burdele. Oczywiście nie brakowało im klientów. A jakże by inaczej! Więc jednak w tym świecie pozostało coś, co chyba nigdy się nie zmieni. Sex i pieniądze wciąż rządziły światem. To jakiś obłęd. Zarzuciłem na głowę kaptur bluzy. Lepiej, żebym nie rzucał się zbytnio w oczy. W szczególności, że z większością osób, które mijałem wolałbym nie mieć nic wspólnego. Tatuaże, ćwieki, kolczyki w nosie. Gruby, stary, wyłysiały i obrzydliwe świńskie oczka. Pijany, gruby i stary. Znów pijany, znów stary i znów świńskie oczka. Na sam ich widok ciarki przechodziły mi po plecach. Czułem tak wielkie obrzydzenie do tych ludzi, że musiałem powstrzymywać się by nie zwrócić czegoś z powrotem na ten świat.  To chyba zasługa tego starego drania z bankietu. Wciąż pamiętałem tę parszywą gębę. Ten rubaszny śmiech i paskudny uśmiech. Poczułem jak moim ciałem znów wstrząsają potężne dreszcze. Chyba zyskałem kolejną fobię. Genialnie! Po chwili rozglądania się po okolicy na jednym z klubów znalazłem wywieszoną zawieszkę „Potrzebna pomoc”. Normalnie pewnie skakałbym ze szczęścia. Problemem był jednak wygląd tego, echem …przybytku. Co prawda nie żebym był specjalnie wybredny, ale było to mówiąc delikatnie, dziwne miejsce. Chociaż słowo „dziwne” było tutaj poważnym niedopowiedzeniem. Powiedziałbym raczej „bezwstydnie zdzirowate”. Różowe neony świeciły jak tęcza w środku dnia. Do tego wielki mrugający napis „kasyno i salon gier”. Cholera czuje, że to miejsce to zły wybór. Ale czy mam jakieś wyjście? Jeśli będę wybrzydzać to w końcu zostanę sam, głodny i bez schronienia w tym obcym miejscu. Cholera powinienem zaryzykować? Może poszukać czegoś innego?
Może jakiś inny bar?
Rozejrzałem się z nadzieją wokół siebie, ale niestety moje nieszczęsne oczy nie dostrzegły nic lepszego.
A więc chyba nie mam wyboru…
Niemal w tym samym momencie drzwi owego klubu gwałtownie się otworzyły. Dwóch osiłków, a właściwie powinienem ich nazwać gorylami targało jakiegoś biednego faceta po podłodze.
-Wypieprzaj stąd i nie wracaj bez hajsu!!- Donośny ryk jednego z barczystych ochroniarzy rozniósł się po całej ulicy. Spojrzałem na półprzytomnego mężczyznę, który z głośnym plaskiem wylądował na środku ulicy. Chyba był mocno pijany.
-Bieeeeeee, ja mszeeee tam wróciśśss. Majuuuuu, nie odchośśss- O tak zdecydowanie był podchmielony. Przez chwilę patrzyłem na całą sytuację jak zamroczony. Nie byłem całkiem pewny co powinienem teraz zrobić. Powinienem pomóc temu pijakowi, a może wiać jak najszybciej? Ale… a moja praca? Spojrzałem na dwóch mięśniaków, którzy dalej stali w drzwiach klubu upewniając się najwyraźniej, że pijak nie dostanie się już z powrotem do środka. W końcu jeden z nich mnie zauważył i skierował swoją świńską mordę w moją stronę.
-Ty! Dzieciaku! Chcesz wpierdol? Czego tutaj szukasz?!- Burknął w moją stronę robiąc kilka kroków naprzód. Niemal automatycznie uniosłem dłonie w obronnym geście. Co tu się do cholery wyprawia ja się pytam?
-Nie. Ja nic. Już mnie nie ma!- Ruszyłem stamtąd dosłownie w podskokach. Wiejąc gdzie pieprz rośnie. Obejrzałem się jeszcze za siebie, czy przypadkiem te mięśniaki za mną nie lecą. Na szczęście te  chodzące szafy najwyraźniej nie były zbyt szybkie. Pieprzyć taką pracę!  Jeszcze do końca nie zwariowałem by dobrowolnie pakować się w takie bagno. Co prawda miewam zapędy masochistyczne, ale to, to już chyba lekka przesada. Żeby samemu rzucać się na pożarcie jakimś mięśniakom. Co to, to nie!
W końcu za którymś zakrętem zwolniłem. Nawet po przebiegnięciu kilku przecznic nie zauważyłem, jakby to nazwać… szczególnej zmiany krajobrazu. Wciąż wokół widać było jedynie kluby i bary. Idąc wzdłuż ulicy zauważyłem grupę kilku pań stojących w grupce i jakby to określić… zachęcających do wejścia do klubu. A może powinienem powiedzieć raczej burdelu? Wszystkie miały zniszczone włosy od wielokrotnego farbowania. Z tymi strzępami na głowie i niezwykle ostrym makijażem wyglądały dosłownie jak czarownice. Nie wiem kto jest na tyle zdesperowany seksualnie by łasić się na coś takiego? To już chyba nawet nie są kobiety. Jedynie maszynki do zarabiania brudnych pieniędzy. Chociaż… nie wiem czy mam prawo tak mówić. W końcu kilkanaście godzin temu sam byłem jedynie workiem do zaspokajania tego typu potrzeb.
-Siemasz malutki może chciałbyś żeby ciocia nauczyła cię paru fajnych sztuczek?- Zerknąłem na rudowłosą kobietę, która patrzyła na mnie lubieżnym spojrzeniem. Była już dobrze po 40-stce. Na dodatek jej uśmiech zdradził mi kilka czarnych dziur w jej uzębieniu. Poczułem jak zimne dreszcze przebiegają wzdłuż mojego kręgosłupa. Poprawiła zwoje nieco zwiotczałe atuty uwydatniając je ponad obcisłą czerwoną sukienkę. Jedynie odwróciłem wzrok przyśpieszając automatycznie kroku. Boże co tu się dzieje? Gdzie ja jestem? Ten pieprzony Felix miał mnie wywieźć w jakieś bezpieczne miejsce, a trafiłem do jakiegoś koszmaru. A może stwierdził, że taki poziom jest idealny dla mnie? Nie… mimo wszytsko ostatecznie chyba chciał dla mnie dobrze. Więc nie sądzę by zrobił mi takie świństwo umyślnie. Chociaż, kto tam zna te jego intencje.
Odruchowo złapałem za nóż, który od niego dostałem. Wciąż miałem go przypiętego do spodni. Prezent pożegnalny, bo chyba tak powinienem to interpretować.
A gdybym go tak sprzedał? Cóż mówi się, że prezentów się nie oddaje. Ale właściwie … raczej nigdy się o tym nie dowie.
Chociaż z drugiej strony, co jeśli będę potrzebował go któregoś dnia? Może faktycznie zachowanie go było lepszym pomysłem? W tym nowym nieznanym świecie wszystko wokół wydaje się niebezpieczne. Lepiej mieć przy sobie coś czym można bez problemu się obronić. Poza tym zapewne Felix obraziłby się na mnie za coś takiego. Chociaż…
Czy mam jakieś inne wyjście? W końcu bez pieniędzy i pracy nie stać mnie na nic. Nawet na kawałek suchej bułki czy wodę. Może chociaż powinienem się zorientować ile mogę za niego dostać? No wiecie tak w razie gdyby wszelkie moje poszukiwania zawiodły. A niestety wszystko zmierzało właśnie w tym kierunku.
Rozejrzałem się wokół szukając jakiegoś lombardu, antykwariatu czy chociażby sklepu ze starociami. Niestety nic takiego nie rzuciło mi się w oczy. Przeszedłem parę ulic dokładnie się rozglądając. Nic. Może powinienem kogoś zapytać o drogę, albo kierunek, albo czy coś takiego w ogóle istnieje w tej okolicy? Chociaż wszyscy ludzie, jakich napotkałem byli delikatnie ujmując inni. Pijacy, żebracy, dziwki i podejrzane typki w czarnych płaszczach. Jakoś zbliżenie się do któregoś z tych osobników, to raczej marny pomysł.
W końcu zmęczony już własna bezradnością usiadłem na murku przy jednym z barów. Nie wyglądał najgorzej. W porównaniu z cała resztą tej różowo-fioletowej migoczącej planety to wydawał się wręcz spokojnym miejscem.
Przetarłem zmęczone oczy. Cholera jak zwykle wszystko jest przeciwko mnie. Zaczynam się czuć, jakbym bez wsparcia blondyna nie był w stanie poradzić sobie nawet w najprostszych sprawach. No dajcie spokój, żeby nie móc znaleźć nawet jakiejś głupiej pracy. Nie chodzi mi nawet o to by zarabiać jakieś kokosy, ale do cholery cokolwiek. Spojrzałem na przeciwną stronę ulicy. Kolejny klub go-go. Jakaś cycata blondynka wykonywała dziwne tańce na rurze, zachęcając przechodniów do wejścia. Muszę przyznać, że całkiem nieźle jej to szło. Po chwili grupka trzech podstarzałych mężczyzn zatrzymała się przed nią. Z zapałem i wywalonymi jęzorami obserwowali jej poczynania. Boże to takie obrzydliwe. Pozwalać takim staruchom dotykać się, robić te wszystkie rzeczy. To… to jakiś koszmar. Chociaż niewiele brakowało a sam skończyłbym w podobnej a może i jeszcze gorszej sytuacji. W końcu miałem trafić do tego dziwnego starego dziada. Dreszcz przebiegł przez całe moje ciało na samo wspomnienie tego faceta. Poczułem jak robi mi się niedobrze. Swoją drogą właśnie zdałem sobie sprawę, że po incydencie z moją próbą ucieczki z tego świata na dobre, bondyn już więcej nie wspominał o odesłaniu mnie. Może zmienił zdanie? A może po prostu zapomniał?
Blondyn, mój blondyn.
Przed oczami wciąż mam te pasma złotych włosów lśniących nawet w półmroku. Te rdzawe oczy. Na samo ich wspomnienie moje serce drżało w przestrachu jednocześnie tęskniąc za tym spojrzeniem. Władczym, mściwym, agresywnym, przebiegłym, ale i przepełnionym rządzą. Poczułem jak łzy znowu zbierają mi się w kącikach oczu. Co mam na to poradzić? Wyrzucił mnie, odesłał a ja jak ten idiota tęskniłem za nim. Moje serce pragnie tam wrócić z całych sił. Tylko po co? Nie było już tam dla mnie miejsca. Wszystko skończone. Nie można już odwrócić tego co się wydarzyło.  Nie można cofnąć czasu. Chociaż teraz nie ma chyba rzeczy, której bardziej bym pragnął.
Nagle poczułem jak ktoś  delikatnie stuka mnie w ramię.
Odwróciłem się gwałtownie z przerażeniem w oczach. Serce w mojej piersi zaczęło kołatać i walić jak zwariowane. Tuż za mną stał wysoki mężczyzna o lekko kręconych brązowych włosach. Jego równie brązowe, podejrzliwe oczy lustrowały mnie dokładnie. Kątem oka zauważyłem papierosa tlącego się w jego palcach. To chyba był jakiś uraz psychiczny do tego dziadostwa, ale dosłownie zerwałem się na nogi.
-Czego tutaj szukasz mały?- Mężczyzna miał bardzo niski, ale dość melodyjny głos. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy badawczo. Chyba obydwaj zastanawialiśmy się, jakie mogą być intencje drugiego. A może ten gościu to jakiś niebezpieczny typ? Poza tym nazwał mnie mały? To już drugi raz dzisiejszego dni. Matko chyba nie wyglądam na jakiegoś dzieciaka z sierocińca prawda? Prawda?
-Niczego.  Po prostu chwile odpoczywałem. Już się zmywam- Wzruszałem ramionami i już miałem zamiar odejść.
-Skąd jesteś? Już dawno nie widziałem kogoś tak młodego chodzącego samotnie po tych dzielnicach. Co na to twoi rodzice?- Spojrzałem w brązowe oczy mężczyzny. Patrzyły na mnie badawczo i podejrzliwie. Nie wiem dlaczego, ale nie wyczuwałem od tego gościa, jakichś złych intencji.
-Moi rodzice nie żyją. Zresztą jestem sam i jakoś sobie radzę- Odpowiedziałem, uważnie przyglądając się reakcji tego faceta. Nie wyglądał na specjalnie wzruszonego tą informacją.
-Och doprawdy? Więc co cie sprowadza w te strony? Tylko mi nie mów, że postanowiłeś się zaciągnąć, jako męska dziwka. To była by wielka szkoda- Szyderczy uśmieszek mężczyzny i ta nuta rozbawienia w jego głosie przyprawił mnie o gęsią skórkę. Chociaż moje policzki mimowolnie rozpaliły się żarem zawstydzenia.
-Nie. Co to za chory pomysł? Szukam pracy, ale na pewno nie takiego typu!- Fuknąłem buńczucznie w stronę mężczyzny. Co ten dupek mi sugeruje, że jedyne do czego się nadaję to TAKA praca? O nie! Co to, to nie! Niedoczekanie jego!
-Szukasz?- Mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie unosząc jedną brew. Najwyraźniej nie widział mnie w roli dobrego pracownika – A co ty takiego w ogóle potrafisz dzieciaku?- Spojrzał na mnie uważnie wydychając kłęby szarego dymu.
-No cóż…- Jakby się tak zastanowić to co nie wiem w czym jestem dobry. Nie mam żadnego wykształcenia, a moja budowa fizyczna też jest raczej … średnia. Poza tym nigdy nie umiałem robić niczego konkretnego – Ja… ja mogę sprzątać, albo… zmywać, no nie wiem jestem dobrą pomocą w czymkolwiek- Wydusiłem w końcu z siebie z niemałą trudnością. Cóż wyszukiwanie własnych zalet przyszło mi z dziwną trudnością.
-Yhmmm- Mruknął pod nosem gasząc peta na słupku obok którego jeszcze chwilę temu siedziałem. Nie brzmiał na zbyt przekonanego co do moich umiejętności. No, ale raczej trudno mu się dziwić 
-Skoro twierdzisz, że jesteś dobry w czymkolwiek to chyba mogę Cię zatrudnić – Spojrzałem na mężczyznę z autentycznym niedowierzaniem w oczach.
-Naprawdę?- Nie potrafiłem ukryć w swoim głosie szczerej radości, jaką teraz czułem. To chyba mi się śni no przysięgam. W końcu jakaś dobra wiadomość.
-Tak, ale będziesz musiał wstawać wcześnie rano żeby posprzątać bar i pomagać mi do późnych wieczorów. Poza tym potrzebuje kogoś na zmywak. To jak zgadzasz się?- Zagadnął mężczyzna patrząc na mnie uważnie.
-Tak, tak oczywiście. Będę ciężko pracować- Wierzcie mi z trudem powstrzymałem się by nie wskoczyć temu facetowi na szyję. Jestem tak szczęśliwy, że mógłbym skakać do nieba z radości.
-Zaczniesz jutro od 6 rano, może być?- Spojrzał na mnie podejrzliwie krzyżując ręce na piersi. Najwyraźniej sprawdzał moją reakcję na podaną godzinę pobudki.
-Nie ma najmniejszego problemu!- Wykrzyknąłem chyba nieco nazbyt podekscytowany.
-Jak się domyślam nie masz miejsca do spania. Na poddaszu mam wolny pokój, ale jest mały i nie ma tam zbyt wielu udogodnień- Nie wierzę, ten facet spadł mi chyba z nieba.
-Nic nie szkodzi. Błagam pozwól mi u Ciebie pracować! Dam z siebie wszystko!- Doskoczyłem do mężczyzny składają ręce w błagalnym geście.
-Świetnie. Więc chodź za mną- Odwrócił się napięcie i zaczął iść w stronę wąskiego przejścia między budynkami. Ruszyłem zaraz na nim – Nazywam się Ramon. A ty?-
-Shon- Odparłem patrząc uważnie pod nogi. Wokół leżało sporo butelek i śmieci, o które łatwo było się potknąć. W końcu mężczyzna otworzył szeroko metalowe drzwi.
-A więc zapraszam Shonie do mojego baru- Ukłonił się przede mną teatralnie puszczając mnie przodem. Tuż za drzwiami znajdował się duży magazyn. Wokół stały butelki z piwem i wszelkiej maści alkohole, kawa, butelki z wodą – Tutaj jak widzisz jest magazyn, przejdź dalej do kuchni- Machnął ręką pośpieszając mnie nieco. Ruszyłem do przodu między równo ułożonymi rzędami skrzynek. Wszedłem do niewielkiego pomieszczenia. Kuchnia to było za duże słowo, był to raczej aneks kuchenny z niewielką lodówka w rogu pomieszczenia – Może i nie jest imponująca, ale wystarcza na obecne potrzeby baru- Mruknął Ramon drapiąc się po szyi.
-Kto tutaj gotuje?- Zerknąłem na mężczyznę niepewnie. Cóż, jeśli miał nadzieję, że ja będę mógł tutaj pracować w roli kucharza to niestety wielce się pomylił. Należę do wyjątkowo opornych na naukę kuchennych beztalenci.
-Właściwie to ja od czasu do czasu coś pichcę dla klientów. W czasie gdy ja będę gotował, ty mógłbyś pilnować klientów. Dodatkowo pomógłbyś mi ze zmywaniem naczyń i szklanek- Kiwnąłem tylko głową na zgodę. Wciąż dziwnie czułem się w jego obecności, ale miałem nieodparte wrażenie, że się dogadamy. Chociaż może to tylko moje pobożne życzenie –Dobrze idź dalej tam jest bar-
Ruszyłem w stronę, którą mi wskazał. Pustka, jaka panowała w pomieszczeniu nieco mnie zaskoczyła. Cóż był to raczej staroświecki bar bez jakichś szczególnych ozdób i pierdółek. Drewniane podłogi, drewniane ściany, drewniany blat. Wszystko w ciemnych stonowanych kolorach. Dodatkowo ciemne drewniane krzesełka. I oczywiście drewniane półki na alkohol. Nieco stłumione światło lamp sprawiało, że pomieszczenie wydawało się nieco ciemne. Mimo to w jakiś dziwny niewyjaśniony dla mnie sposób można było odczuć spokój w tym miejscu. Jak spokojny oddech i możliwość odcięcia się od tego wszystkiego, co mieści się tam na zewnątrz. Spojrzałem na zadbany bar, za którym stała niewielka staromodna kawiarka i rząd równo ułożonych szklanek różnej wielkości.
-Więc co mam tutaj robić dokładnie?- Spojrzałem na mężczyznę, który stał wciąż za mną podpierając się leniwie o framugę drzwi.
-Myślę, że przydałoby się jakieś mycie podłóg, wycieranie stołów, blatu, zamiatanie, sprzątanie. Może z czasem nauczysz się jak przyrządzać drinki. Jutro rano wyjaśnię Ci szczegóły- Wzruszył ramionami spoglądając na mnie nieco niemrawo. Wyglądał na przemęczonego. Może jednak natłok obowiązków faktycznie dawał mu się we znaki – Dobra chodźmy na górę pokażę ci gdzie będziesz spał- Machną ręką i odwrócił się z powrotem w stronę niewielkiej kuchni. Tuż za ścianą znajdowały się wąskie schody biegnące w górę. Gdy doszliśmy na piętro zatrzymał się robiąc mi nieco miejsca na przejście.
-Tutaj ja sypiam. W rogu jest mój pokój gdybyś czegoś potrzebował, ale ostrzegam nienawidzę, gdy ktoś budzi mnie bez potrzeby- Mruknął patrzą na mnie znacząco. Zapamiętać nie budzić właściciela za żadne skarby świata! – Te drzwi po prawej to łazienka. Jest tu tylko jednak, dlatego będziesz musiał schodzić tutaj żeby si umyć, ale mam nadzieję, że to nie problem-
-Nie skąd, jestem ci bardzo wdzięczny, że w ogóle pozwoliłeś mi tutaj zostać- Uśmiechnąłem się do mężczyzny w nadziei, że chociaż odrobinę go odwzajemni. No cóż na jego ustach pojawiło się coś na kształt półuśmieszku, ale był to chyba raczej grymas jakiegoś zakłopotania.
-Wejdź po schodach za tobą, na samej górze jest stryszek- Odwróciłem się i zacząłem wspinać się powoli po stopniach. Zacząłem stawiać coraz większe kroki, gdy zdałem sobie sprawę, że mężczyzna idzie tuż za mną. Cóż jakoś nieswojo czułem się czując jego wzrok na plecach. Ale to chyba nic dziwnego, w końcu nie znałem go jeszcze. Z drugiej jednak strony okazał mi tyle dobroci w tak krótkim czasie, a przecież ja też byłem dla niego zupełnie obcy. Sam nie wiem co o tym myśleć. Teraz jak tak o tym pomyślę, to wydaje mi się to nieco podejrzane. Wreszcie po wejściu na szczyt dość stromych schodów otworzyłem małe białe drzwiczki. Przez chwilę szukałem po ścianie na oślep włącznika światła. W którymś momencie moja dłoń natrafiła na coś ciepłego i dość włochatego. Momentalnie odskoczyłem w bok. Niemal w tym samym momencie w pokoju rozbłysło światło.
-Wybacz. Nie chciałem Cie wystraszyć, ale sam pewnie długo szukałbyś włącznika- Spojrzałem na mężczyznę, który uśmiechał się nieco rozbawiony w moją stronę. Cóż przyznam, że poczułem lekkie gorąco na policzkach. Ramonowi z pewnością nie można było odmówić urody. Och matko, co ja bredzę. Jeszcze chwila a znów wpakuje się w jakieś kłopoty.
-Jasne- Burknąłem odwracając się szybko w stronę pokoju. W rogu leżało kilka kartonów i trochę starych mebli przykrytych prześcieradłami. Na wprost pod okrągłym oknem dachowym stało niewielkie łóżko. Oprócz tego w pokoju nie było nic prócz kurzu i pajęczyn. Cóż może nie były to luksusy, ale z pełnością można było tutaj spokojnie spać.
-Trochę tutaj brudno, ale wystarczy odkurzyć i powinno być dobrze. Jeśli chcesz to może któreś ze starych mebli nadają się do użytku wystarczy je przetrzeć- 
-Jesteś pewien że mogę tutaj mieszkać?- Zapytałem nieco niepewnie patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Cóż to wydawało mi się jakieś zbyt proste. Może mam już paranoję, ale jak do tej pory każda dobra rzecz, która mnie spotkała miała swoją cenę.
-A co rozmyśliłeś się już?- Szatyn żachnął się wykrzywiając usta w złośliwy uśmieszek
-Nie, nie. Po prostu czy to nie kłopot dla Ciebie- Zapytałem patrząc uważnie na reakcję Ramona.
-Przecież sam zaproponowałem takie rozwiązanie. Poza tym odpracujesz to na dole- Uśmiechnął się do mnie zawadiacko odrzucając kosmyki brązowych włosów do tyłu. 
- Oczywiście. Mogę zacząć już teraz, jeśli chcesz- Zagadnąłem mężczyznę, chociaż szczerze powiedziawszy jedyne, o czym marzyłem po całym dzisiejszym dniu to położenie się wreszcie do łóżka.
-Nie nie ma takiej potrzeby. Lepiej się wyśpij, bo jutro czeka Cie dużo pracy – Ramon posłał mi szybkie perskie oko i szeroki perlisty uśmiech. Ach na prawdę z nieba mi spadł ten facet – Dobrze rozgość się, ja spadam na dół, bo mogli się pojawić jacyś kliencie. Na razie mały. Do zobaczenia jutro- Machnął ręką w moją stronę, po czym obrócił się napięcie.
-Do zobaczenia- Zdążyłem odpowiedzieć nim mężczyzna zamknął za sobą małe drzwiczki.
Cóż… więc czas chyba się tutaj zamelinować. Podszedłem spokojnie do łóżka. Był nieco zakurzony, ale nie było czasu na wytrzepanie go teraz. A zresztą, kto by się tym przejmował? Na pewno nie ja. Ściągnąłem z siebie plecak, od którego już trochę zaczęły boleć mnie plecy i rzuciłem go na podłogę.  Rozpiąłem pasek od spodni, który po całym dniu chodzenia w kółko już nieco mnie denerwował. Odpiąłem od niego niebieską pochwę noża. Złapałem za rękojeść i wysunąłem go nieco. Stal połyskiwała złowrogo w promieniach księżyca. Mimo wszystko cieszę się, że jednak nie będę musiał go sprzedawać. Sam tego nie rozumiem, ale czułem jakiś dziwny sentyment do tego przedmiotu. Może to dlatego, że był prezentem pożegnalnym od Felixa? Może dlatego, że przypominał mi o pobycie w organizacji? Może dzięki temu wciąż czułem się połączony z nimi… z… NIM. Wsunąłem nóż z powrotem i wcisnąłem go pod poduszkę. Oby nie nadszedł moment, w którym będę musiał go użyć. Nawet nie wiem czy byłbym do tego zdolny. Zabić?
ON pewnie nawet by się nie zawahał.
W tym momencie po prostu nie wytrzymałem. Roześmiałem się niczym szaleniec. Matko znowu o nim myślę. To przecież takie niedorzeczne. To jakaś obsesja. Nie potrafię już normalnie funkcjonować. Znów poczułem łzy zbierające się w kącikach moich oczu.
A więc tak teraz to ma wyglądać? Dopóki będę miał się czym zająć moja głowa da mi spokój, ale gdy tylko na chwilę pozostanę sam zacznie mnie torturować. Wspomnienia znów do mnie powróciły. Wciąż żywe obrazy blondyna pojawiały się w moich myślach. Jego twarz, emocje, złośliwe uśmieszki. Moje palce mimowolnie powędrowały w stronę moich warg. Chociaż to dziwne, to wciąż czułem smak jego pocałunków. Żarliwe, gniewne, agresywne, a czasem po prostu namiętne…
Dość.
Wstałem energicznie zaciskając zęby ze złości. Jeszcze chwila a znów się rozpłaczę. Całe moje ciało zaczęło drżeć. Ta emocjonalna burza wykańczała mnie powoli, ale nad wyraz skutecznie. Obróciłem się i wyjrzałem przez okno na rozgwieżdżone niebo. Było takie piękne. Takie ciche.
Zimny dreszcz przeszył moje ciało. Nagle zdałem sobie sprawę, że ktoś na mnie patrzy. Rozejrzałem się po sąsiednich dachach w pośpiechu. Na jednym z nich dostrzegłem niewielką czarną postać, która umknęła w ciemność nim zdążyłem się jej przyjrzeć.
Felix?
Nie, nie. To raczej nie był on. On nie dałby mi się zauważyć. To musiał być ktoś inny, jakiś obcy. Czuję to. Tylko kto miałby mnie obserwować i po co?
Czyżby Izaku mnie okłamał?




CDN…