Nigdy nie sądziłem, że sprzątanie może być tak męczącym
zajęciem. Naprawdę. To istny koszmar. Skąd te jakże błyskotliwe wnioski?
Ledwo rano oczy otworzyłem a Ramon od razu zapędził mnie do
roboty. Zamiatanie, potem mycie podłóg, wycieranie kurzy z półek, wycieranie
szklanek, polerowanie sztućców… i chyba nie chcecie tego dalej słuchać. Jest
ledwie popołudnie, a mnie ręce już odpadają. Czuje się jakbym przebiegł
niesamowicie długi maraton i to dwa razy. Straszne.
-Mały chodź tutaj- Gdy tylko usłyszałem głos Ramona z trudem
powstrzymałem jęk rozpaczy.
Czego on znowu chciał? Miałem znów coś pozywać? Znowu coś
umyć? Wynieść? Jeszcze chwila a moje
palce dosłownie się roztopią.
Powoli zszedłem z drabinki, której używałem by dosięgnąć
najwyższych półek w magazynie. Z bezsilności cisnąłem brudną szmatką wprost do
wiadra z wodą. Niestety trochę płynu rozchlapało się na podłogę. Cholera, teraz
będę musiał to wytrzeć. Westchnąłem cierpiętniczo. Nie ma to jak tworzyć sobie
dodatkową robotę z własnej głupoty. Ach, mam to gdzieś. Później się tym zajmę.
Przeszedłem przez cały magazynek i wszedłem do niewielkiej
kuchni, w której od dwóch godzin urzędował szatyn. Coś tam smażył, kroił,
pewnie przygotowywał jakieś specjalności dla dzisiejszych klientów. Cudowny
zapach, który wyczuł mój nos niemal natychmiast spowodował u mnie burczenie w
brzuchu.
-Ocho, a to co? Potwór budzi się do życia?- Parsknął Ramon
patrząc na mnie z wielkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
-Coś w tym stylu. Nie wiem co tutaj robisz, ale naprawdę
pięknie pachnie- Zagadnąłem brązowo włosego zaglądając mu przez ramię. Coś
bulgotało w wielkim garze, było czerwono-pomarańczowe i wyglądało naprawdę
smakowicie. Na sam widok aż ślinka ciekła.
-To w takim razie dobrze, że przyszedłem, bo właśnie skończyłem
gotować. A więc, mianuje Cię testerem smaku dzisiejszej specjalności dnia -
Mężczyzna wyszczerzył się w moją stronę, jakby wiedział, że właśnie na te słowa
czekałem.
Tak jest. Po kilku godzinach ciężkiej harówy wreszcie coś
pysznego do zjedzenia. Miałem ochotę podskoczyć z radości, na sam dźwięk słowa
jedzenie!
-Z wielka przyjemnością. Wygląda cudownie, a właściwie co to
jest?- Zagadnąłem przyglądając się dokładnie wielkiemu garowi, który wypełniała
pachnąca przyprawami potrawka.
-To mój drogi jest moje specjalne chilli. Przepis mam
jeszcze od mojej mamy, tak więc ciesz się chłopcze, bo to naprawdę specjalne
danie- Mężczyzna uśmiechnął się szeroko podając mi michę z ciepłym daniem. Z
szybkością światła chwyciłem za łyżkę. Nabrałem większy kawałek i od razu
włożyłem go do ust. Och, matko gdybyście mogli poczuć ten cudowny smak.
Delikatne mięso w lekko pomidorowym sosie. Cudowne!
-Spokojnie Shon, bo jeszcze się poparzysz- Ramon zaśmiał się
głośna widząc moją reakcję. Cóż to była chyba jedna z lepszych rzeczy, jaką w
życiu jadłem. Nawet wołowa potrawka
mojej ciotki, którą niezwykle rzadko zechciało jej się zrobić, nie mogła się z
tym równać.
-To takie pyszne, że mógłbym zacząć tańczyć z radości-
Parsknąłem i od razu włożyłem sobie kolejną porcję do buzi. Szatyn nałożył
również porcję sobie i spojrzał na mnie wyraźnie ucieszony z własnego
kulinarnego sukcesu.
-W takim razie naprawdę się cieszę. Chodźmy do baru
usiądziemy przy ladzie- Ruszyłem za mężczyzną. Szatyn zajął miejsce na wysokim
hokerze tuż przy ladzie baru. Usiadłem na miejscu tuż obok niego. Cóż, trochę
niezręcznie było siedzieć przy gościu, którego znałem zaledwie jeden dzień, ale
z drugiej strony ostatnimi czasy nie spotkałem nikogo równie miłego. W ciszy
przebieraliśmy łyżkami. W pomieszczeniu słychać było jedynie brzdęk łyżek o
brzeg talerza. Szukałem w głowie tematu, którym mógłbym zagadnąć szatyna, ale
nic nie przychodziło mi do głowy. Rozmowa zwyczajnie nie chciała się kleić.
-Shon- Nagle usłyszałem cichy głos szatyna i dopiero teraz
zauważyłem, że na chwilę przestał jeść.
-Tak- Odparłem patrząc uważnie na mężczyznę. O co mogło mu
tak nagle chodzić? Mam nadzieję, że nie zacznie mnie wypytywać o moje
dotychczasowe zajęcia. To byłaby istna katastrofa, jeszcze nie zdążyłem
wymyślić odpowiedniej ściemy na taką okazję.
-Ach nic, nic. Tak się zastanawiam, czy aby na pewni starczy
piwa na dzisiejszy wieczór- Burknął mężczyzna patrząc w przestrzeń z zamyśloną
miną. Ach, więc o to chodziło. Całe szczęście.
-Myślę, że tak. Jak sprzątałem magazyn to było tam 5 pełnych
skrzynek. Tyle powinno chyba wystarczyć, ale ja się tam nie znam właściwie-
Zagadnąłem wskazując łyżką w stronę magazynu. Spojrzałem na mężczyznę, który
dłubał łyżką w niemal pustej już misce. Chyba jednak nie o to mu chodził.
Przeczuwam kłopoty.
-Wiesz tak się zastanawiałem. Właściwie ile ty masz lat?-
Poczułem zimny dreszcz na plecach słysząc to pytanie. Niby takie nic, a mogło
okazać się moim gwoździem do trumny.
-20- Wypowiedziałem pierwszą liczbę, jaką przyszła mi do
głowy. Nie mogłem przecież powiedzieć mu ile tak naprawdę mam lat. To mogłoby
tylko stworzyć kolejne niepotrzebne pytania.
-Yhmmmm- Mruknął szatyn chyba niezbyt przekonany – Skoro
tak, to dobrze- Burknął pod nosem.
-Wiem wszyscy mówią, że nie wyglądam na tyle- Zaśmiałem się
głośno, próbując obrócić całą sytuację w żart, niestety mój śmiech wypadł chyba
nieco zbyt sztucznie. Szatyn spojrzał na mnie tak przenikliwym wzrokiem, że aż
dostałem gęsiej skórki. Właśnie tego się najbardziej obawiałem.
-Powiedz, a czym właściwie się zajmowałeś wcześniej?-
Zapytał spoglądając na mnie intensywnie. Podparł brodę o dłoń i przechylił się
w moją stronę. Nie wyglądało to dobrze. Wątpię by mi odpuścił. Zbycie go
kiepskim kłamstwem też raczej nie wchodziło w grę. Odłożyłem łyżkę obok miski i
wpatrywałem się w nią dłuższą chwilę. Co mam mu niby odpowiedzieć? Prawda nawet
nie wchodzi w grę. Gdyby ktoś się dowiedział pewnie natychmiast by mnie zabili.
Poza tym nie miałem najmniejszej ochoty rozgrzebywać wciąż niezagojonych ran.
-Nie chce o tym rozmawiać- Burknąłem cicho spuszczając nieco
głowę. Poczułem, jak złość i frustracja zaczynają we mnie narastać. Gniew i
żal, który do tej pory powstrzymywałem ponownie rozpalił moje ciało. Zacisnąłem
dłonie w pięści próbując znowu odzyskać panowanie nad sobą. Wiem, że tymi
słowami zniszczyłem całe zaufanie, którym darzył mnie Ramon, ale nie potrafiłem
udawać. To wszystko było zbyt świeże, zbyt bolesne, bym mógł przemienić
wszystkie te wydarzenia w jakieś zwinne kłamstwo.
Poczułem, że muszę ochłonąć nim wybuchnę i powiem coś niepotrzebnego. Przecież ten
mężczyzna nic mi nie zrobił. Nie miałem żadnego powodu, by zachowywać się wrogo
wobec niego. Poza tym jest jedyną osobą w tym zakichanym mieście, która
zechciała wyciągną pomocną dłoń w moją stronę, gdy potrzebowałem tego
najbardziej.
Wstałem gwałtownie z krzesła. Musiałem wyjść. Musiałem nieco
uspokoić myśli, które kłębiły się teraz w mojej głowie niczym czarne
chmury.
-Zaczekaj Shon- Poczułem jak mężczyzna mocno łapie za mój nadgarstek
by mnie zatrzymać – Nie chciałem Cię…- Poczułem ukłucie bólu, gdy zacisnął
palce na dopiero co zagojonym rozcięciu. Moje ciało zareagowało automatycznie. Adrenalina
i panika zapanowały nade mną całkowicie. Tak mały gest a wszystkie wspomnienia
związane z blondynem powróciły w jednej chwili. Wspomnienie dłoni, które
potrafiły tak bardzo krzywdzić. Szarpnąłem ręką, gwałtownie odskakując od
szatyna. Dreszcze przerażenia przeszyły moje ciało. Moje serce zaczęło
trzepotać niczym gonione zwierzę. Odruchowo przysunąłem dłoń do twarzy w
obronnym geście. Wzdrygnąłem się i przymknąłem oczy czekając, na uderzenie.
Jednak nic się nie stało. Oczywiście, przecież już nie jestem w tamtym miejscu.
Spojrzałem na Ramona, który wciąż siedział na krzesełku. Jego pobladła twarz i
szeroko rozwarte oczy wyrażały jedynie mieszaninę zaskoczenia i strachu.
–…Urazić- Wyszeptał kończąc wcześniejsze zdanie.
Poczułem jak moje ciało zaczyna drżeć. Czułem się tak
zawstydzony jak nigdy. Nie chciałem pokazywać się komukolwiek z tak
beznadziejnie żałosnej strony. Niestety lęk wciąż siedział głęboko zakorzeniony
w moim umyśle. Otworzyłem usta, chciałem coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie
było, czego…
-Shon- Wyszeptał cicho szatyn, jakby nie chciał mnie
spłoszyć – Czy ktoś wcześniej Cię bił?- Te słowa rozdźwięczały w mojej głowie
jak dzwon. Przed moimi oczyma przeleciały wszystkie te sceny, w których blondyn
traktował mnie jak psa. Okrutnie. Tylko, że…
I tak tęsknię za tym beznadziejnie okrutnym facetem.
-Ja- Szepnąłem. Zacząłem machać rękoma w powietrzu i mleć
fartuch próbując się opanować w jakimkolwiek stopniu. Łzy pociekły mi po
policzkach. Nie potrafiłem już dłużej ich wstrzymywać. W jednej chwili zerwałem
się i wybiegłem z pomieszczenia.
-Shon zaczekaj- Usłyszałem za sobą wołanie Ramona. Wybiegłem
przez tylne drzwi za budynek. Dlaczego to musiało się tak potoczyć? Dlaczego
nie mogłem udawać, że jestem jakimś tam dzieciakiem, który uciekł z domu?
Usiadłem na pustej skrzynce na piwo i zakryłem dłońmi twarz. Chciałem przestać
płakać, naprawdę, ale te cholerne łzy wciąż leciały. Jestem beznadziejny. Miało
być tak pięknie. Nikt nigdy miał nie dowiedzieć się o tym co zdarzyło się w
tamtym miejscu. A ja co? Przy pierwszej okazji rozkleiłem się jak małe dziecko.
Usłyszałem za sobą skrzypnięcie metalowych drzwi. Jednak nie miałem odwagi, aby
się odwrócić. Jak mógłbym pokazać się komuś w tak upokarzającej pozycji? Co mu
miałem teraz powiedzieć? Nie chciałem mówić nic. Chciałem być teraz daleko,
daleko stąd, sam, w spokoju wypłakując oczy, a kiedy będę miał już dość po
prostu zasnąć i na chwilę zobaczyć JEGO twarz w swoich snach.
Ramon stanął tuż obok mnie. Przez chwile nic nie mówił.
Chyba właściwie zastanawiał się co powinien powiedzieć w takiej chwili.
Ja nie byłem w stanie wydusić z siebie nawet jednego słowa.
Wielka gula, która stanęła w moim gardle po prostu mi na to nie pozwalała. Jestem
beznadziejny.
Usłyszałem szuranie skrzynki po betonie. Ramon przysunął
sobie jedną i usiadł tuż obok mnie.
-Shon- Głos szatyna był spokojny i opanowany. Delikatny,
nieco ściszony, brzmiał jak uspokajająca kołysanka. Mimo to nie chciałem na
niego patrzeć. Byłem zbyt zawstydzony swoją zapłakaną twarzą. To tak
upokarzające, że nie potrafię nawet zapanować nad własnymi reakcjami. Po prostu
zachowuję się jak pięciolatek, który mazgai się przy pierwszej lepszej okazji.
-Skoro nie chcesz na mnie spojrzeć to przynajmniej mnie
posłuchaj dobrze?- Chyba czekał na jakąś odpowiedz z mojej strony, jednak nie
mogąc się jej doczekać, po prostu kontynuował – Nie wiem nic o tobie i o tym co
robiłeś wcześniej, dlatego chciałem dzisiaj porozmawiać. Wybacz mi brak
dyskrecji, ale nie wiedziałem, że to dla ciebie takie trudne – Na chwile
przerwał patrząc chyba na mnie. Nie słysząc żadnej odpowiedzi po prostu
kontynuował.
-Słuchaj, nie będę cie już więcej o to pytał, jeśli nie
chcesz. Któregoś dnia może sam mi o tym opowiesz, jeśli uznasz, że jesteś
gotów. To tyle- Znów nastała cisza. Uniosłem głowę i dokładnie wytarłem łzy w
rękaw czarnej bluzki.
-Jeszcze nie teraz- Wyszeptałem walcząc z odrętwiałymi
ustami o każde słowo.
-Dobrze. Jestem bardzo cierpliwy, więc nie spiesz się za
bardzo – Poczułem jak duża dłoń szatyna zaczyna mierzwić moje włosy. Uśmiech
sam wpłynął na moje usta. Ten facet naprawdę potrafi w cudowny sposób polepszyć
mój nastrój. Jest jak lek na moje zranione serce – Wiesz… zauważyłem, co masz
na nadgarstkach- Moje ciało na chwile odrętwiało. Spojrzałem na długie rękawy
bluzki, które skrzętnie podciągałem, by czasem nie ujawniły ran na
nadgarstkach.
-To nic- Wyszeptałem niemal automatycznie. Każde spojrzenie
na blizny sprawiało, że przypominałem sobie o dniu, w którym próbowałem
zakończyć swoje marne życie. Wciąż pamiętałem to uczucie chłodu, które
ogarniało powoli moje ciało. Szkarłatne strugi krwi spływające po moich
dłoniach.
Chociaż dzięki temu pamiętałem również o tym, że żyję, że to
wszystko nie jest tylko złudzeniem, czy złym snem.
-Więcej tego nie rób, dobrze?!- Władczy głos Ramona wyrwał
mnie z chwilowego zamyślenia. Poczułem jak jego dłoń zjechała powoli na moje
ramię i zaciskała się coraz mocniej na nim. Jakby chciał, abym potwierdził jego
słowa.
-Dobrze- Odparłem już normalnym głosem. Zresztą, jaki byłby
sens w ponownym samobójstwie. Już raz mi się nie udało. Najwyraźniej niczego
nie potrafię zrobić dobrze. Uśmiechnąłem się gorzko do samego siebie.
Jednak brunetowi to chyba wystarczyło. Poklepał mnie jedynie
po ramieniu i odszedł w kierunku drzwi.
-Jak poczujesz się lepiej to możesz wrócić do siebie na
górę. Przyjdę po ciebie wieczorem, jak będziesz mi znowu potrzebny, możesz się
w tym czasie zdrzemnąć czy coś – Gdy usłyszałem kliknięcie klamki westchnąłem
głęboko i spojrzałem w niebo, które dzisiaj było wyjątkowo błękitne. Naprawdę
czasem zastanawiam się, dlaczego wszystko musi iść nie tak jakbym tego chciał?
Czy to jakieś fatum ciąży nade mną, klątwa a może coś podobnego?
A może to ja po prostu przyciągam wszystkie pechowe rzeczy na tym świecie?
A może to ja po prostu przyciągam wszystkie pechowe rzeczy na tym świecie?
Nagle usłyszałem szuranie gdzieś w kącie zaułka.
Poczułem jak zimny dreszcz przebiega wzdłuż mojego
kręgosłupa. Wstałem powoli, spoglądając dokładnie w tamtą stronę. Przez chwilę
miałem dziwne wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. Znowu. Zimne oczy
obserwujące każdy mój ruch. Patrzyłem tak jeszcze chwilę, aż w końcu jedna z
puszek przewróciła się z głośnym brzdękiem. Wybiegł z niej wielki, włochaty,
czarny szczur. Na jego widok wzdrygnąłem się z obrzydzenia. Uch, co za paskudne
stworzenia. Spojrzał na mnie swoimi czerwonymi ślepiami i uciekł pod blaszany
śmietnik. Och matko, dlaczego szczur?! Nienawidzę tego dziadostwa. Muszę
poprosić Ramona żeby rozstawił tam jakąś trutkę, bo jeszcze wlezie nam do baru.
Na samą myśl, że mógłby dostać się do mojego pokoju na
poddaszu przebiegły mnie dreszcze. Otrzepałem się, żeby odrzucić od siebie te
paskudne myśli. Westchnąłem i ruszyłem z powrotem w stronę drzwi do magazynku
baru. Rozejrzałem się w poszukiwaniu szatyna, ale nigdzie go nie było.
Widocznie gdzieś się ulotnił.
Przeszedłem przez magazyn i wspiąłem się po schodach na samą
górę. Otworzyłem drzwi od swojego niewielkiego pokoiku. Gdy tylko do niego
weszłam od razu rzuciłem się na materac. Podmuch wiatru, jaki wywołałem
wzniecił kłęby kurzu, które wznieciły się niczym wielka szara chmura. To chyba
był zły pomysł. Zacząłem kaszleć i krztusić się, cóż czasem dla odmiany mógłbym
ruszyć głową. Wstałem i otwarłem okno. Świeże powietrze natychmiast oczyściło
nieco atmosferę wewnątrz. Rozejrzałem się wokół. Za dnia wszystko wyglądało
inaczej. Z okna mogłem zobaczyć niemal wszystkie dachy budynków z sąsiedztwa. W
oddali wznosiły się wyższe budynki, blokowiska, szczyty wieżowców. Wszystko
wyglądało tak spokojnie. Ptaki chodziły po dachach szukając nasion i resztek,
które przywiał wiatr. Jeden nawet podleciał blisko mnie i przez chwilę
spoglądał w moją stronę, jakby licząc, że coś mu rzucę.
-Przykro mi kolego, ale nic dla ciebie nie mam- Uśmiechnąłem
się sam do siebie. Zwierzak jakby rozumiejąc, co mówię, pokręcił główką i
odleciał.
Odsunąłem się od okna wzdychając głęboko. Wszystko toczyło
się swoim torem. Mój mały świat na chwile zatrzymał się i runął, a teraz znów
zaczął odżywać. A reszta świata nie zmieniła się nawet na jedną sekundę.
Wszystko było po staremu. Nikt nawet nie zauważył.
Położyłem się na materacu spoglądając w drewniany sufit. Przymknąłem
na chwilę oczy. Moje myśli mimowolnie znów podążyły w TAMTO miejsce. W kręte
korytarze, do mojego małego pokoju, aż wreszcie do głównej sali. Wydawało mi
się jakbym tam właśnie stał. Słyszałem szczęknięcie żelaznego zamka. Stukot
obcasów o marmurową podłogę. Widziałem nawet ten czerwony idiotyczny dywan
leżący na środku. Spojrzałem w górę aż moje oczy napotkały blond pasma.
Poczułem jak moje serce na chwilę staje. To ON. Siedział za biurkiem wśród
sterty papierów. Przeniósł swoje rdzawe tęczówki w moją stronę. Spoglądał na
mnie z tym swoim lekko złośliwym uśmieszkiem. Wstał i zaczął się do mnie
zbliżać.
-Izaku, tak się cieszę, że Cię widzę- wykrzyknąłem i
podbiegłem w jego stronę – Proszę pozwól mi wrócić, błagam cię- Rzuciłem się na
blondyna i ciasno objąłem go w pasie - Myliłem się. Chce zostać z tobą na
zawsze. Pozwól mi, błagam – Usłyszałem nad głową śmiech, przeraźliwy i
szyderczy, niczym rechot czarownicy.
Odsunąłem się od blondyna i z przerażeniem spojrzałem na
jego twarz, która wykrzywiał drwiący uśmiech. W jego oczach paliła się nienawiść
i wzgarda.
-Ty? Chyba żartujesz- Żachnął się patrząc
na mnie z obrzydzeniem – Miałbym Cię przyjąć z powrotem? Dlaczego? Przecież nic
nie znaczysz – Wyciągnął rękę w moją stronę i wskazała na mnie palcem –Jesteś tylko
zabawką. Już Cię nie potrzebuję …Shon- cyniczny uśmieszek na jego ustach
jeszcze bardziej się powiększył.
-Shon- Znów usłyszałem swoje imię, choć jego usta się nie
poruszyły.
-Shon, Shon, Shon… - Słyszałem je wciąż i wciąż. W którymś
momencie zerwałem się z łóżka przerażony. Rozejrzałem się wokół siebie nieco
zmieszany. Mój wzrok spoczął na brązowych lokach Ramona. Jego czekoladowe oczy
wpatrywały się we mnie zmartwione.
Dopiero teraz zorientowałem się, że po moich plecach
spływają strużki zimnego potu. Serce kołatało mi w klatce piersiowej jak
oszalałe. Odwróciłem wzrok od szatyna próbując uspokoić oddech.
-Wszystko w porządku?- Zapytał Ramon, nieco ściszonym głosem,
tak jakby nie chciał mnie spłoszyć.
Nie byłem w stanie wydobyć z siebie nawet jednego słowa. Skinąłem
jedynie głową próbując pozbyć się go na chwilę. Mężczyzna westchnął odsuwając się
od mojego łóżka. Chyba zdał sobie sprawę, że potrzebuje chwili dla siebie po tym
koszmarnym przebudzeniu.
-Będę na dole, jak się trochę uspokoisz to przyjdź mi pomóc-
Rzucił w moją stronę jedynie krótkie spojrzenie, po czym w zupełnej ciszy, nie pytając
o nic, wyszedł z pokoju. Przez chwilę słychać jeszcze było, jak drewniane
schody skrzypią pod naporem jego ciężkich butów.
Usiadłem na brzegu łóżka opuszczając stopy na drewnianą podłogę.
Ten sen… był tak realistyczny. Taki… prawdziwy. Wciąż pamiętałem doskonale szczegóły
wszystkich pomieszczeń, pokoi, korytarzy. Pamiętałem JEGO… bladą twarz, złote włosy,
nawet ten okropny szyderczy uśmiech. Pamiętałem każdy szczegół. Wizja blondyna, który po raz kolejny wypowiadał
te bezduszne, pełne goryczy i nienawiści słowa zupełnie mnie przybiła.
Im bardziej starałem się zapomnieć i wyrzucić z pamięci
wszystkie te wydarzenia, tym bardziej wyrzynały się w moją świadomość. Wracały
do mnie szybciej i mocniej, jakby przybierały na sile w mojej głowie. Poczułem
jak dwie łzy spływają mi po policzkach.
No dalej… czas już zapomnieć!
CDN…