czwartek, 7 grudnia 2017

Przyjaciele i wrogowie

Postanowiłam nieco przyspieszyć akcję, mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie. A jeśli ktoś z Was ma wątpliwości czy Shon spotka jeszcze Izaku, to odpowiedz brzmi:.... TAK :)
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kolejne dni pracy w barze Ramona niestety nie różnił się właściwie niczym od pierwszego. Od rana sprzątanie, polerowanie, zmywanie, a po południu pomoc przy roznoszeniu trunków. Żadna filozofia. Można by powiedzieć, że właściwie nawet głupi mógłby to robić. Wszystko było z góry ustalone. Stała klientela, te same zamówienia. Przyzwyczajenie do tej codziennej rutyny nie może zająć długo. I dobrze. Każdy nowy dzień zamazywał we mnie pamięć o starych wydarzeniach i wszystkie demony przeszłości.
Jednak noce wciąż są jakimś koszmarem. Gdy tylko na chwilę zamknę oczy widzę przed sobą twarz jedynej osoby, której nie chciałbym pamiętać. Zabroniłem sobie wymawiać jego imię nawet w myślach. Niestety to wcale nie pomaga. Wręcz przeciwnie. Im mniej o nim staram się myśleć tym częściej i wyraźniej pojawia się w moich snach. To chyba kara. Kara za grzechy, których się dopuściłem, za głupotę, a może i za spotkanie ludzi, których nigdy nie powinienem spotkać na swojej drodze.
Westchnąłem siedząc na wysokim krześle za barem i polerując ostatni już talerz z ogromnej sterty. Boże jestem beznadziejny, miałem już więcej o tym nie myśleć. Obiecałem sobie, że wyrzucę to całkowicie z pamięci. A co najlepszego robię? Wciąż rozdrapuję to, co powinno już dawno być zamknięte. Coś, co nie wróci powinno zostać jedynie odległym wspomnieniem. Byłem już naprawdę przemęczony. Nie tylko katowaniem się tymi natrętnymi myślami, ale przede wszystkich brakiem normalnego snu.
Spojrzałem na Ramona, który nalewał czwarty już z kolei kufel piwa i stawiał go na tacę. Gdy brunet tylko zauważył, że skończyłem pracę odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się szeroko. Nie, to wcale nie oznacza nic dobrego…
-Shoooon- Wymówił moje imię przeciągle z wielkim, dziwnym uśmiechem na twarzy. Już ja tam wiem, o co mu chodzi. Westchnąłem cierpiętniczo, no cóż praca to praca.
-No dobrze, gdzie mam to zanieść?- Zapytałem zrezygnowany siląc się by wykrzesać, chociaż odrobinę energii z siebie. Nieprzesypianie noce dawało o sobie znać coraz bardziej. Naprawdę teraz miałem wszystko w nosie. Do pracy zmuszałem się jedynie ze względu na bruneta. W końcu był dla mnie na tyle dobry, że pozwolił mi tutaj zostać. W dodatku karmił mnie i to całkiem nieźle. Tak więc pomoc mojemu „gospodarzowi” uznałem za wręcz wskazaną.
Złapałem za tacę i ruszyłem zza baru nie czekając na odpowiedz bruneta. Muszę przyznać, że kilka kufli piwa swoje ważyło. Poza tym musiałem nauczyć się trzymać tacę tak, by nie przesuwały się one na boki. Po pierwszych sześciu rozbitych kuflach i porządnej burze od Ramona w końcu jakimś cudem udało mi się jak do teraz nie upuścić niczego. No ale, jak to mówią „nie chwal dnia przed zachodem”.
-Zanieś to do piątego stolika, tylko uważaj na nich- Rzucił szybko, nim się oddaliłem. Brunet spojrzał na mnie znacząco. Widziałem ten sugestywny wzrok już nie raz. Oznaczał po prostu „rozbrykanych” klientów. Jednym słowem zostawić kufle, nie wdawać się w dyskusje i spylać tak szybko jak się da. Westchnąłem pod nosem, widząc już z daleka kto zasiadł przy wspomnianym stole. Jak zwykle ci sami, co wcześniej. Grupka pięciu facetów. Zawsze dużo palili i pili, zostawiali po sobie niemiłosierny burdel a co najgorsze mieli tendencję do wdawania się w bójki z innymi klientami. Ramon już od początku mnie przed nimi ostrzegał. Twierdził, że mogą być niebezpieczni. W sumie to nie wiem, dlaczego wciąż ich obsługuje. Na jego miejscu już dawno wywaliłbym ich na zbity pysk. W końcu żadnego pożytku nie ma z tych pasożytów społecznych.
Zbliżyłem się do stolika ostrożnie uważając by czasem nie zwrócić zbytnio ich uwagi. Niestety nie udało się to za bardzo.
-Hahaha no proszę zobaczcie, jaka laseczka przyniosła nam piwko- Zarżał łysy napakowany świniak siedzący po prawej stronie. Nawet ich śmiech wzbudzał we mnie chęć mordu. To chyba jakiś rodzaj urazu do facetów z tym świńskim wyrazem twarzy. Obrzydzali mnie do granic możliwości.
-No paczcie patrzcie, jaki piękniś. Co nam jeszcze dasz skarbusiu?- Obrzydliwy brunet z włosami przyciętymi na irokeza wyciągnął swój dziób w moją stronę. Wysyłał do mnie coś na kształt odrażających buziaków. Na sam ich widok ciarki przeszły mnie od stóp aż po czubek głowy.
Nie zwracając nazbyt uwagi na ich dziwne zaczepki i komentarze zwyczajnie robiłem swoje. Wystawiłem z tacy kufle z zimnym piwem na środek stołu i odwróciłem się na pięcie chcąc odejść jak najdalej od tego miejsca. Nagle poczułem mocne szarpnięcie za nadgarstek. Odwróciłem się wkurzony jak chyba jeszcze nigdy. Szarpnąłem ręką, aby się uwolnić, ale uścisk był zbyt mocny.  Ta świńska łysa pała trzymała mnie kurczowo szczerząc się w ten obrzydliwy sposób.
-Puszczaj- syknąłem w stronę faceta licząc, że jednak odpuści. Niestety w odpowiedzi usłyszałem jedynie jego gruby rechot.
-Siadaj z nami, zabawimy się razem- Zarechotał patrząc w moją stronę w ten odrażający sposób. Dlaczego? Dlaczego ja się pytam zawsze mnie to spotyka? Czemu wszyscy odrażający, grubi, łysi i paskudni faceci zawsze się do mnie kleją? Dlaczego? Litości!
-Puszczaj powiedziałem! Nie będę z wami siedział jesteście ohydni- Bez cienia zawahania wypowiedziałem te słowa prosto w ich paskudne gęby patrząc z satysfakcją jak miny na ich twarzach momentalnie rzedną.
-Ty mały gnojku!- Wydarł się jakiś wytatuowany dryblas spod ściany wstając energicznie z krzesła.
-Dosyć!- Władczy głos Ramona rozległ się tuż zza moich pleców. Niemal w tym samym momencie łysol puścił moją rękę. Od razu zrobiłem dwa kroki wstecz. Spojrzałem na bruneta ostrożnie. Wyglądał na naprawdę wkurzonego. Wyobrażam sobie, że musi znosić tych debili codziennie, więc pewnie ma ich serdecznie dosyć.
-Może już wystarczy tych przyjemności. Pozwalam wam tu siedzieć tylko ze względu na stare czasy, ale moja cierpliwość się kończy- Warknął w stronę stolika lustrując dokładnie każdego z nich po kolei. Jego mina była naprawdę groźna, wręcz mordercza. Było w niej coś z zabójcy, a może po prosty to moja wyobraźnia. Przez chwile odniosłem wrażenie, że niektórzy z nich boją się bruneta.
Wielki łysol parsknął jedynie pod nosem. Gdy spojrzenia jego i Ramona spotkały się łypali na siebie przez chwilę. Między nimi dosłownie wrzało. Mam przeczucie, że ta dwójka od dłuższego czasu ma napięte relacje. W końcu łysol odwrócił się i złapał za kufel z piwem upijając porządnego łyka.
Ramon mając chyba dość pogaduszek z tymi typkami odwrócił się szybko i zaczął iść w stronę baru. Spojrzał na mnie przelotnie, jakby dając mi znak, że rozmowa zakończona. Momentalnie ruszyłem za nim. Co jak co, ale nie chcę mieć nic wspólnego z tymi paskudnymi typami. Gdy w końcu weszliśmy za bar wystarczająco daleko by nas nie słyszeli, brunet przeklną siarczyście pod nosem.
-Do cholery! Zawsze z nimi problemy- Wkurzony kopnął krzesło, które z chrobotem przesunęło się aż pod ścianę.
-Kim oni są? Dlaczego ich nie wyrzucisz?- Zagadnąłem od razu próbując wytłumaczyć sobie jakoś tą całą pobłażliwość wobec takiego zachowania. Może i nie znamy się długo, ale wcześniej zawsze wszelkie przejawy agresji klientów Ramon traktował tak samo. Kop w dupsko i za drzwi. Czyżby oni byli w jakiś sposób „specjalni”?
-Ach daj spokój. Nie chcę mieć kłopotów z tutejszymi- Burknął Ramon pod nosem zabierając się za polerowanie kolejnych kufli.
-Skoro tak to chyba lepiej się ich pozbyć?- Zagadnąłem patrząc wprost na bruneta. Nie miałem zamiaru odpuszczać. Coś mi się tutaj wyraźnie nie zgadza, a ja muszę wiedzieć co.  Ramon rzucił mi spojrzenie pełne niechęci i złości. Coś jakby „nie interesuj się”. Po chwili westchnął niezbyt zadowolony i spojrzał znowu na polerowane przez siebie szkło.
-To niebezpieczni ludzie- Zaczął przyglądając się przez chwilę szklanej powierzchni. Potem chuchnął na nią lekko i znów zaczął ją przecierać – Od dawna sprawiają problemy w dzielnicy. Są znani z tego, że wchodzą do burdeli, robią rozróby i wychodzą. Nikt nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Odkąd zaczęli przychodzić tutaj w okolicy jest nieco spokojniej- Przyznał na końcu, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Niestety nie mnie.
Rozumiem, że Ramon postanowił zostać jakąś cholerną matką dobroci i miłosierdzia i trzyma ich tutaj, żeby nie rozrabiali w okolicy? Serio? Ten facet naprawdę mnie zadziwia. Nie sądziłem, że można być aż tak… głupim?... dobrodusznym? Sam nie wiem co bardziej.
-Właściwie to twój bar, więc możesz trzymać tutaj kogo chcesz. Ja jestem jedynie pomocnikiem- Przyznałem w końcu niechętnie wzdychając cierpiętniczo. O tak, a to oznacza, że będę musiał się użerać  z tymi dupkami jeszcze przez długi czas. W końcu Ramon odłożył kufel na blat i spojrzał na mnie z bardzo poważną miną.
-Nie zbliżaj się do nich, kiedy nie ma mnie w pobliżu. Kto wie, co im wpadnie do głowy – Przyznał lustrując mnie intensywnie spojrzeniem. Wiem, że się o mnie martwił, ale szczerze to byłem w gorszych sytuacjach. O wiele gorszych.
-Dobrze, jak chcesz, ale potrafię o siebie zadbać- Przyznałem pewnie, patrząc dumnie w oczy bruneta. Niestety nie wyglądało na to, że mi uwierzył wręcz przeciwnie. Jego wzrok stał się zimniejszy, a jego wyraz twarzy wyjątkowo posępny i ponury.
-Mówię poważnie. Krążą nawet słuchy, że zasilili szeregi jednego z wielkich gangów. Kto wie, może zadają się nawet z zabójcami- Na dźwięk tych słów moje ciało i serce zadrżało. Poczułem jak wszystkie mięśnie w moim ciele momentalnie sztywnieją a łzy podchodzą do moich oczu uparcie. Odwróciłem twarz od Ramona, by jego czujny wzrok ich nie dostrzegł. Nie chodziło o to, że się bałem. Zabójcy… oni byli moją rodziną… Ja byłem częścią tamtego świata… Najmniejsze wspomnienie o tamtym czasie spowodowało wypływ żalu i bólu z mojego serca. Akane, Kyon, Rassel, Felix… ON… wszyscy w tym jednym momencie stanęli mi przed oczami. Poczułem jak moje ciało zaczyna lekko drżeć. Z całych sił powstrzymywałem się przed płaczem.
-Ymmmm, ja… wyjdę się trochę przewietrzyć- Odpowiedziałem pospiesznie starając się brzmieć naturalnie. Spokojnie ruszyłem w stronę magazynu i drzwi wyjściowych, by nie wywołać zbytnich podejrzeń bruneta. Cóż nie ruszył w moją stronę i nie zaczął o nic wypytywać, więc zapewne nie dążył nic zauważyć.
-Shon- Usłyszałem nagle za sobą. Zatrzymałem się sztywniejąc i zaciskając lekko pięści. Czyżby jednak coś zauważył? –Przynieś nową beczkę piwa z zaplecza, jak będziesz wracał- Na szczęście. Kiwnąłem jedynie głową nie odwracając się nawet w jego stronę. Gdy tylko moje nogi przekroczyły próg tylnego wyjścia a drzwi zatrzasnęły się cicho za mną wszystko we mnie wybuchło.
Poczułem to znajome dygotanie, któremu towarzyszył niepohamowany wypływ łez z moich oczu. Żal, gniew, nienawiść, ból. Wszystko w jednym momencie ogarniało moje ciało. Zacisnąłem pięści kurczowo jednocześnie zagryzając zęby z całej siły. Szloch, który chciał się wydostać z mojego gardła był naprawdę upokarzający. Dlaczego wciąż nie mogę sobie z tym poradzić? Dlaczego nie mogę po prostu zapomnieć? Czemu to jest takie trudne? Przecież minęło już tyle dni. Podbiegłem do wielkiego blaszanego kosza na śmieci, który stał w rogu zaułka. Zamachnąłem się i kopnąłem go z całej siły, najpierw raz, potem drugi i kolejny. Kopałem tak długo, dopóki starczyło mi sił. W końcu opadłem bezsilnie na kolana. Odchyliłem głowę w tył i zacząłem po prostu krzyczeć. Drzeć się tak mocno, ile tylko sił pozostało w moim ciele. Głośno, rozpaczliwie, głosem pełnym bólu i żalu. Przestałem dopiero, gdy zabrakło mi tchu. Łapałem powietrze łapczywie, spoglądając wciąż w nocne niebo. Pomogło. Ulżyło mi. Może to tylko na chwilę, ale było mi nieco lepiej, gdy wyrzuciłem te wszystkie emocje z siebie. Parsknąłem chowając twarz w dłoniach. Z każdym dniem zaczynam myśleć, że naprawdę zwariowałem. Uśmiechnąłem się do siebie wstając powoli. Noga, którą posłużyłem się by dać upust swojej wściekłości bolała nieco, ale to nic w porównaniem z tym rozdzierającym bólem serca. Na szczęście teraz zniknął, chociaż na chwilę. Westchnąłem już nieco spokojniej przecierając twarz ręką. No już Shon, weź się w garść!
Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę baru. Mam nadzieję, że nie było mnie słychać w środku. Jeszcze brunet pomyśli, że jestem niezrównoważony psychicznie. Chociaż może i właściwie jestem. Westchnąłem głęboko ocierając twarz z resztek łez. Lepiej, żeby nikt nie widział mnie w takim stanie. Wszedłem do środka i od razu zajrzałem za bar. Nigdzie nie widziałem bruneta, czyżby idziesz poszedł?
-Ramon- Zawołałem, rozglądając się po pomieszczeniach. Nikt nie odpowiadał. W takim razie brunet musiał pewnie znów obsługiwać tych parszywych typków. No chyba, że poszedł do siebie na chwilę.
Miałem zapytać, jakiego piwa mu zabrakło, ale w tej sytuacji sam wybiorę jakieś. Pamiętam, że ciemne piwo z czerwoną pieczątką na beczkach schodziło dość szybko, więc prawdopodobnie właśnie jego zabrakło w barze. Powoli przecisnąłem się przez stos skrzynek w przejściu i wszedłem do magazynu. Od razu ruszyłem na sam jego koniec znikając za ostatnim regałem. Po kilku dniach pracy wiedziałem już, gdzie co leży, a przynajmniej gdzie należy szukać. To nie było zbyt trudne. Zresztą Ramon miał wszystko dokładnie poukładane i posortowane. Mówię wam, każda rzecz miała swoją półkę, swój stojak i miejsce. Ten facet, choć na pierwszy rzut oka wcale na takiego nie wygląda, to istny pedant. Prawdziwy z niego czyścioch.
Złapałem za uchwyt beczki delikatnie pociągnąłem ją ku sobie, by czasem piwo nie wstrząsnęło się za bardzo. Teraz należało przeturlać ją jedynie do baru. Nagle usłyszałem jakiś dziwny szmer od strony wejścia do magazynu. Nasłuchiwałem przez chwilę, ale momentalnie ucichł.
-Ramon?- Zawołałem mając nadzieję, że to brunet przyszedł mi pomóc z tą beczką. Niestety nikt się nie odzywał. Cisza, a po niej znów ciche szuranie. Wzdrygnąłem się, gdy zdałem sobie sprawę, że dźwięki są jakby bliżej mnie. Po chwili znów ucichły. O matko, nie mówcie mi, że te przebrzydłe odrażające szczury wlazły tutaj i gdzieś się zagnieździły. O nie, nie tego to chyba nie zniosę. Jeśli zobaczę jakiegoś w magazynie, to zacznę się wydzierać jak opętany. Przysięgam.
Wyjrzałem powoli zza regału rozglądając się uważnie po podłodze. Na szczęście nic piszczącego i włochatego tam nie biegało. Odetchnąłem z ulgą. W takim razie, co to za dźwięki? Czyżby jakieś rury przeciekały? A może… może mamy rabusia? Rozejrzałem się jeszcze raz po pomieszczeniu uważnie, ale moje oczy nikogo nie dostrzegły. Nagle między regałami rozległ się dźwięk upadającej puszki. Niemal podskoczyłem zaskoczony i przyznam, że nieco przerażony. Z cała pewnością ktoś tutaj jest. Szybkim krokiem wszedłem między regały. W końcu dostrzegłem leżąca na podłodze puszkę, z której wylewało się piwo. A więc, któraś się przedziurawiła. Widocznie musiała mieć dziurę albo wgniecenie. Westchnąłem cierpiętniczo podchodząc nieco bliżej. Już ja wiem, kto to wszystko będzie musiał sprzątnąć. Schyliłem się by podnieść puszkę z podłogi i w tym momencie zimny dreszcz przeszył moje ciało. Puszka nie była wgnieciona, została otwarta zawleczką, ręcznie…. A to oznacza, że ktoś ja musiał otworzyć!
Wzdrygnąłem się i nieco spanikowany odwróciłem się. Dostrzegłem postać stojącą kilka metrów dalej. Stał tam ten świński łysol ze swoim kumplem przyjemniaczkiem z irokezem na głowie. Na sam widok tych dupków przerażenie i obrzydzenie objęło całe moje ciało. Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła.
-Witaj pięknisiu- Ta łysa świnia wyszczerzyła się do mnie tym paskudnym parszywym uśmieszkiem. Cofnąłem się o kilka kroków. Nagle poczułem jak ktoś łapie mnie za ręce i wykręca je do tyłu. Chciałem krzyknąć, ale niemal w tym samym momencie, jakiś dupek złapał mnie za głowę i wcisnął zwitek materiału w moje usta. Szarpnąłem się w górę, potem w boki. Chciałem zachwiać ich równowagę, ale niestety. Dwóch dryblasów stojących za mną miało o wiele więcej siły niż się tego spodziewałem. Szarpnęli mnie w stronę swojego szefa. Zacząłem się wyginać i kopać nogami we wszystkie strony. Niestety tym dupkom udało się skutecznie mnie spacyfikować. Chwilę później leżałem przyszpilony do ziemi na samym środku magazynu. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem wypluć zbyt dużego kawałka materiału.
-No proszę, gdy nie masz przy sobie żadnego psa obronnego jesteś całkiem niewinny- Ta gruba świnia zarechotała nade mną. Warknąłem w jego stronę znów szarpiąc się z całych sił. Rozpaczliwie próbowałem się uwolnić, ale wszystkie moje starania niszczyły silne ręce zaciskające się na moich nogach i rękach. Po chwilowej szarpaninie czułem jak wszystkie siły opuszczają moje ciało. Zmęczony opadłem z powrotem na podłogę.
-Co z nim zrobimy szefie?- Zapytał  jeden z dryblasów stojący obok mnie.
-Jak to co?- Zapytał z odrażająco rozmarzonym głosem. Na samą myśl o tym co może stać się za chwilę już chciało mi się rzygać – Nie możemy przepuścić takiej okazji. Ta delikatna dupeczka z pewnością zapewni nam sporo rozrywki- Jego rubaszny, parszywy śmiech dźwięczał mi w uszach. Gdy poczułem czyjąś rękę na pośladkach znów zacząłem się szarpać rozpaczliwie. To się nie może dziać. Nie chcę! Pomocy! Ramon! Moje przytłumione krzyki odbijały się od ścian magazynu. Niestety nikt nie był w stanie ich usłyszeć.
W końcu poczułem jak któryś z tych parszywych dupków zdziera ze mnie spodnie. Chwilę później poczułem jak brutalnie wbijają we mnie swoje palce. Zaskomlałem boleśnie zaciskając zęby na materiale w moich ustach. Nagle prąd jakiejś chorej przyjemności zmieszanej z tak dobrze znanym mi bólem przeszywa moje ciało. To było nienormalne. Czułem to odrażające pożądanie, które mąciło mi w głowie i rozmazywało rzeczywistość. Od tak dawna nie czułem tej bezwzględnej brutalności. Po moich policzkach spłynęły strugi łez. Nagle jeden z nich docisnął mnie łokciem do podłogi, a drugi złapał za moją wypiętą męskość rechotając parszywie. Brakowało mi tchu. Obraz przed moimi oczami zaczął się zamazywać. W czerni swojego umysłu dostrzegłem jedynie blond pasma. Widziałem go. Znowu. Wyraźniej niż kiedykolwiek. Moje ciało doskonale pamiętało jego dotyk, siłę, żar, który rozpalał we mnie jednym muśnięciem. Wszystkie noce pełne bólu i te przepełnione cudowną rozkoszą stanęły mi w tym jednym momencie przed oczami. Izaku. Te czerwone rozżarzone oczy znów na mnie patrzyły. Izaku. Nieświadomie zacząłem wymawiać jego imię. Izaku. Ten złośliwy uśmieszek na jego delikatnych ustach. Izaku…
-Wyjmijcie mu tą szmatę z gęby. Chcę słyszeć jego słodkie jęki, jak będę go pieprzyć- Zarżał nade mną łysy grubas. Na szczęście nie słyszałem go już. Mój umysł był zupełnie gdzie indziej. Był tam gdzie moje serce. Patrzyłem wprost w tę okrutną porcelanową twarz. Słyszałem jak szepcze do mnie.
Gdy tylko materiał z moich ust zniknął nabrałem szybko powietrza. Zalany łzami ledwie oddychałem. Zakrztusiłem się powietrzem i zacząłem głośno kaszleć. Znów poczułem, jak ktoś dociska mnie z całej siły do ziemi.
-Nie, proszę- Wyszeptałem zupełnie nieświadom już tego, co dzieje się dookoła.
-O tak właśnie o to chodziło- Zarechotał rubasznie szef bandy – Podnieście go trochę- Poczułem mocne szarpnięcie za ręce w górę. Zostałem brutalnie rzucony na blat jednej z szafek. Ktoś złapał za moją głowę i docisnął ją mocno do gładkiej powierzchni, tak bym się z niej nie ześliznął.
-Nie. Proszę nie rób tego- Wyskamlałem zalany łzami. Poczułem jak coś twardego napiera na moją dziurkę. Zaskomlałem zagrywając zęby. Gdy rozpierający ból rozszedł się po moim ciele wygiąłem się łapiąc łapczywie powietrze.
-Błagam Izaku, proszę!- Mój rozpaczliwy krzyk rozszedł się po pomieszczeniu. W tym samym momencie wszystkie brutalne ręce, uwolniły swój mocny uścisk. Ześliznąłem się po blacie wprost na podłogę. Siedziałem bokiem wspierając głowę o krawędź metalowej szafki.
-Słyszeliście to?- Przerażony głos tego łysego świniaka wybudził mnie z otępienia. Rozejrzałem się po pomieszczeniu nieprzytomnie. Łzy wciąż ściekały mi po policzkach. Cała piątka stała z oczyma wlepionymi we mnie. Ich spojrzenia pełne były zaskoczenia, grozy i wręcz paraliżującego strachu.
-Czy on właśnie powiedział Izaku?- Zapytał jeden z dryblasów, który wcześniej trzymał kurczowo moje ręce. Imię blondyna sprawiło, że wszystkie zmysły momentalnie do mnie wróciły – Szefie ?- Dryblas spojrzał na łysego świniaka przerażony niczym małe dziecko.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się strzał. Wzdrygnąłem się nie będąc jednak w stanie poruszyć się nawet o minimetr.
-Wypierdalać z mojego baru!- Wrzask Ramona, który właśnie wparował do pomieszczenia z wielką strzelbą zwrócił uwagę wszystkich. Piątka tych pieprzonych dupków zerwała się momentalnie do ucieczki. Ten gruby łysol nim uciekł na dobre, odwrócił się do Ramona z obrzydliwie zaciętą miną.
-To nie koniec. Jeszcze się policzymy- Warknął w stronę bruneta. Te słowa nie wróżyły nic dobrego.
-Wypieprzaj!- W odpowiedzi brunet uniósł celownik strzelby do oka. Niemal natychmiast szef bandy wzdrygnął się i zabrał nogi za pas. Zaczął uciekać jak bezużyteczny prosiak, którym był.
Gdy drzwi za tymi dupkami zatrząsnęły się brunet złapał za koc leżący na jednej z półek. Kucnął przede mną szczelnie okrywając mnie materiałem. Przyznam, że nawet nie wiem kiedy moje ciało zaczęło dygotać z zimna.
-Nic ci nie jest? Uderzyli cie gdzieś?- Ramon złapał mnie pod brodę i dokładnie obejrzał moją twarz. Trzepnąłem jego rękę, odwracając wzrok. Byłem bardziej niż zawstydzony. To zwyczajnie było upokarzające. Jak niby mam mu spojrzeć teraz w twarz? Sprawiłem mu już wystarczająco dużo problemów. Jeszcze tego trzeba mu było. Niańczenia jakiegoś dzieciaka, który nawet nie potrafi się obronić.
-Nic- Odpowiedziałem sucho chowając twarz w połach koca.
-Shon- Głos bruneta nie wróżył nic dobrego. Brzmiał jak wtedy, gdy robił się poważny i chciał zadawać mi pytania, na które ja nie chciałem odpowiadać. Uniosłem wzrok i zmusiłem się by spojrzeć w te bezwzględnie szczere oczy –Skąd znasz te imię?- Moje ciało momentalnie zesztywniało, a łzy po prostu same zaczęły wypływać spod moich powiek.
-Ja… tylko…- Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Drżące wargi i ścisk w sercu sprawiły, że nie byłem w stanie wykrzesać z siebie ani słowa. Poczułem jak żal i rozpacz znów przejmują nade mną kontrolę.
-Spokojnie, przepraszam nie powinienem pytać. To nie moja sprawa- Westchnął uśmiechając się blado w moja stronę – Wiesz, nie wiem czy znasz osobę, do której ono należy, ale jeśli tak… to powinieneś wiedzieć, że to niebezpieczny człowiek – Brunet spojrzał na mnie powoli badając chyba moją reakcję.
-Wiem- Szepnąłem tak cicho, że ledwie było mnie słychać. Spuściłem jedynie głowę zawstydzony. Oczywiście, że go znałem. Chyba nawet za dobrze. Wszyscy w tym mieście pewnie o nim słyszeli, ale bali się wymawiać jego imienia. W końcu to najokrutniejszy zabójca, jakiego zna to miasto.  I jedyna osoba, która tak szaleńczo i absurdalnie pokochałem. Brunet zagryzł wargę przyglądając się mi przez chwilę uważnie. Najwyraźniej bił się z własnymi myślami.
-Widzisz. Jakiś czas temu zabił przywódcę jednego z tutejszych gangów- Spojrzałem na bruneta chyba bardziej zaciekawiony niż przerażony. Co jest ze mną nie tak powiedzcie? – Od tego czasu tutejsi są wrażliwi na jego punkcie. Tutaj nie wolno wymawiać jego imienia. Chyba, że chce się zginąć- Ramon spojrzał na mnie znacząco. Przez chwilę analizowałem jego wypowiedz, ale dopiero zmartwione spojrzenie bruneta podpowiedziało mi, co tak właściwie zrobiłem. Ja prawdopodobnie… właśnie wydałem na siebie wyrok śmierci. Na moich ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu przez łzy, grymasu.
-Więc… teraz…- zacząłem, ale tak właściwie nie wiedziałem, o co powinienem zapytać. Czy powinienem uciekać? Schować się gdzieś w piwnicy? A może po prostu oddać się w ich ręce i mieć już to wszystko z głowy. I tak nie przewiduję żadnych dobrych perspektyw na przyszłość.
-Myślę, że powinieneś się spakować i uciec przez poddasze- Brązowe oczy patrzyły na mnie uważnie. Ramon westchnął głęboko drapiąc się po głowie. Najwyraźniej cała ta sytuacja bardzo mu się nie podobała – Słuchaj mały, pewnie za godzinę wrócą z resztą gangu. Zatrzymam ich tutaj jakoś, ale nie będę w stanie ci pomóc jak stąd się wydostaniesz. Niestety, ale będziesz zdany na siebie- Nasze oczy na chwilę spotkały się. W jego spojrzeniu widziałem, że chciałby zrobić coś jeszcze, że chciałby pomóc mi bardziej, ale był po prostu bezradny.
-Daj spokój Ramon. I tak bardzo mi pomogłeś. Poradzę sobie- Uśmiechnąłem się do niego pewnie, chociaż wewnątrz byłem dosłownie przerażony perspektywa powrotu do zera.
-Dobrze- Brązowowłosy wstał i wyciągnął swoją wielką dłoń w moją stronę. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który sam wpłynął na moje usta. Koniec z poleganiem na innych. Koniec z mazaniem się po katach. Czas wziąć sprawy w swoje ręce.
Złapałem za dłoń Ramona a on podciągnął mnie w górę. Wymieniliśmy jedynie krótkie spojrzenia, po czym szatyn odwrócił się w stronę półek. Poszperał chwilę między nimi, aż w końcu rzucił w moją stronę jakiś lekki przedmiot. Gdy dobrze mu się przyjrzałem okazało się, że to coś na kształt niewielkiego piórnika. Gdy go otworzyłem okazało się, że wewnątrz ukryty jest zwitek banknotów. Spojrzałem na szatyna z niedowierzaniem.
-Weź to. Zarobiłeś je własnymi rekami. Miejmy nadzieję, że wystarczą ci na jakiś czas- Ramon posłał mi nieco zmartwione spojrzenie. W jego oczach widziałem tą szczerą chęć pomocy, współczucie. Tak bardzo chciał, aby wszystko się jakoś ułożyło. Niestety od teraz musiałem radzić sobie sam. Znowu.
-Dziękuję- Uśmiechnąłem się do szatyna z wdzięcznością. Poczułem jak robi mi się ciepło na sercu. Ten facet był po prostu niesamowity. Dobroć emanowała od niego, jak promienie od słońca.
-Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś Ramon – Uśmiechnąłem się do niego najcieplej jak tylko potrafiłem. W tym momencie z pewnością mogę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś równie dobrego i życzliwego.
-Powodzenia mały- Ramon puścił do mnie perskie oko i uśmiechnął się perliście. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, jakby to wcale nie było jest pożegnanie.  Odwzajemniłem jego uśmiech lekkim parsknięciem. Nawet w takich chwilach potrafił mnie rozbawić. Szkoda, że nie mogę tutaj zostać na dłużej. Wreszcie znalazłem miejsce, do którego chociaż przez chwilę należałem.
 Szybkim krokiem podszedłem do schodów. Powoli, na tyle na ile obolałe mięśnie mi pozwoliły wspiąłem się w górę do swojego pokoju. Rzuciłem plecak na łóżko. Ściągnąłem z siebie rozdarte ciuchy i cisnąłem je gdzieś na stos staroci w rogu pokoju. Założyłem na siebie nowe ubrania i zacząłem pakować wszystko, co może mi się przydać. Latarka, pieniądze, sznur, trochę jedzenia, które zachomikowałem w pokoju. W którymś momencie moja ręka trafiła na coś twardego we wnętrzu plecaka. Wyciągnąłem szybko wymacany przedmiot. Sztylet, który dostałem od Felixa. Wysunąłem go delikatnie z pochwy i przyjrzałem się ostrzu. Stal błyszczała groźnie w słabym świetle lampy. Kto by pomyślał, że ostatecznie stanie się on moim talizmanem szczęścia? Gdybym nie postanowił go sprzedać pewnie nigdy nie trafiłbym do baru Ramona. Może to przeznaczenie? Może coś jednak pcha mnie do przodu i steruje moim życiem, jakb7y to była nic nieznacząca historyjka? Cokolwiek to jest mam ochotę krzyczeć by przestało, albo by przemyślało moją przyszłość dwa razy, zanim znów wpakuję się w jakieś kłopoty.
Wsunąłem nóż z powrotem do plecaka. Na pewno mi się jeszcze przyda. Szybko założyłem byty i zarzuciłem na siebie płaszcz. W samą porę by rozpocząć ucieczkę. Gdy tylko skończyłem przygotowania usłyszałem niebezpieczny odgłos wielu męskich głosów dochodzący z dołu baru. Później do moich uszu doszedł dźwięk tłuczonego szkła. Są, przyszli po mnie. Ramon! Czy on sobie z nimi poradzi? A co jeśli nie? Przecież mogą go zabić! Jeśli stanie mu się coś złego to będzie wyłącznie moja wina. Nagle usłyszałem dudnienie na schodach. Wstałem nerwowo odsuwając się od drzwi. Zacząłem nerwowo otwierać okno dachowe, ale z tak mocno drżącymi dłońmi okazało się to nie najprostszym zadaniem. W końcu drzwi do mojego pokoju otwarły się z wielkim impetem. Moje serce zamarło. Z szeroko otwartymi oczyma spojrzałem w ich stronę. Na szczęście moim oczom ukazał się zdyszany Ramon z wielką strzelbą w dłoniach.
-Ty jeszcze tutaj!- Fuknął nieco zniecierpliwiony w moją stronę.
-Ramon… czy ty poradzisz sobie z nimi?- Zapytałem stojąc przy otwartym już oknie.
-Nie ma na to czasu mały! Szybko wyskakuj przez okno podsadzę Cię- Ramon podbiegł do mnie, po czym splótł swoje dłonie w koszyczek. Skinął w moją stronę niecierpliwiąc się coraz bardziej.
Przez chwilę się wahałem. Co jeśli coś mu się stanie? Naprawdę nie wybaczę sobie tego. Ale zostając pewnie będę jedynie przeszkadzał. Nie potrafię walczyć. Będę go spowalniał.
-No już szybciej!- W końcu zniecierpliwiony szatyn warknął w moją stronę posyłając mi wściekłe spojrzenie. Spojrzałem na niego z mieszaniną niepewności i strachu w sercu, ale ostatecznie poddałem się jego natarczywym słowom. Wsparłem się na ramie okiennej i wsunąłem kolano na dłonie szatyna. Ten dosłownie jednym ruchem wypchnął mnie niemal od razu poza okno. O dziwo był niezwykle silny. Zatrzymałem się na rynnie dachu. Po raz ostatni spojrzałem na brązowowłosego.
-Ramon… ja chciałem…- Nie wiedziałem właściwie, co powiedzieć. Tak wiele słów kotłowało się w mojej głowie. Patrzyłem na szatyna prawdopodobnie po raz ostatni w życiu. Jego delikatne loki oblepiały mu spocone czoło. Brązowe oczy lśniły mu w promieniach księżyca radością i podekscytowaniem. Nie było w nich cienia goryczy, czy rozczarowania.
-Nie martw się mały. To nie jest pożganie. Jeszcze się spotkamy obiecuję ci to- Wyszczerzył się do mnie szeroko po raz kolejny posyłając mi perskie oko. Och matko. Chciał mi dodać odwagi, choć sam miał większe kłopoty na Glowie. Co za człowiek słowo daję.
-Do zobaczenia- Szepnąłem już nieco ciszej, ale byłem pewny, że usłyszał mój głos.
Odwróciłem się w stronę dachów i ześliznąłem się kawałem po niewielkim spadku, po czym przeskoczyłem na sąsiedni płaski dach. Biegłem dalej przeskakując po kolejnych dachach. W oddali słyszałem wrzawę i krzyki, aż w końcu do moich uszu doszedł dźwięk strzałów. Mam tylko nadzieję, że Ramon jest jedynym, który strzela. Zatrzymałem się na chwilę by spojrzeć po raz ostatni w stronę baru. Księżyc świecił dziś wyjątkowo jasno. W oddali nie było już niemal nic widać. Stłumione odgłosy walki z daleka były jak szmer wiatru. Jestem tchórzem. Tylko tak mogę podsumować to, że uciekam.
Nagle poczułem jak moje ciało przeszywają zimne dreszcze. Czułem na sobie czyjś wzrok. Zimne oczy obserwujące mnie. Znowu! Rozejrzałem się szybko dookoła. W którymś momencie dostrzegłem cień znikający za filarem jednego z budynków. Patrzyłem uważnie w tamtą stronę, aż w końcu dostrzegłem ją. Czarną postać skrytą w cieniu nocy. Zmrużyłem oczy próbując dostrzec rysy twarz osoby skrytej pod czarnym płaszcze. Gdy w końcu zrobiła krok do przodu nasze spojrzenia spotkały się. To była kobieta. Blond włosa, niewielka dziewczyna o porcelanowej wychudzonej twarzy. Jej oczy w świetle księżyca przybrały barwę srebra. Nim zdążyłem się jej przyjrzeć dokładniej zniknęła. Po prostu uciekła, szybko i zwinnie niczym kot. Co tutaj się dzieje? Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Kto ją przysłał? Poczułem jak moje ciało znów przeszywa dreszcz pod wpływem powiewu wiatru. Mam złe przeczucia. Jej spojrzenie było tak zimne, nieludzkie. Zbyt znajome. Była zabójczynią. Tego jednego byłem pewny.  To ona musiała mnie obserwować przez ostatni tydzień. Tylko czego właściwie chce ode mnie?


CDN…