piątek, 8 lutego 2019

Świat poniżej dna


Sprężyny starego materaca skrzypiały pode mną złowrogo, niczym niezadowolona kreatura, której przerwano błogi sen. Siedziałem w starym walącym się budynku opatulony kocem patrząc jak dym ze starej kozy ucieka przez kolejne dziury w dachu. Noc powoli mijała. Z każdą chwilą robiło się jaśniej, a mimo to wciąż nie zmrużyłem oka. Czuwałem. Nasłuchiwałem kroków lub dźwięku zbliżającego się niebezpieczeństwa. Na szczęście wokół była jedynie cisza przerywana dźwiękami strzelających ogników. Wszystko wskazywało na to, że dzisiaj znów jestem bezpieczny.
W uszach wciąż dźwięczały mi dźwięki walki.
Słyszałem krzyki, wystrzały, brzdęk tłuczonego szkła.
Zostawiłem go tam…ta myśl nie daje mi spokoju od tamtego dnia. Minęły już cztery dni, a ja wciąż mam to wszystko przed oczami. Nie potrafię pozbyć się wyrzutów sumienia. Czy jest coś co mogłem wtedy zrobić? Czy mogłem mu jakoś pomóc?
Ramon został gdzieś tam walcząc w mojej sprawie. A ja? Tak po prostu uciekłem, a teraz bezpiecznie siedzę sobie w kryjówce, bóg jeden wie gdzie. Sumienie mówi mi, że powinienem tam wrócić. Pomóc mu walczyć. Przestać w końcu uciekać od problemów. Wziąć życie w swoje ręce. Ale…
Boje się. Wiem, że nie dałbym im rady.
Jestem tchórzem. Obrzydliwym tchórzem. Brzydzę się sobą.
Za kogo ja się mam? Jestem słaby. Życie udowadnia mi to na każdym kroku. Nawet blondyn o tym, wiedział, dlatego tak szybko się mnie pozbył. Zwykły tchórzliwy dzieciak, bez grama siły i wiary w siebie, który nie radzi sobie bez pomocy innych, słabeusz. Oto kim jestem. Schowałem twarz w ramiona próbując ukryć swoją beznadziejną osobę przed tym światem. Na co ja liczę? Użalanie się nad sobą to wszystko co potrafię zrobić. Czy kiedykolwiek się to zmieni? Mam wrażenie, jakbym utkwił w jakiejś pułapce wielkiego pecha. Cokolwiek bym nie zrobił zawsze źle się to kończy.
Plan na przyszłość? Ehmmm… jaki plan? Nie potrafię nawet zapanować nad własnym życiem, znaleźć schronienia, poradzić sobie z codziennością. Nie potrafię żyć normalnie. Zwyczajne życie z każdą chwilą coraz bardziej wydawało mi się misją nie do spełnienia.
Wyłożyłem się na materacu próbując wymyślić coś konkretnego. Zmęczenie i to nieustanne uczucie zagrożenia wcale mi w tym nie pomagały. Przez cały czas czułem, jakby ktoś zaraz miał wyskoczyć zza rogu. Złapać mnie, zabić. Najmniejszy szmer czy ruch wywoływał u mnie napad paniki. Nie miałem domu, nie miałem miejsca w którym mógłbym się podziać. Nie miałem nic. Znowu.
Wróciłem po raz kolejny na same dno.
A teraz mam wrażenie, że to dno jest jeszcze głębsze niż poprzednie.
Żadnej nadziei na przyszłość, na to , że cokolwiek mogło by się poprawić. Zamknąłem na chwilę powieki dając odpocząć zmęczonym oczom. Zabawne, mój żywot na tej marnej planecie nie mógł być już chyba bardziej pokrętny. Uciekłem z domu chcąc uwolnić się od ciotki. Trafiłem na najgroźniejszego zabójcę tego miasta. Wkurzyłem go . Zostałem wyrzucony jak zużyty śmieć. Znalazłem miejsce, które mogłem nazwać swoim małym azylem. A teraz straciłem nawet to. A więc tak wygląda wolność?
Samotna, bez przyjaciół, bez rodziny, bez domu.
Taka wersja wolność w ogóle mi się nie podoba.
Moi kochani rodzice w niebie. Żałuję, że Was zawiodłem. Miałem odnaleźć brata, ale zamiast tego wplątałem się w szereg niebezpiecznych sytuacji. Jestem tak bezużyteczny, że nie potrafiłem sprostać nawet najmniejszym waszym oczekiwaniom.
Otwarłem ociężale zaczerwienione oczy i spojrzałem w górę. Rozpoczął się nowy dzień. Pierwsze promienie słońca wdzierały się pomiędzy szczelinami do wnętrza budynku. Powoli podniosłem się z materaca, który ponownie skrzypnął niezadowolony. Szybki ruchem złożyłem koc pod którym spałem i włożyłem go do plecaka. Zarzuciłem na siebie swój skromny okrojony dobytek i ruszyłem przed siebie.
Gdy wyszedłem z budynku zimne poranne powietrze nieco mnie ocuciło. Poranna mgła była niemal żółta od miejskich zanieczyszczeń. W niczym nie przypominało to rześkiej pobudki w jakimś przyjemnym lasku czy parku. Rozejrzałem się dookoła, jednak jedyne co mogłem zobaczyć to szare mury blokowisk i opuszczonych budynków. Sam już nie wiem w jakiej dzielnicy miasta jestem. Z pewnością jakaś stara jej część. W pobliżu roiło się od walących się ruder i pozostałości zawalonych budynków. Przeszedłem krótki odcinek, po czym odwróciłem się napięcie sprawdzając czy czasem ktoś mnie nie obserwuje. Rozejrzałem się dokładnie, ale na całe szczęście nikogo za mną nie było. Chyba jestem przewrażliwiony. Rozejrzałem się ponownie, tym razem nieco dokładniej lustrując wszystkie miejsca, gdzie można by się ukryć w cieniu. Nic. Muszę uważać. Ci faceci, albo członkowie ich grupy wciąż mogą pałętać się gdzieś po mieście szukając mnie po dziurach takich jak ta. Muszę zachować ostrożność. Może zgubiłem ich na chwilę a może na dobre, kto wie ile zajmie im wytropienie mnie w tych pustostanach. Mam nadzieję, że wystarczająco długo, bym mógł stanąć na nogi, a przynajmniej zacząć radzić sobie samemu. Westchnąłem rozglądając się po okolicy.
Nie wygląda to wesoło. Wokół piętrzyły się jedynie mury, śmieci walały się w zaułkach a dokoła nie widać było nawet jednego ludzkiego istnienia. Dochodziły do mnie tylko głosy samochodów daleko zza tych murów. Dziwne doprawdy miejsce. Jakby opuszczona czy zapomniana część miasta. Przeszedłem wzdłuż ulicy ostrożnie rozglądając się przed każdym nowym zaułkiem. Nie chcę przypadkowo wpaść na jakichś pokręconych dupków.
………………………….
Cóż ludzie mówią, że nigdy nie powinno się mówić, już gorzej być nie może. Podobno to przyciąga jeszcze większego pecha. Cóż... chyba coś w tym jest. Nie zgadniecie, ale .... tak znów wpakowałem się w kłopoty, tym razem na własne życzenie. A więc było tak. Spokojnie szedłem sobie uliczkami szukając miejsca w którym mógłbym się zaczepić na jakiś czas, a tu nagle moim oczom ukazał się iść przerażający widok. Grupka pięciu punków z wielkimi kijami baseballowymi stała nad jakimś biedakiem i najwyraźniej planowali go stłuc na kwaśne jabłko. Cóż ponieważ chcieli od niego wytargać jakiś grubszy hajs a gościu najwyraźniej nie miał z czego im oddać to sytuacja zrobiła się nieciekawa. No pewnie każdy normalny człowiek powiedziałby "a co mnie interesują inni". W końcu każdy powinien martwić się o bezpieczeństwo swojego dupska. No właściwie początkowo właśnie tak planowałem zrobić. Do czasu, aż gościu zaczął błagać, że niby ma male dzieci chorą zonę, nie ma na lekarstwa i takie tam. Cóż no... tak, dałem się na to nabrać. No jak jak mógłbym odmówić temu facetowi? Wyglądał tak żałośnie, był zrozpaczony i ja... ja po prostu jak ten debil jeden wparowałem między towarzystwo. Oczywiście z mojej strony padło parę niewygórowanych wyzwisk w kierunku agresywnych punków. I takim oto sposobem ściągnąłem ich gniew wprost na swoją pustą łepetynę. Jestem idiotą wiem.
Uciekając przed zgrają tych hałaśliwych typków z bejzbolami trafiłem w jakąś mało przyjemną uliczkę. Lekko już zdyszany oparłem się ręką o szary brudny mur bloku. Spojrzałem ostrożnie zza rogu budynku. Daleko w oddali dostrzegłem dwóch mężczyzn stojącym naprzeciw siebie i dyskutującym po cichu. Od czasu do czasu słychać było jak niższy z nich rzucił jakieś siarczyste przekleństwo. Jakimś cudem nie pasowali jednak do tej okolicy. Nie wyglądali na bezdomnych. Wręcz przeciwnie. Niższy z nich miał czarne włosy i wielkiego kłaczastego wąsa pod nosem. Miał na sobie tani beżowy garniak w czarne pasy. Widać było nawet z daleka, że był już dość wysłużony, ale sam fakt, że ktoś chodzi tak ubrany po tych uliczkach wzbudził we mnie niepokój.
Drugi facet przypominał wielką górę mięsa, czyli nie różnił się zbytnio od gości, których wcześniej widywałem. Ogromny umięśniony goryl w brudnej opiętej bluzce, o głupim wyrazie twarzy. Standard. Zapewne był ochroniarzem tego podstarzałego wąsacza. Rozejrzałem się po bokach uliczki w poszukiwaniu jakiejś drogi, którą mógłbym ich obejść lub wspiąć się na dachy. Niestety w pobliżu nic takiego nie było. Spojrzałem za siebie przez chwilę rozważając możliwość powrotu tą samą drogą. Pomiędzy spotkaniem się z tymi młodymi przestępcami a przejściem obok tych gości chyba jednak tym razem wygrywa ta druga opcja.
W momencie, gdy usłyszałem głośny trzask tuż za zaułkiem poczułem jak włosy jeżą mi się na skórze i niewiele myśląc zrobiłem kilka kroków naprzód. Zaciągnąłem kaptur szczelnie na głowę i wbiłem wzrok w ulicę. Mam nadzieję, że to ich zniechęci do zaczepienia mnie.
W końcu, gdy zbliżyłem się na niebezpiecznie bliska odległość i miałem już nadzieję, że uda mi się koło nich przemknąć wąsacz odezwał się do mnie.
-Cześć mały. Co taki piękniś tutaj robi?- Słysząc to dwuznaczne pytanie ciarki przebiegły wzdłuż mojego ciała stawiając każdy jego skrawek w pełnej gotowości do ucieczki. Obróciłem się w ich stronę ostrożnie spoglądając na jednego i drugiego. Nie wyglądali na agresywnych gangsterów, ale ostrożności nigdy za wiele. Dziwny szydzący uśmieszek wąsacza przypominał mi ten obrzydliwy wyraz twarzy gościa z bankietu.
-Nic szczególnego po prostu przechodzę- Burknąłem próbując w spokoju ich minąć.
-Och doprawdy- Mężczyzna ruszył powoli w moją stronę najwyraźniej nie dając za wygraną.
-Zaczekaj porozmawiajmy- Wąsacz klepnął mnie lekko w ramię, próbując mnie zatrzymać. Momentalnie od niego odskoczyłem.
-Nie mam ochoty- fuknąłem odsuwając się i przyspieszając nieco kroku.
W tym samym momencie tuż przede mną stanął dwu metrowy gość o wyglądzie goryla i zapewne mózgu małpy. Chciałem go minąć zwinnym ruchem i uciec stąd jak najszybciej, ale niestety ten dryblas złapał mnie i jednym ruchem ramienia rzucił mną jak piórkiem o ścianę.
-Poczekaj Mike. Spokojnie przecież nie chcemy zrobić krzywdy temu słodkiemu chłopcu- Wąsacz podszedł do mnie zwinnym krokiem i objął mnie jednym ramieniem.
Odór mocnej, taniej wody kolońskiej pomieszany ze smrodem papierosów i niemytej od tygodnia pachy dosłownie mnie odurzyły. Z każdym wdechem miałem wrażenie, jakbym zaraz miał przekręcić się na tamten świat.
-Słuchaj mały mam dla ciebie propozycję. Wyobraź sobie, że jesteś idealnym kandydatem do pracy dla nas- Przyznam, że słowo "praca" nieco mnie zaciekawiło, chociaż patrząc na tych dwóch wątpię, żeby było to coś naprawdę wartego uwagi.
-Do jakiej pracy?- Zapytałem starając się brzmieć nieco obojętnie.
-O proszę a więc mamy tutaj młodego zaciekawionego człowieka. Wspaniale. Słuchaj mały załatwimy ci robotę. Co prawda nie jest ona łatwa, ale jak to mówią w życiu nic nie jest łatwe- Przerwał na chwilę uśmiechając się do mnie perliście. Fałsz i kłamstwo były dosłownie wymalowane na jego paskudnej gębie – Ale wiesz co ty wyglądasz na pojętnego gościa więc na pewno dasz sobie radę-
-Co to za robota?- Zapytałem starając się wyswobodzić z uścisku mężczyzny by na chwile zaczerpnąć niezasmrodzonego powietrza. Ten jednak nie dawał za wygraną i przytrzymywał mnie blisko siebie jeszcze mocniej.
-Właściwie chodzi o obsługę gości. No wiesz…- Zapętlił się na chwilę wymachując w powietrzu ręką – tam takie… robienie kawy, nalewanie alkoholu, sprzątanie po nich i no tam… naprawdę nic trudnego- Uśmiechnął się do mnie najszerzej jak potrafił.
-Więc mam być barmanem?- Zapytałem nieco niepewnie. Ten gościu autentycznie coś kręcił.
-No coś w tym stylu- Kiwnął w moją stronę starając się przybrać bardziej inteligentny wyraz twarzy. W końcu odsunął się ode mnie. Na całe szczęście bo z tego smrodu zaczynałem robić się zielony. Wyciągnął papierosa zza połów marynarki i odpalił go zaciągając się głęboko.
-Kłamiesz- Przyznałem patrząc na wyraz jego twarzy.
Mężczyzna zaśmiał się marszcząc usta tak, że jego wąsy poruszyły się w prawo i lewo.
-Nie no skąd. No i nie wspomniałem jeszcze o tym, że będziesz miał przytulny pokój dla siebie, do tego darmowe jedzenie. Po prostu najlepsze warunki dla najlepszych pracowników – Wyszczerzył się ponownie wydychając z ust kłęby szarego dymu.
-Więc gdzie jest haczyk?- Ta robota wydaje się zbyt idealna. Wręcz niemożliwie łatwa.
-Haczyk? Jaki haczyk- Zaśmiał się parszywie nawet nie próbując ukrywać, że jest coś o czym mi nie powiedział.
-A co chcesz powiedzieć, że nie ma żadnego?- Zapytałem tym razem próbując sprawdzić jedynie jego reakcję.
Facet uśmiechnął się pod nosem wypalając spokojnie papierosa. Jego wzrok spoczął najpierw na ścianach pobliskich budynków a dopiero po chwili na mnie. W jego oczach widziałem ten lisi blask. Kłamstwa tak gładko przechodziły przez jego gardło, że nawet się nie zająknął.
-Mimo wszystko chyba sobie podaruję- Odparłem po chwili.
Wąsacz zaśmiał się szaleńczo. Jego wyraz twarzy zmienił się. Parsknął, ale z całą pewnością nie z rozbawienia. Zacisnął szczękę, a wszystkie mięśnie na jego szyi napięły się jak struny. Z pewnością nie lubił, gdy mu odmawiano.
-Wielka szkoda- Rzucił na ziemię peta i przydepnął go butem. Ponownie spojrzał w moim kierunku z tym sztucznym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
-Ta twoja robota jest jakaś podejrzana- Rzuciłem na odchodne robiąc kilka kroków w tył. To był ostatni moment na ucieczkę. Odwróciłem się od faceta napięcie i ruszyłem przed siebie.
-A myślałem, że załatwimy to pokojowo. Trudno- Wszystkie włosy na moim ciele zjeżyły się słysząc te słowa. Moje serce przyspieszyło bicie czując zbliżajcie się niebezpieczeństwo. Te słowa z pewnością zwiastowały jedynie kłopoty – Mike-
Słysząc imię tego goryla moje nogi same zerwały się do ucieczki. Przebiegłem zaledwie kilka metrów, gdy poczułem potężne szarpnięcie. Uderzyłem plecami z wielkim impetem o pobliską ścianę. Na chwile zabrakło mi oddechu. Zacząłem krztusić się i dusić. Próbując opanować ogłuszone ciało zachwiałem się na nogach i osunąłem na ziemię. Wielki M złapał mnie za szyje i przyszpilił do ściany ściskając moje gardło. Z trudem łapałem powietrze. Spojrzałem przelotnie na wąsacza, który stał obok i spokojnie wszystkiemu się przyglądał.
-Mike ostrożnie, nie uszkodź go. Myślę, że dostaniemy za niego sporo kasy- W jednym momencie moje oczy rozszerzyły się ze strachu. Moje ciało ogarnęło przerażenie. Zacząłem rzucać się niczym mała rybka wyjęta z wody. Próbowałem krzyczeć, ale żadne dźwięki nie chciały wydostać się z moich ust. Poczułem potężne uderzenie a chwilę później słyszałem jedynie pisk w uszach. Ciemność spowiła wszystko co widziałem. To koniec
…………………………………………………………………………………………………………


Czułem się ociężały, nie wspominając już o tym, że moja głowa bolała, jakby za chwilę miała eksplodować. W uszach wciąż dźwięczało i dudniło mi od mocnego uderzenia. Spróbowałem otworzyć oczy i poruszyć się. Z moich ust wyrwał się niekontrolowany jęk, gdy poczułem ostry ból promieniujący wzdłuż moich pleców. Co się do cholery stało?
-Leż spokojnie- Nagle nad głową usłyszałem delikatny i cichy kobiecy głos.
Z przerażeniem otworzyłem oczy. Tuż nade mną stała młoda rudo włosa dziewczyna o prawie białej cerze z licznymi piegami. Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie spokojnie.
-Gdzie ja jestem?- Drgnąłem nerwowo próbując jak najszybciej podnieść się z miejsca. Dziewczyna szybko przytrzymała mnie kręcąc głową bym nie próbował się ruszać.
-Powinieneś leżeć. Porządnie dostałeś w głowę- Sięgnęła gdzieś w bok. Usłyszałem cichy szum wody. Blondynka położyła na moim czole ręcznik zwilżony zimną wodą. Wpatrywałem się w nią po części z przerażeniem po części z niezrozumieniem. Gdzie ja do cholery jestem? Co tutaj się dzieje? Tylko nie mówcie mi, że znowu wpakowałem się w jakieś kłopoty. Chociaż to było by bardzo typowe dla mnie.
-Gdzie ja jestem?- Powtórzyłem po raz kolejny wpatrując się intensywnie w dziewczynę. Słysząc moje pytanie momentalnie odwróciła wzrok. Najwyraźniej nie chciała odpowiadać na to pytanie. Wydawała się zakłopotana i smutna.
-Na razie lepiej jeśli będziesz odpoczywał – Odpowiedziała cicho prawie grobowym tonem.
-Dlaczego unikasz odpowiedzi? Kim jesteś? – Warknąłem chyba nieco złowrogo w jej kierunku bo momentalnie odsunęła się ode mnie i usiadła na łóżku leżącym naprzeciw mojego.
-Jestem Sara- Dziewczyna odpowiedziała podpierając się łokciami o kolana i wpatrując się we mnie spokojnie. Nie powiedziała nic więcej.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym leżałem. W niewielkim pokoju panował półmrok rozświetlany jedynie przez nikłe światło dwóch lampek stojących w rogach na niedużych stoliczkach. Prócz dwóch łóżek w pomieszczeniu była jeszcze ciemna duża szafa. Jedyne okno jakie było w tym miejscu zostało oklejone czerwoną folią. Ściany zostały niedbale obklejone czarno-czerwoną tapetą w dziwne wzorki. To miejsce przywodziło mi tylko jedno na myśl. Burdel.
-Czy to…- Nie dokończyłem patrząc z przerażeniem w oczy dziewczyny.
Uśmiechnęła się tylko wymuszenie. Podeszła znów do łóżka na którym leżałem i usiadła na brzegu patrząc na mnie z troską.
-Jak masz na imię?- Zapytała wyraźnie siląc się na uśmiech.
-Shon- Odpowiedziałem, czując jak moje ciało powoli ogarnia rozpacz. Dlaczego zawsze musi trafić na mnie? Dlaczego to parszywe życie wymyśla mi tak odrażający scenariusz? Dlaczego zawsze ja? Zakryłem oczy czując, że dwie gorzkie łzy zaczęły spływać po moich policzkach.
-To nic- Dziewczyna szepnęła cicho najwyraźniej chcąc mnie pocieszyć -Na początku wszyscy płakaliśmy, ale to minie. To przerażenie, ten smutek minie. Potem wszystko będzie już obojętne-
Spojrzałem na dziewczynę zdruzgotany. Co ona mówi? Jacy wszyscy? Minie? Obojętne? Niby kiedy ?
-A więc to jednak burdel?- Zapytałem bez cienia nadziei, że odpowiedz będzie inna.
Dziewczyna odwróciła ode mnie wzrok, ale skinęła delikatnie głową przypieczętowując mój los. A więc gdy wydawało mi się, że sięgnąłem dna, że już gorzej być nie może, życie postanowiło mnie zaskoczyć. Po raz kolejny bezdusznie zostałem wrzucony w najgorsze z możliwych miejsc.
W tym momencie słowa blondyna z nocy po bankiecie wróciły do mnie „Oddam Cię do burdelu”. Jego zimny głos jak gong dźwięczał w mojej głowie przywołując bolesne wspomnienia. A więc koniec końców i tak tutaj trafiłem. Na nic się zdały błagania, ucieczka i to wszystko. W końcu i tak trafiłem tutaj zapewne jako męska dziwka.
-To nie może być prawda- Wyszeptałem zakrywając twarz ramionami. Usta drżały mi z przerażenia i rozpaczy. Do oczu cisnęły mi się łzy.
-Musisz być silny- Wyszeptała dziewczyna kładąc swoją delikatną dłoń na mojej. Była dość zimna i niezwykle chuda i lekka. Zupełnie jakby jej nie było.
Czy naprawdę tak to musiało się skończyć? Czy naprawdę to jest miejsce do którego koniec końców miałem trafić? Nie wierzę.
W tym momencie po raz kolejny w życiu zapragnąłem umrzeć.
Odejść z tego świata, który nie widzi we mnie żadnej wartości.
Zniknąć raz na zawsze.
CDN…