piątek, 22 maja 2020
Nowy świat cz. II
Z każdą przemijającą chwilą wieczór powoli i nieubłaganie się zbliżał, a wraz z nim narastało we mnie zdenerwowanie. Od dłuższego czasu siedziałem na łóżku z kolanami podwiniętymi pod brodę ciasno obejmując je ramionami. Jakaś niezrozumiała dla mnie bierność i rezygnacja przejęła władzę nad moimi wyborami i ruchami. Po powrocie od Jack’a ubrałem się w niewielkiej łazience w najmniej wyzywające ubrania, jakie przyniosłem ze sobą. Z początku dokładnie sprawdziłem wszystkie zakamarki pokoju w poszukiwaniu czegoś, co pomogło by mi wydostać się z tego miejsca. Niestety dałem sobie spokój w momencie, w którym nie znalazłem nic. Sara, choć przyglądała się moim poczynaniom, nie komentowała ich. Chyba wiedziała, że w ten sposób daję upust swojej desperacji i chwytam się każdej możliwej opcji. W końcu jednak, nawet ja musiałem się poddać.
Westchnąłem, już chyba dwudziesty raz dzisiejszego wieczora, zsuwając głowę na poduszkę. Sam nie wiem ile już tak leżałem. Gniew, desperacja, nienawiść i nadzieja bezpowrotnie przeminęły pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę. Jedyne co mi pozostało to czekać „aż będziemy potrzebni” jak to ujęła dziewczyna. I choć wcale mi się to nie podobało, nie potrafiłem wykrzesać z siebie ani odrobiny siły by się temu przeciwstawić.
- Sara... -
- Tak?- Dziewczyna spojrzała na mnie znad książki, którą wciąż namiętnie czytała.
- Ile to jeszcze potrwa? - Westchnąłem czując się naprawdę beznadziejnie.
- To znaczy? - Dziewczyna uniosła brew spoglądając na mnie spokojnie.
- No kiedy stąd wreszcie wyjdziemy? - Jęknąłem, wyciągając się na plecach w iście dramatycznej pozie.
- Wątpię by ci się tam spodobało – Burknęła ignorując mnie i znów zatopiła wzrok w książce.
- Jak to wygląda? Opowiedz mi – Podparłem głowę na dłoni i ułożywszy się wygodnie na boku rzucałem w stronę dziewczyny wyczekujące spojrzenie. W końcu westchnęła ciężko odkładając tą przeklętą książkę na bok. Wreszcie!
- Cokolwiek bym Ci nie powiedziała, nie da się przygotować na to co cię tam czeka. Nawet ja nie wiem, jakich akurat klientów będziemy mieli dzisiaj – Spojrzała na mnie uważnie, jakby doszukiwała się w mojej twarzy jakichś emocji. Nie znalazła ich.
- Więc są jakieś rodzaje klientów? - Burknąłem bardziej obojętny niż zaciekawiony. Chciałem po prostu podtrzymać rozmowę. Sara niewiele mówiła. Z początku mi to odpowiadało, bo mogłem przemyśleć sobie wszystko bardzo dokładnie, ale z każdą kolejną godziną zwyczajnie zaczęła doskwierać mi nuda a własne myśli zaczynały mnie dobijać, więc rozmowa była idealnym rozpraszaczem.
- Powiedzmy. Z początku tak się wydaje. Jedni chcą, żebyś prowadził z nimi rozmowy o życiu, rodzinie, filozofował. Drudzy chcą, żebyś ich obsługiwał, nalewał alkoholu, karmił przekąskami, odpalał papierosy. Są też tacy, co żądają tańca erotycznego, albo przebieranek – Parsknąłem słysząc dwie ostatnie zachcianki klientów. Niedoczekanie kurwa! - Ostatecznie jednak wszystkim chodzi o to samo, czyli o twoją dupę - Skwitowała dziewczyna wzruszając ramionami.
Jęknąłem w poduszkę czując się naprawdę beznadziejnie. Dlaczego? Dlaczego musiało mnie spotkać coś takiego? Ze wszystkich możliwych opcji gównianego, życia, ta była chyba najgorsza. Egzystencja dmuchanej lalki do dymania dla pierdolonych bogatych świń.
- Nie zamierzam tak po prostu im się oddać – Warknąłem w stronę dziewczyny, choć ta miała na to równie wielki wpływ co ja. Sara pokręciła głową, a na jej twarzy wymalował się grymas niezadowolenia.
- To nie ma znaczenia. Jeżeli będziesz się stawiał to Jack cię zmusi do tego, a uwierz mi, że potrafi –
- Niby jak? - Prychnąłem bo ta ukryta groźba wydawała mi się mało przekonująca.
- Będzie Cie tresował, jak to mówi, czyli mówiąc krótko zapewni ci tak nieludzkie tortury, aż zgodzisz się na wszystko byle tylko przestał – Dziewczyna drgnęła nerwowo i podkurczyła nogi na łóżku, najwyraźniej przypominając sobie coś nieprzyjemnego.
Dokładnie w tym momencie na korytarzu za drzwiami rozległ się donośny łoskot. Chwilę później korytarz wypełnił wściekły ryk „do roboty kurwa”. Spojrzałem na Sarę, która wstała powoli z łóżka z miną skazańca.
- Zaczęło się – Szepnęła w moją stronę uśmiechając się niemrawo.
Wstałem dokładnie przyglądając się dziewczynie. W jej twarzy było coś rozpaczliwego. Patrzyła na mnie wzrokiem przepełnionym bólem, frustracją i obrzydzeniem. Na jej ustach malowało się coś na kształt wymuszonego uśmiechu a może bardziej grymasu. W tym momencie zdałem sobie sprawę, z tego, że ona równie mocno nienawidzi tego miejsca. Może nawet bardziej niż ja. Przez te wszystkie lata upokorzeń była zmuszana do seksu z obcymi obleśnymi facetami. Ja miałem to dopiero przed sobą. Na tę myśl moje dłonie mimowolnie zwinęły się w pięści. Zagryzłem wargę by opanować jej drżenie. Nie bałem się po prostu frustracja i gnie przelewały się przez każda komórkę mojego ciała.
Drzwi do naszego małego pokoju otworzyły się raptownie. Stanął w nich ten sam barczysty ochroniarz z blizną na twarzy co poprzednio.
-Wyłazić kurwa! - Wrzasnął w naszą stronę machając ręką pospieszająco.
Pierwsza do wyjścia ruszyła Sara. Chwilę za nią na korytarz wyczołgałem się ja. Mimowolnie zacząłem się rozglądać po niewielkim tłumie kilkunastu osób jaki się tam zgromadził. Większość osób była niewiele starsza ode mnie. Młode dziewczyny o niemal każdym typie urody oraz mężczyźni albo raczej chłopcy o delikatnych, ale ładnych twarzach. Oni wszyscy a wraz z nimi ja, byliśmy tutaj niczym rzeczy, żywe zabawki dla obrzydliwie bogatych władców tego przeklętego miasta. Gdy niewielki tłum zaczął się przemieszczać podążyłem za nimi. Stanąłem obok Sary, czując, że pośród tego całego bajzlu powinienem się jej trzymać. Minęła chwila nim wszyscy przeszli przez korytarze, które już wcześniej widziałem. W wielkim czerwonym holu pierwsi z grupy skierowali się w nieznanym mi dotąd kierunku. Słychać było, że odległa muzyka z każdym kolejnym krokiem stawała się coraz głośniejsza. W końcu weszliśmy do olbrzymiego pomieszczenia, przypominającego rozległy salon. Dookoła stało wiele sof, kanap i foteli pogrupowanych w rozległe loże. Przy każdej z nich znajdował się luksusowo wyglądający stolik oraz pokaźnej wielkości żyrandol. „Goście” już zajmowali swoje zwyczajowe miejsca. Nasze pojawienie się spowodowało wśród nich niemałe poruszenie. Poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wszystkie wnętrzności przewracały się we mnie chcąc zaprotestować przeciw temu, co miało się tutaj wydarzyć. Cała grupa ustawiła się w równej linii stając jeden przy drugim. Nie mając wielkiego wyboru zrobiłem to, co inni stając u boku Sary z mieszaniną niedowierzania i zniecierpliwienia. Dlaczego oni wszyscy byli tacy… grzeczni? Potulni? Czy nie mieli w sobie nawet na tyle odwagi by próbować zaprotestować? Czy nie chcieli chociaż spróbować się stąd wydostać? Przecież ich było więcej niż ochroniarzy do cholery! Wystarczyło, żeby każdy z nich wykrzesał z siebie odrobinę siły, a Ci dwaj goryle, którzy nie odstępowali nas na krok nie mieliby najmniejszych szans. W tym przypadku przewaga była znacząca. W końcu spomiędzy kurtyny ciężkich złotych zasłon wyłonił się Jack. Jego parszywa gęba z wyraźnie rozciągniętym uśmieszkiem zadowolenia wywoływała u mnie obrzydzenie.
- No...moi drodzy milusińscy. Czas trochę na siebie zarobić – Rozłożył szeroko ręce, uśmiechając się w naszą stronę sugestywnie. Zaledwie sekundę później, uśmiech na jego twarzy zmienił się w nieprzyjemny grymas - Mario,Alice, Bella, Sam i Gin wy do swoich stałych klientów – Zakomenderował, posyłając w stronę wyczytanych lodowate spojrzenie. Wywołani niemal od razu ruszyli w stronę loży do swoich stałych bywalców - Reszta, jak zwykle, macie zabawiać pozostałych gości. Przypominam tylko, kto nie będzie miał dzisiaj ŻADNEGO klienta, ten nie dostanie ŻADNEJ kolacji! – Ostatnie zdanie wypowiedział ściszonym, syczącym głosem, tak, żebyśmy tylko my byli w stanie go usłyszeć.
Wzdrygnąłem się mimowolnie słysząc tą ewidentną groźbę. A więc, tak to załatwiał. Kto mu się stawiał, ten głodował. Spojrzałem ukradkiem w stronę Sary, która jednak uparcie spoglądała przed siebie.
-Ach, zapomniałbym o naszej świeżynce! – W tym momencie, Jack zaczął zbliżać się w moją stronę z niepokojąco szerokim uśmiechem. Ten facet miał w sobie coś takiego, że samo patrzenie, na niego powodowało gęsią skórkę. Nie chodzi o to, że był jakiś barczysty czy przerażający. Jego chude ciało, długie nogi i ręce sprawiały, że wyglądał raczej mizernie. Niepokój w człowieku wzbudzał raczej jego wyraz twarzy. Zbyt szeroki i mocno wygięty uśmieszek oraz oczy, które przywodziły na myśl jedynie szaleńca. Ktoś, kto go nie znał powiedziałby, że facet po prostu chce być uprzejmy, ale to była jedynie maska, która miała zmylić.
Gdy brunet podszedł do mnie niepokojąco blisko, a jego uważne, zielone oczy wlepiły się we mnie z trudem powstrzymałem chęć cofnięcia się. Zadarłem brodę wysoko, odpowiadając mężczyźnie równie zaciętym spojrzeniem. Niech ten skurwiel sobie nie myśli, że jestem pierwszym lepszym szczeniakiem, który się go przestraszy. W odpowiedzi Jack uśmiechnął się jeszcze szerzej i zmrużył oczy zadowolony.
- Sara… odprowadzisz nowego do Pana Marshalla White’a. Sama zajmiesz się jego dzisiejszym towarzyszem – Wydając polecenie dziewczynie stojącej obok mnie, nie odrywał ode mnie spojrzenia. Dopiero po chwili odsunął się z drwiącym uśmieszkiem – Powodzenia pięknisiu... na szczęście dzisiaj nie będzie ci potrzebne – Prychnął rozbawiony, najwyraźniej dostrzegając moje chwilowe zagubienie.
Odszedł od nas siadając na fotelu w rogu pomieszczenia. Na niewielkim stoliczku obok już czekała na niego szklanka, kubeł z lodem oraz whisky. Nim zdążyłem jakkolwiek skomentować to dupkowate zachowanie tego parszywego skurwysyna, Sara trąciła mnie w ramię łokciem. Skinęła głową bym szedł za nią.
- Przypomnij mi dlaczego muszę słuchać tego debila? - Warknąłem cicho, gdy tylko znalazłem się tuż obok dziewczyny.
- Ponieważ chcesz zjeść kolację, ja również – Uniosła jedną ze swoich jasnych brwi i posłała mi wymowne spojrzenie – To po pierwsze, a po drugie nie chcemy mieć kłopotów – I znów spojrzała na mnie, jakby karcąco.
- O co ci chodzi? Jak coś zawalę to moja sprawa nie? Co ci do tego? - Syknąłem do dziewczyny chyba nieco zbyt agresywnie, bo momentalnie się zatrzymała. Przez chwile patrzyła na mnie niepewnie, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała. Ostatecznie westchnęła ciężko przysuwając się nieco bliżej mnie.
- Tutaj jest pewna bardzo ważna zasada – Szepnęła – Jack kara nas parami – W tym momencie poczułem jak coś nieprzyjemnie ściska mnie w żołądku.
- Co? - Syknąłem cicho.
- Jeśli złamiesz zasady to ukara i ciebie i mnie. Tak samo jeśli ja je złamię – Przełknąłem powoli ślinę czując jak gula w moim gardle nie pozwala mi na wykrzesanie z siebie chociażby słowa.
- To totalnie pojebane – Sapnąłem, czując jak narasta we mnie złość. Jak można wymyślić coś tak kretyńskiego? Że niby ktoś miałby odpowiadać za moje błędy?
- Może – Burknęła Sara. Dziewczyna spuściła na moment wzrok, by szeptem dodać jeszcze – Za to bardzo skuteczne – Nasze oczy na moment spotkały się.
W jej oczach tliła się desperacja i niemal błagalna prośba. Doskonale wiedziałem czego ode mnie chce. Mam się zachowywać, słuchać i wypełniać wszystkie polecania Jack’a. W przeciwnym razie nas obu czeka niepewna przyszłość. Teraz jej los spoczywał także w moich rękach. Ta świadomość była niemal miażdżąca. Niczym kajdany, które nieoczekiwanie spoczęły na moich dłoniach i stopach.
- Lepiej już chodźmy – Szepnęła po chwili ciągnąc mnie lekko za łokieć w kierunku loży umieszczonej na samym końcu pomieszczenia. Ze wszystkich, które tutaj były poustawiane, ta wydawała się najbardziej ekskluzywna – Dzisiaj faktycznie masz szczęście – Dodała po chwili posyłając w moją stronę pocieszający usmieszek.
- Taaaa – Burknąłem niedowierzająco. Jak można mieć „szczęście” w trakim miejscu?
- Mówię poważnie – Dodała po chwili kręcąc głową z rozbawieniem – White to stary pryk, ale jest naprawdę miłym człowiekiem. Zawsze jest dla nas uprzejmy. A co najważniejsze… to impotent – Dodała po chwili poruszając sugestywnie brwiami z uśmieszkiem rozbawienia na ustach.
- Serio? - Dodałem po chwili nieco zdumiony. To dobrze? Chyba – Więc co tutaj robi ?- Zapytałem nie mogąc się powstrzymać. Skoro nie można no… poużywać, to co w takim razie robić w takim miejscu?
- Och, zwyczajnie lubi pogapić się na młode dupy – Dodała szeptem uśmiechając się z rozbawieniem – Będziesz musiał mu jedynie trochę usługiwać i słuchać jego filozofii na temat życia. Nic trudnego – Dziewczyna puściła mi oczko chichocząc pod nosem. Zapewne z powodu mojej głupiej miny, którą właśnie robiłem. Przyłożyła palec do usta dając mi znak, że teraz musimy się już uciszyć.
W dwóch krokach doszliśmy do ogromnego czarnego narożnika pokrytego naturalną skórą. Po jego przeciwnych stronach siedziało dwóch mężczyzn. Jeden nieco starszy już posiwiały. Pięćdziesiątkę przekroczył zapewne kilka lat temu. Zakola wyraźnie odsłaniały czoło pokryte szeregiem głębokich zmarszczek. Był nieco krępy i pulchny, ale jego twarz wydawała się łagodna i pogodna. Jego szare oczy spoczęły na mnie a wtedy na jego ustach wymalował się delikatny uśmiech.
- Och, no proszę, jest i nasze dzisiejsze towarzystwo. Jak miło Was widzieć kochani – Uśmiechnął się uprzejmie do mnie i do dziewczyny – Ty zapewne jesteś Sara. Gdybyś była tak uprzejma dotrzymać dziś towarzystwa mojemu towarzyszowi byłbym ci bardzo wdzięczny -
Sara posłała w stronę mężczyzny uprzejmy, ale raczej mało szczery uśmiech.
- Oczywiście – Odparła, natychmiast siadając koło drugiego mężczyzny. Tego facet nie można było nazwać starym. Bardziej pasowało do niego słowo dojrzały. Był kilka lat młodszy od White’a. W przeciwieństwie do tego pierwszego roztaczał wokół siebie nieprzyjemną aurę. Jego czarne posiwiałe po bokach włosy były zaczesane i wygładzone do tyłu. Przez jego prawy policzek przebiegała wielka, głęboka blizna. Miał ciemne brązowe oczy, ale spozierał z nich jedynie chłód i dystans. Gdy Sara siadła u jego boku, ten zarzucił na jej ramiona rękę przyciskając dziewczynę niemal agresywnie do swojego boku. Zacisnąłem zęby, aby nie wypalić z czymś wrednym w jego stronę.
- Młodzieńcze – W tym momencie, ocknąłem się spoglądając ponownie w łagodne szare oczy. Mężczyzna poklepał miejsce obok siebie dając mi do zrozumienia, że chce, abym przy nim usiadł.
Z lekkim ociąganiem w końcu zająłem wyznaczone miejsce. Przełknąłem ślinę czując jak suchość w ustach staje się coraz bardziej uciążliwa. Dłonie zaczęły mi się pocić. Gdy poczułem dużą ciepłą dłoń na swoim zwiniętym w pieść nadgarstku, drgnąłem niespokojnie. Spojrzałem niepewnie na mężczyznę obok mnie. W odpowiedzi otrzymałem pełen wyrozumiałości, spokojny uśmiech.
- Nie musisz się denerwować mój drogi. Wiem, że dzisiaj jest twój pierwszy dzień. Chciałbym jednak, byś dotrzymał towarzystwa staremu prykowi, który potrzebuje jedynie słuchacza i nieco uwagi – Mimowolnie kiwnąłem głową, nieco uspokojony delikatnym głosem mężczyzny – Powiedz, jak masz na imię kochanie? -
- Shon – Odpowiedziałem mechanicznie, puszczając mimo uszu to, że nazwał mnie „kochanie”.
- Och, jakże cudowne imię. Pewnie już o tym wiesz, ale nazywam się Marshall White. Możesz mi mówić po imieniu. To żaden problem – Uśmiechnął się przymilnie – Mój towarzysz to Mikhail Vasyll. Również jest dziś tutaj pierwszy raz -
- Już mi się tutaj podoba, więc na pewno nie ostatni – Dodał Mikhail, zakładając nogę na nogę i dosuwając swoją śmierdząca mordę do Sary stanowczo zbyt blisko. Mimowolnie zjeżyłem się na ten widok. Ten facet wcale mi się nie podoba.
-Shon skarbie, czy mógłbyś nam zrobić po drinku? - Marshall poklepał mnie po dłoni wskazując na stojąca na stole butelkę i dwie szklanki.
Te jego „kochania” i „skarby” wcale mi nie odpowiadały, ale ton mężczyzny był tak łagodny, że postanowiłem nie okazywać mu niezadowolenia. Nie tyczyło się to rzecz jasna jego towarzysza, którego chciałbym obrzucić jakimiś wyjątkowo obrzydliwymi obelgami. Wstałem i wrzuciłem po bryłce lodu do każdej ze szklanek. Podniosłem butelkę whisky i nalazłem trochę do każdej. Przysunąłem szklankę w stronę Vasyll’a, mierząc go najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. Mężczyzna w odpowiedzi zmrużył oczy, ale nie powiedział nic.
- Proszę – Podałem drinka Marshallowi uśmiechając się uprzejmie.
- Dziękuję ci bardzo. Wiesz takie staruchy jak my bardzo cenią sobie towarzystwo Was młodych. To takie odświeżające. Jakby nam lat ubyło jedynie rozmawiając z taką uroczą młodzieżą – Uśmiechnął się wesoło upijając drinka.
- Mów za siebie Marshall. Ja tam stary nie jestem – Zaśmiał się nieprzyjemnie drugi, łapiąc w końcu za swoją szklankę – Chętnie sprawdzę, co poza towarzystwem i rozmową potrafi ta „młodzież” - Uśmiechnął się obleśnie zsuwając dłoń z ramienia Sary tak, że spoczęła na jej piersi niby przypadkiem. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego udając, że nie zauważa tej oczywistej aluzji. Znów zwinąłem dłonie w pieści próbując się powstrzymać przed komentarzem. Co ten dupek sobie myślał?
- Nie powinieneś się tak spieszyć Mikhail – Rzucił pokpiwając mężczyzna – W moim wieku zrozumiesz, że rozmowa z młodszymi to ciekawe przeżycie. Rożnica pokoleń powoduje spore rozbieżności w postrzeganiu przez nas świata. Uważam, że to wyjątkowo ekscytujące przeżycie -
- W twoim wieku to jedyne ekscytujące przeżycie, jakim możesz się zadowolić – Rzucił Vasyll śmiejąc się rubasznie na cały głos. Spojrzałem na Marshalla niespokojnie, ale ten wydawał się niewzruszony tym oczywistym przytykiem do jego przypadłości - Wy tu sobie rozmawiajcie ze sobą ciesząc się tym „ekscytującym przeżyciem”, a my porobimy coś znacznie ciekawszego – Rzucił przyciskając Sarę do siebie i wsuwając dłoń między jej nogi. Dziewczyna momentalnie się wzdrygnęła.
- Mój drogi. Wiem, że bardzo zależny ci na bliskim kontakcie z tą młodą damą, ale nie powinieneś jej zawstydzać przy wszystkich – Odparł Marshall niewzruszony bezczelnym zachowaniem swojego towarzysza.
- Zawstydzać? Nawet jeszcze nie zacząłem. Zresztą jak niby można zawstydzać dziwkę? - Zaśmiał się nieprzyjemnie szarpiąc i miętosząc bluzkę Sary. Dziewczyna spojrzała na niego płaczliwie. W tym momencie nie wytrzymałem. Wezbrał we mnie taka furia, że jedynie ostatkami sił powstrzymałem się przed przywaleniem temu sukinsynowi.
- Zostaw ją! - Warknąłem w stronę mężczyzny gniewnie. Jak on mógł ją tak traktować? Oczywiście, byliśmy w burdelu. Doskonale wiem co się robi w takich miejscach, ale to co robił ten facet było zwyczajnie upokarzające. Patrzyłem jak Sara szamocze się z mężczyzną siląc się na uprzejmy uśmiech. W jej oczach widziałem jednak łzy.
- Mikhail jeśli masz ochotę spędzić z tą młodą damą chwilę w samotności powinniście iść do pokoju do tego przeznaczonego. W przeciwnym razie następnym razem zostaniesz potraktowany, jako niechciany gość – Marshall uśmiechnął się do towarzysza odrobinę pokpiwając – Nie powinieneś się zachowywać tak porywczo. Okaż trochę cierpliwości i szacunku tej młodej damie -
- Młodej damie? - Zaśmiał się nieprzyjemnie – Niech będzie. Chodź moja damo. Sprawdzimy sprawność twojej dupy – Pchnął dziewczynę w stronę holu klepiąc ją mocno w pośladek.
Zazgrzytałem zębami patrząc, jak ten skurwiel odchodzi z Sarą. Zwinąłem dłonie w pięści powstrzymując się przed tym, żeby pognać za tym dupkiem i rozkwasić mu tę jego mordę.
- Odpuść skarbie – rzucił Marshall łapiąc delikatnie za mój nadgarstek – Nie pomożesz swojej koleżance, a możesz jedynie wpakować się w kłopoty – Uśmiechnął się do mnie pocieszająco – A może to nie tylko koleżanka? Łączy Was coś specjalnego? - Zagadnął bez specjalnego skrępowania.
- Nie – Pokręciłem głową – To tylko koleżanka. Mieszkamy w jednym pokoju. Nie podoba mi się to jak ją traktuje – Syknąłem czując jak gniew znowu we mnie buzuje.
- Dobry z ciebie chłopak Shon – Mężczyzna uśmiechnął się klepiąc mnie z wolna po udzie – Niestety w miejscach takich, jak to, często wielu gościom brakuje klasy. Przychodzą tutaj, tylko po to by zaspokoić swoje żądze. Nie próbują nawet wyciągnąć czegoś głębszego z tych spotkań -
- Och myślę, że on na pewno będzie czerpał z tego coś bardzo GŁĘBOKIEGO - Ostatnie słowo podkreśliłem dość sugestywnie.
Mashall zaśmiał się słysząc tą dwuznaczność. Po chwili spojrzał na mnie autentycznie rozbawiony.
- Dawno nie miałem tak dobrego kopana, jak dzisiaj. Czy mogę liczyć na to, że w przyszłości również dotrzymasz mi towarzystwa Shon ?- Skinąłem głową.
Reszta nocy minęła mi na rozmowach z Marshallem. Był zabawny, miły, inteligentny. Uśmiechał się do mnie delikatnie i miło. Początkowo czułem się w jego towarzystwie niepewnie, ale z każdą mijająca chwilą niezręczność ustępowała. Jego komplementy i miłe uwagi na mój temat przyjemnie łechtały moje ego. Może mężczyzna był, jak to mówił, starym prykiem, ale był też doskonałym partnerem do rozmów na temat kierunku w jakim zmierza ten popieprzony świat. Czas mijał mi dość przyjemnie w towarzystwie pięćdziesięciolatka. Czułem się przy nim swobodnie. Gdy pora naszego spotkania najwyraźniej dobiegł końca, pożegnał się ze mną uprzejmie i uścisnął mnie serdecznie. Odszedł od loży, a nim wyszedł wręczył Jack’owi pokaźną sumę. Po zobaczeniu tego poczułem się nieco dziwnie. Mój pierwszy klient był naprawdę przemiłym człowiekiem. Mój klient! Jak to brzmi?! Boże! W tym momencie przypomniałem sobie, że Sara dzisiejszego wieczora miała mniej szczęścia. Zrobiło mi się jej żal. Mnie Marshall nawet nie tknął nie licząc subtelnych dotknięć. Natomiast tamten narwany wariat, to zupełnie coś innego. Mam nadzieję, że ten skurwiel nie zrobił jej krzywdy.
CDN...
Subskrybuj:
Posty (Atom)